Recenzja filmu

Kot w butach: Ostatnie życzenie (2022)
Joel Crawford
Bartosz Wierzbięta
Antonio Banderas
Salma Hayek

Miaumento mori

Pasjonaci z Dreamworks przypomną wam, jak fajnie jest, gdy odpowiedni ludzie odpowiednio bawią się animacją, na swój własny – i jak najbardziej odpowiedni – sposób. Wielkie brawa dla wszystkich
Choć Kot w butach wciąż cieszy się opinią bohaterskiego celebryty rodzinnego San Ricardo, jego ostatni "występ" okazał się ponurym przypomnieniem, że nie zostało mu zbyt wiele czasu. I choć początkowo pomyślałbym, że taka sytuacja to najlepsze, co może spotkać puszystego przyjaciela Shreka w świecie twórczego bankructwa (zwanego też współczesnym przemysłem filmowym), ludzie z Dreamworks zrobili wszystko, by pozytywnie zaskoczyć mnie pod każdym względem. "Ostatnie życzenie" jest, krótko mówiąc, bajeczne... ale dlaczego?


No właśnie, dlaczego? Czy to przypadkiem nie film będący sequelem spin-offu – a więc dokładnie tym, co najbardziej doskwiera współczesnemu Hollywood? Może to zabrzmi dziwnie, ale mój wprawny zmysł kinomana podpowiedział mi, że wszystkie elementy, które wprawiają w ruch nową przygodę wąsatego naśladowcy Zorro, napędzały kiedyś... pierwszego "Shreka", co zresztą uczyniło go the next big thing zachodniej animacji.

Kiedy grubo ponad dwie dekady temu "Shrek" trafił do kin, wszyscy byliśmy pod wrażeniem, jak Andrew Adamson i Vicky Jenson odwrócili paradygmaty rządzące światem baśni, a zarazem dostarczyli historię, która mimo sporej dawki cynicznego, referencyjnego, a nierzadko także klozetowego humoru, wciąż pozostawała wierna swoim gatunkowym korzeniom. Prezentowała monomit, który dla głównego bohatera i jego miłości od pierwszego wejrzenia kończył się wzruszającym i żyli długo i szczęśliwie.

W dzisiejszych czasach nikogo z nas nie dziwi, że subwersja i odwracanie oczekiwań są zabiegami będącymi na porządku dziennym. Widujemy je nie tylko w animacji, ale także w innych gatunkach kina blockbusterowego, często na lepsze ("Blade Runner 2049"), lub gorsze (z całym szacunkiem dla pana Johnsona, ale dokładnie takie były "Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi"). I tak, gdy reszta branży zajęta jest odwracaniem kota ogonem na wzór rewolucyjnych przygód zielonego ogra, Joel Crawford postanowił pójść o krok dalej i zdecydował się odwrócić kota ogonem – niemal cała struktura fabularna kontynuacji "Kota w butach" jest mniejszym lub większym odwróceniem tego, co niegdyś widzieliśmy na dużym ekranie.

O ile główną motywacją Shreka był powrót do życia w izolacji od społeczeństwa, główną motywacją Kota jest powrót do swojej roli jako, jak to sam ujmuje na początku filmu, boskiego idola uciśnionych – stąd tytułowe "Ostatnie życzenie". Na swojej drodze obaj bohaterowie spotykają rozwydrzone stworzonko pełniące rolę komicznego przerywnika, ale podczas gdy Osioł nie krył swojego braku poszanowania dla cudzej cierpliwości, pies Perrito grzecznie zamyka pyszczek i odsuwa się na bok za każdym razem, gdy tylko zauważy, że jest bliski wyprowadzenia kogoś z równowagi. Co, swoją drogą, dzieje się nie raz. Jest tu też miejsce na swoistą Fionę, tyle że zamiast kogoś, kto chce się uwolnić od metaforycznej (i dosłownej) klątwy, aby zacząć żyć pełnią życia, Kitty Kociłapka (znana z pierwszego solowego filmu pomarańczowego śmietanopijcy) chce się ustatkować, choć obawia się, że dla takiego łowcy nagród jak ona nie będzie to możliwe.


To właśnie ten przezabawnie prosty pomysł, zastosowany zarówno w zabiegach pchania fabuły do przodu, jak i przedstawienia całkowicie nowych postaci, obdarza film tą obecnie rzadko spotykaną świeżością, którą potęguje specyficzny kierunek artystyczny obrany przez artystów z amerykańskiego studia. Powiedzieć, że "Spider-Man: Uniwersum" bardzo im się podobał, byłoby wręcz druzgocącym niedopowiedzeniem. I ma to swoje zalety, bo nawet izolując film od jego imponującej warstwy fabularnej o docenianiu kruchości życia i polerowaniu ostrych krawędzi naszej duszy, może się on pochwalić zaskakująco dynamiczną choreografią walk, a także ostrą, wybuchowo pastelową wizją świata zbudowanego na prawach rządzącymi doskonale znanymi nam baśniami, mitami, legendami i wierzeniami. To istny popkulturowy kogel-mogel, który jednocześnie oferuje znacznie więcej, byleby nie skończyć jako kolejny kogel-mogel zrobiony na modłę słynnego "Shreka". I to się ceni.

Jednak zanim skończę, należałoby coś wspomnieć o polskich dialogach: Bartosz Wierzbięta i jego dream team wykonali kawał solidnej dubbingowej roboty. Tak po prostu. Cała obsada (zaczynając od Wojciecha Malajkata jako Kota w butach we własnej osobie, a kończąc na Robercie Jarocińskim jako tajemniczym Wilku, który – o dziwo – nie ma nic wspólnego z Wielkim Złym Wilkiem niegdyś granym przez Zbrojewicza) poruszyła niebo i ziemię, aby oddać maksimum emocji, jakimi ich postacie ociekają przez całą podróż, zarówno na dobre, jak i na złe. Wszystko ma tu swoje miejsce, a szczególnie pochwalić należy imponujący przekład niektórych nawiązań, których sens trzyma się kupy wyłącznie w oryginalnej, tj. angielskiej wersji językowej.

Pamiętacie jeszcze "Człowieka z blizną"? Nie? To może Pan Wierzbięta wam go przypomni. Tak samo pasjonaci z Dreamworks przypomną wam, jak fajnie jest, gdy odpowiedni ludzie odpowiednio bawią się animacją, na swój własny – i jak najbardziej odpowiedni – sposób. Wielkie brawa dla wszystkich zaangażowanych w ten pozytywnie zakręcony projekt.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jeśli Kot w Butach do czegoś przywykł, to do życia na krawędzi. Do zaciętych pojedynków na szable, do... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones