Recenzja filmu

Miłość na żądanie (2003)
Yann Samuell
Guillaume Canet
Gilles Lellouche

Bardzo interesująca gra

Miłość jest tematem zaskakującym. Można mówić o niej przez cały życie, zapisać tysiące kartek opowieściami na jej temat. Zapełnić kilometry taśmy filmowej, a mimo wszystko znajdą się ludzie,
Miłość jest tematem zaskakującym. Można mówić o niej przez cały życie, zapisać tysiące kartek opowieściami na jej temat. Zapełnić kilometry taśmy filmowej, a mimo wszystko znajdą się ludzie, którzy w myśl Einstenowego powiedzenia nie wiedzą, że wszystko zostało już o czymś powiedziane i po prostu dalej tworzą. Różny odnosi to skutek. W przeważającej większości przypadków niestety mierny. Dostajemy bardzo miałkie i płaskie produkcje pełne frazesów i do bólu ogranych schematów. Wśród zalewu tych, łagodnie rzecz ujmując, mało interesujących produkcji, co jakiś czas pojawia się perełka, która przywraca nadzieję, że nie wszystko jeszcze stracone. Jedną z takich perełek jest "Miłość na żądanie" Yann Samuella.

Julien (interesujący Guillaume Canet) i Sophie (świetna Marion Cotillard) poznają się w dzieciństwie. Nawiązują specyficzną znajomość opartą na grze, będącej rozwinięciem powszechnie znanej na świecie "prawda lub wyzwanie". Pierwowzór jest dość mocno ograniczony przez konwenanse i normy. Filmowa wersją to zdecydowanie mocniejsze potraktowanie tematu. Bohaterowie filmu nie ograniczają się do niewinnych igraszek pokroju oglądania swoich narządów płciowych czy do przeklinania na lekcjach. Nasikanie na dywanik dyrektorowi czy odciągnięcie hamulca ręcznego autobusu szkolnego pełnego dzieci nie stanowi dla nich problemu. Zabawa trwa, bohaterowie rosną, a uśmiech dziecięcej niewinności jest zamieniany w ten, przypominający sadystycznego chłopca, przypalającego lupą mrówki na trawniku. Gdy jednak gra przeniesie się na grunt emocjonalny, bohaterowie przekonają się, że życie to nie zabawa, a ludzie to nie pionki, które zrobią, co im każesz. 

Dość uniwersalna to prawda, którą przedstawiono nam w filmie. Za to przedstawiona wyjątkowo przystępnie i zgrabnie. Idąc za głównym bohaterem, perwersyjna przyjemność czerpana z coraz to zmyślniejszych pomysłów jest jak amfetamina. Uzależnia, daje konkretnego kopa i wydaje się, że w pełni panujemy nad sytuacją. Nikomu nie trzeba mówić, że między głównymi bohaterami panuje uczucie silniejsze od przyjaźni, jednak zatarcie się granicy między zabawą a szczerymi intencjami powoduje szereg komplikacji. 

Narzucają się pewne analogie do "Amelii". Chodzi głównie o rodzaj baśniowego klimatu i czar, który rozsiewają wokół siebie główni bohaterowie. Jednak w przeciwieństwie do tego pierwszego filmu "Miłość..." jest, na szczęście, naładowana scenami, z których wieje chłodem codziennego życia. Na szczęście, bowiem ciężko wyobrazić sobie film, w którym dwoje głównym bohaterów bawi się cudzym kosztem i wychodzi z tego bez szwanku. Suma sumarum, oboje dojrzeją jednak do tego, co tak naprawdę jest istotne i czy zasad gry nie należy przypadkiem zweryfikować.

"La vie en rose", megahit śpiewany przez Edith Piaf pasuje jak ulał jako muzyczny light motive. Tworzy atmosferę sielanki i szczęścia, jakie panują wokół głównych bohaterów. Film jest lekko pokręcony, trochę odrealniony z nutą baśniową i ciepłem bijącym z przekazu. 

Mark Twain powiedział kiedyś: "Ludzie nie przestają się bawić, bo się starzeją, tylko starzeją się, bo przestają się bawić". A co jeśli zabawa spowoduje, że ludzie się nie zestarzeją? Cóż, zapewne większość powiedziałaby, że należy wobec tego przestać się bawić. Dobrze, że większość to nie Julien i Sophie. Świetna robota! 
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Francuski tytuł "Jeux d'enfants" w wolnym tłumaczeniu przedstawia się nam jako "Dziecięce zabawy". Jednak... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones