Recenzja filmu

Kamerdyner (2013)
Lee Daniels
Forest Whitaker
Oprah Winfrey

Służyć, ale przykładem

Najpierw Steven Spielberg w swoim "Lincolnie" opowiedział historię prezydenta, który uchwalił XIII. poprawkę do amerykańskiej konstytucji, znosząc tym samym w kraju niewolnictwo, a rok później
Najpierw Steven Spielberg w swoim "Lincolnie" opowiedział historię prezydenta, który uchwalił XIII. poprawkę do amerykańskiej konstytucji, znosząc tym samym w kraju niewolnictwo, a rok później Lee Daniels w "Kamerdynerze" rozpoczął swoją opowieść w 1926 roku, a więc sześć lat po uchwaleniu poprawki XIV. dającej Afroamerykanom pełnię praw wyborczych. Widząc jednak scenę z początku drugiego z tych filmów rozgrywającą się na plantacji bawełny, trudno uwierzyć, że wspomniane zmiany w konstytucji zostały naprawdę wprowadzone w życie: czarnoskórym mieszkańcom Stanów Zjednoczonych nie jest wcale łatwiej. Na zmiany będę musieli poczekać długo: prawie tyle lat, ile trwała kariera zawodowa pewnego pracowitego kamerdynera, który służył w Białym Domu przez ładny kawał historii USA.



Ów kamerdyner, Cecil Gaines (Forest Whitaker), dobrze pamięta swoje dzieciństwo: zastrzelonego na jego oczach ojca, późniejsze otępienie matki, pracę jako "housenigger" u bogatych państwa. Wspomina także swoją młodość: pierwszą posadę w hotelu, doskonalenie się w fachu służącego, przeniesienie do innej placówki w Waszyngtonie, poznanie swojej przyszłej żony, Glorii (Oprah Winfrey), a wreszcie rozpoczęcie pracy dla prezydenta Eisenhowera w latach 50. Cecil-narrator opowiada o swoim życiu, którego poszczególnych epizodów nie da się ująć w ramy kadencji kolejnych prezydentów (Kennedy’ego, Johnsona, Nixona i Reagana), bo bohater jest jak skała: stały i niezmienny i chociaż przysłuchuje się rozmowom następujących po sobie głów państwa, jest na nie głuchy jak głaz, po prostu usługując i będąc na każde skinienie. Rytm życiu Cecila nadają wydarzenia z życia jego starszego syna, Louisa: pierwsze aresztowania za protesty przeciw nierównościom społecznym, kolejne za jeżdżenie "autobusami wolności" czy działalność w Czarnych Panterach. Podczas, gdy Cecil poleruje srebrne sztućce na prezydencki stół aż te lśnią, to jego syn świeci przykładem, tworząc historię jako zwolennik Martina Luthera Kinga, entuzjasta Malcolma X czy wreszcie jako kongresman, którego boli niesprawiedliwe uwięzienie Nelsona Mandeli.

Inspiracją dla filmowej historii Cecila była postać prawdziwa: Eugene Allen służył w Białym Domu przez 34 lata, najpierw pracując w kuchni, potem zaś awansował i usługiwał samemu prezydentowi. U Danielsa motyw awansu jest ważny: właśnie z pretensją, że czarnoskórzy pracownicy nie mogą zająć wyższych stanowisk, przychodzi do swojego zwierzchnika główny bohater. Jest to jedyna forma "walki" z niesprawiedliwym traktowaniem Afroamerykanów, jaką podejmuje grzeczny, bo przecież bojący się o swoją posadę, więc konformistyczny Cecil. To za jego schylonymi usłużnie nad stołem plecami i ramieniem z podtrzymywaną tacą rozgrywają się ważne epizody z historii USA: wydarzenia z Little Rock, zastrzelenie Kennedy’ego (zdarzenie, które bohatera wyjątkowo dotyka), zabójstwo Martina Luthera Kinga, wojna w Wietnamie, apartheid w Afryce. Kiedy kilkanaście lat później bohater znowu pójdzie z taką samą pretensją, zrobi to już sprytniej, bardziej wrażliwy na historię.



Scenariusz Danny’ego Stronga to ponad dwugodzinna podróż przez 70 lat historii Stanów Zjednoczonych, bo ta jest tutaj zdecydowanie ważniejsza od losów głównego bohatera. Osobiste życie Cecila i jego własne dramaty giną gdzieś przygniecione datami, nazwiskami, postaciami i wydarzeniami znanymi z książek do historii. Żona kamerdynera popadająca w alkoholizm, ich sąsiad próbujący ją uwieść, osobisty prezent od pani Kennedy czy wreszcie wstępujący do wojska młodszy z synów Cecila to tylko krótkie przebłyski w biografii bohatera. Tak, jak kamerdyner stoi za prezydentem, gotowy mu służyć, Cecil jest swego rodzaju "tłem" dla współczesnych mu zdarzeń, służąc większej sprawie: pokazaniu walki o równouprawnienie, jaką tyle lat toczyli czarnoskórzy za Oceanem.

Film Danielsa to sprawnie opowiedziana historia, która zdecydowanie nadaje się dla widza masowego. W epizodach pojawia się cała plejada gwiazd: od Robina Williamsa jako Eisenhowera aż do Alana Rickmana – Reagana, ale najważniejszy na ekranie jest duet Whitaker-Winfrey. Whitaker gra swojego bohatera przez długi okres jego życia, ale nie tylko dzięki fenomenalnej charakteryzacji: aktor potrafi "być" młody albo bardzo posunięty w latach całym sobą: ciałem, głosem i spojrzeniem, co uważam za nie lada talent. Winfrey nadąża za swoim ekranowym mężem, ale niestety nie zachwyca do końca swoim występem i możliwościami aktorskimi. I chociaż "Kamerdyner", jak wcześniej "Lincoln", wcale nie hipnotyzuje widza bezwarunkowo i bezkompromisowo, jest produkcją niewątpliwie wartą obejrzenia. Niczym tytułowy służący film Danielsa spełnia swój podstawowy obowiązek: serwuje gorzki i wstydliwy kawałek historii USA w formie zdecydowanie zjadliwej i łatwej do przełknięcia na ładnym, hollywoodzko mainstreamowym talerzyku, przyniesionym przez sympatycznego służącego.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Żywot człowieka poczciwego usłany różami zazwyczaj nie jest, ale realizując wizję amerykańskiego snu... czytaj więcej
Ubiegły rok 2013 był o tyle ciekawy pod względem filmowym, iż na ekrany kinowe dumnie zawitały dwa... czytaj więcej
Twórcy "Kamerdynera" zabierają nas w podróż w czasie przez prawie sto lat historii Stanów Zjednoczonych i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones