Paradoks filmu polega jednak na tym, że reżyser ostatecznie odbija się właśnie od ściany gatunkowych wymogów. Kiedy chodzi o zbudowanie relacji między bohaterami i zainscenizowanie rodzinnej
W "Następny jesteś ty" reżyser Adam Wingard próbuje odświeżyć do cna zużytą konwencję filmu o zamaskowanych napastnikach w domku na odludziu. Choć ostatecznie twórca sam podrzyna sobie gardło, jego wyjściowy koncept jest całkiem nośny: horror ożeniony z czarną komedią o dysfunkcyjnej rodzinie.
Na przystawkę dostajemy co prawda małe patroszenie, ale potem na dłuższą chwilę robi się zdecydowanie obyczajowo. Aubrey (Barbara Crampton) i Paul (Rob Moran) Davidsonowie świętują rocznicę ślubu i z tej okazji zwołują do swojego niefortunnie odosobnionego domku czwórkę dzieci. Pretekstów do towarzyskiej katastrofy przy uroczystej kolacji będzie sporo: od bratersko-siostrzanych zaszłości po niewygodną obecność nowych osób przy stole. Najbardziej wybuchowy potencjał tkwi w debiutującej przed rodzicami dziewczynie Crispiana (AJ Bowen), Erin (Sharni Vinson). Od napuszonej familii Davidsonów odstaje ona bowiem nie tylko australijskim akcentem, ale również – jak się wkrótce okaże – umiejętnościami radzenia sobie w stresowych sytuacjach.
Jej osobność podkreśla też wybór obsadowy. W otoczeniu gwiazdek kina niezależnego (Joe Swanberg, Amy Seimetz) czy weteranki horrorów lat 80. (Crampton) Vinson to tylko dziewczyna ze "Step Up". Ale jej zaradność wydaje się być metatekstualnym pstryczkiem w nos, jaki Wingard sprzedaje tuzom tzw. mumblecore'u (wspomniani Swanberg i Seimetz). "Następny jesteś ty" można czytać jako fantazję o zaszlachtowaniu hipsterów, którzy frustrują zjadaczy kinowego chleba powszedniego swoimi zblazowanymi filmami. To tak, jakby wpuścić zamaskowaną ekipę z "Nieznajomych" na plan "Dziewczyn" albo "Frances Ha" (technicznie nie należących do mumblecorowego nurtu, ale związanych z nim personalnie). Jednym z gości rodzinnej imprezy jest nawet filmowiec (Ti West), którego największym osiągnięciem był udział w jakimś totalnie niszowym festiwalu. Wingard ironicznie opowiada się tu za wygodą konwencji i odrzuca artystyczne pretensje. Zamiast rozpieszczonych zarozumialców wybiera kopiącą tyłki twardzielkę.
Paradoks filmu polega jednak na tym, że reżyser ostatecznie odbija się właśnie od ściany gatunkowych wymogów. Kiedy chodzi o zbudowanie relacji między bohaterami i zainscenizowanie rodzinnej niezręczności, daje radę. Gorzej, kiedy trzeba zacząć zabawę w kotka i myszkę. Tutaj od psychologii ważniejsza jest logistyka. Liczą się już nie tyle relacje interpersonalne, co przestrzenne; geografia, a nie charakterystyka. Przykładowo: twórcy przywołanych wcześniej "Nieznajomych" bardzo umiejętnie ogrywali filmową przestrzeń i wykorzystywali głębię kadru do skutecznego wzbudzania u widza dreszczy. Tutaj z kolei – w chaotycznych operatorskich drgawkach i nieskładnie opisanej przestrzeni – gubi się napięcie. Postacie przenoszą się bez ładu i składu z miejsca na miejsce, a Wingard ma w zasadzie jeden patent na straszenie: "uwaga! zaraz coś wyskoczy"!
Reżyser nie unika też wymęczonych horrorowych klisz. Bohaterowie robią więc wszystkie rzeczy, których nie należy robić: a to się rozdzielają, a to schodzą do piwnicy, a to wspinają na piętro. To, że zachowują się idiotycznie, można jednak jeszcze przełknąć – w końcu są w silnym stresie. Gorzej, że także napastnicy (w uroczych zwierzęcych maskach) nie grzeszą nadmiernym zorganizowaniem. Atakują na przykład w gigantycznych odstępach czasu, dając bohaterom czas na odetchnięcie, a widzom na – w tym wypadku naprawdę niepożądane – zastanawianie się.
Ostatecznie razi też schizofreniczny ton całości, rozkrok między dramatem a horrorem, dekonstrukcją a wzorcową realizacją konwencji. W którymś momencie – zupełnie niespodziewanie – na ścieżce dźwiękowej rozlegają się syntezatorowe arpeggia rodem z kina lat 80. i naprawdę trudno powiedzieć, czy ich pojawienie się jest ironiczne, czy nie. Podobnie w scenie, gdy Erin tłumaczy się ze swoich survivalowych talentów. Nie wiadomo: reżyser jeszcze kpi czy już błądzi? Pozostaje przewrócić oczami i pogodzić z tym, że Adam Wingard – jak wielu twórców przed nim – poległ w domku w głębi lasu. Kto następny?
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu