Recenzja filmu

Motyl Still Alice (2014)
Richard Glatzer
Wash Westmoreland
Julianne Moore
Alec Baldwin

Daleko od niej

Najnowsze dzieło reżysersko-scenariuszowego duetu pewnie nie zapisze się w annałach światowej kinematografii jako najlepszy film w swojej kategorii, ale twórcom trzeba oddać to, że w bardzo
"Wolałabym mieć raka" - powie w jednej ze scen "Still Alice" cierpiąca na chorobę Alzheimera główna bohaterka filmu. Nie umniejszając skali tragedii osób na co dzień zmagających się z nowotworem, trudno uznać jej słowa za niestosowne. Żadne bowiem inne schorzenie nie wyniszcza człowieka tak jak Alzheimer, który wprawdzie nie atakuje organizmu, ale dewastuje umysł. Sukcesywnie okrada ze wspomnień, a co za tym idzie również z tożsamości. Ten trudny temat podjęła w swoim znakomitym debiucie literackim Lisa Genova i to właśnie na podstawie jej powieści powstało dzieło duetu Richard Glatzer-Wash Westmoreland. Mimo że po seansie można odnieść wrażenie, iż końcowy efekt ich pracy lepiej sprawdziłby się na małym ekranie, to czy w dzisiejszych czasach, gdy produkcje telewizyjne z roku na rok zyskują na jakości, należy uznać ten fakt za mankament? Na pewno nie.



Doktor Alice Howland poznajemy w dniu jej pięćdziesiątych urodzin, które wraz z najbliższymi świętuje w modnej nowojorskiej restauracji. Kobieta jest szanowanym profesorem lingwistyki na Uniwersytecie Columbia, ma kochającego męża i trójkę spełniających się zawodowo dzieci. Wiedzie wprost idealne życie do momentu, gdy po kilku incydentach związanych z zanikami pamięci trafia do gabinetu neurologa. Diagnoza brzmi jak wyrok śmierci: choroba Alzheimera o wczesnym początku. Dla Alice, która od zawsze ceniła swój intelekt, pogodzenie się z okrutnym losem będzie wyjątkowo trudne.

Chociaż struktura filmu jest raczej stereotypowa, Glatzer i Westmoreland zasługują na uznanie za to, że nie trywializują sytuacji ofiar Alzheimera, ale podchodzą do podejmowanego tematu z odpowiednią powagą. Starając się uczynić historię jak najbardziej wiarygodną, nie uciekają się do dramaturgicznych sztuczek i sprytnie omijają wszelkie melodramatyczne pułapki. W ten sposób "Still Alice" - podobnie jak oparta na analogicznym schemacie "Miłość" Michaela Hanekego - staje się dziełem niebywale subtelnym (momentami być może nawet zbyt stonowanym). Podczas seansu nie zobaczymy zatem zmuszających widza do łatwych łez, ckliwych scen, ale jawny obraz postępującej demencji oraz jej destrukcyjny wpływ na człowieka i członków jego rodziny, którzy dzień po dniu oglądają jak bliska im osoba coraz bardziej się od nich oddala. Chorobę Alice obserwujemy krok po kroku: najpierw kobieta gubi się podczas joggingu, by następnie doświadczyć tego samego we własnym domu. Raz próbuje przypomnieć sobie pojedyncze słowa, a kiedy indziej walczy już tylko o to, by pamiętać imiona swoich dzieci. Związek między rozwijającymi się zaburzeniami a sposobami radzenia sobie z nimi przez główną bohaterkę jest najbardziej uderzającym elementem filmu. Mimo że Alice jest na tyle inteligentna, by początkowo skutecznie maskować objawy schorzenia i rozwiązywać narastające problemy, twórcy nie pozostawiają złudzeń co do tego, że są to działania bezcelowe ze względu na zastraszająco szybkie tempo postępowania choroby.



Choć tytuł filmu sugeruje zgoła co innego (adekwatnym byłoby postawić na jego końcu znak zapytania), jednym z dramatów jakie przeżywa rodzina chorego jest fakt, że taka osoba może wydawać się "obecna" i "nieobecna" w tym samym czasie. Twórcy analizują zarówno społeczne, jak i psychologiczne aspekty tej paradoksalnej sytuacji, a w celu przedstawienia tego na ekranie wykorzystują genialną kreację Julianne Moore. Wcielając się w tytułową postać, uznana aktorka tworzy jedną ze swoich najlepszych ról, co już samo w sobie stanowi nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę jej poprzednie doskonałe występy jako gwiazda porno w "Boogie Nights", ekscentryczna artystka u boku "Biga Lebowskiego" czy bohaterka "Map gwiazd" Davida Cronenberga. W "Still Alice" bez cienia fałszu ukazuje dezorientację oraz coraz bardziej narastającą frustrację cierpiącej kobiety. Choć jej rola bardzo mocno opiera się na mowie ciała, Moore ani na chwilę nie pozwala sobie na sentymentalizm czy czułostkowość. Dzięki temu jej postać budzi u widzów sympatię i współczucie, ale nigdy nie prosi o litość. Scena, w której Alice wygłasza wzruszający monolog na dorocznej konferencji dotyczącej Alzheimera, jest jedną z najlepszych w całym filmie, ale bez aktorskiego wyczucia Julianne Moore nie miałaby ona tak wielkiej siły oddziaływania.

Niestety, twórcy skupiają swoją uwagę na głównej bohaterce w tak dużym stopniu (wymowny jest pod tym względem fragment obejmujący pierwszą wizytę u neurologa, w trakcie której kamera rejestruje jedynie Moore, podczas gdy twarzy lekarza nie uświadczymy w ani jednym ujęciu), że zaniedbują postaci drugoplanowe. Być może było ich zamierzeniem, by opowiedzieć historię z punktu widzenia Alice dokładnie tak jak to miało miejsce w literackim pierwowzorze, ale to, co sprawdziło się na kartach powieści, nie do końca sprawdza się na ekranie. Najbardziej cierpi na tym postać męża tytułowej bohaterki. I choć Alec Baldwin prawidłowo wygrywa wszystkie półtony stoickiego charakteru Johna, rozdartego między miłością do żony a niechęcią i nieumiejętnością przystosowania się do zaistniałej sytuacji, brakuje sceny, która dostatecznie wyraźnie skonkretyzowałaby jego postawę. Bez zarzutu prezentuje się jedynie relacja Alice z jej najmłodszą córką - najbardziej krnąbrnym członkiem rodziny. W roli tej lekko zuchwałej dziewczyny świetnie spisuje się Kristen Stewart. To głównie dzięki niej postać Lydii ewoluuje w tak subtelny sposób, a więź łącząca matkę i córkę staje się autentycznie poruszająca. Gwiazda "Zmierzchu" jest obok Moore najjaśniejszym punktem obrazu, a widzowie, którzy w dalszym ciągu nie wierzą w jej aktorskie możliwości powinni zobaczyć także "Clouds of Sils Maria", gdzie brawurowo partneruje Juliette Binoche.



Najnowsze dzieło reżysersko-scenariuszowego duetu pewnie nie zapisze się w annałach światowej kinematografii jako najlepszy film w swojej kategorii, ale twórcom trzeba oddać to, że w bardzo zniuansowany sposób opowiadają o osobie nieuleczalnie chorej, która jednak jest na tyle świadoma, by śledzić swój upadek. Nieśpieszne tempo prowadzonej historii pozwala utożsamić się z główną bohaterką, a za sprawą zdjęć Denisa Lenoir możemy doświadczyć namiastki horroru rozgrywającego się w jej umyśle, co dodatkowo potęguje idealnie dopasowany soundtrack (warto obejrzeć napisy końcowe, by posłuchać "If I Had A Boat" w wykonaniu Karen Elson). Mimo pewnych niedociągnięć narracyjnych film dobrze sprawdza się jako generator emocji i - przede wszystkim - jest rewelacyjnie zagrany. Pod tym ostatnim względem "Still Alice" można postawić obok takich obrazów jak chociażby "Mroczny Rycerz" Nolana albo "Samotny mężczyzna" z udziałem Colina Firtha (towarzyszy mu tam notabene nie kto inny jak Moore) jako przykład zaledwie nieźle napisanej historii, która za sprawą pojedynczej kreacji aktorskiej zyskuje nową, lepszą jakość. Wszystko wskazuje na to, że docenią to również członkowie Akademii Filmowej, a Julianne Moore doczeka się wreszcie swojego pierwszego Oscara. Trzymam kciuki!
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Julianne Moore już wielokrotnie w swojej karierze udowodniła nam, że trudnych ról się nie boi. Tym razem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones