Recenzja filmu

Następny jesteś ty (2011)
Adam Wingard
Sharni Vinson
Nicholas Tucci

Siekiera na hipstera

Paradoks filmu polega jednak na tym, że reżyser ostatecznie odbija się właśnie od ściany gatunkowych wymogów. Kiedy chodzi o zbudowanie relacji między bohaterami i zainscenizowanie rodzinnej
W "Następny jesteś ty" reżyser Adam Wingard próbuje odświeżyć do cna zużytą konwencję filmu o zamaskowanych napastnikach w domku na odludziu. Choć ostatecznie twórca sam podrzyna sobie gardło, jego wyjściowy koncept jest całkiem nośny: horror ożeniony z czarną komedią o dysfunkcyjnej rodzinie.

Na przystawkę dostajemy co prawda małe patroszenie, ale potem na dłuższą chwilę robi się zdecydowanie obyczajowo. Aubrey (Barbara Crampton) i Paul (Rob Moran) Davidsonowie świętują rocznicę ślubu i z tej okazji zwołują do swojego niefortunnie odosobnionego domku czwórkę dzieci. Pretekstów do towarzyskiej katastrofy przy uroczystej kolacji będzie sporo: od bratersko-siostrzanych zaszłości po niewygodną obecność nowych osób przy stole. Najbardziej wybuchowy potencjał tkwi w debiutującej przed rodzicami dziewczynie Crispiana (AJ Bowen), Erin (Sharni Vinson). Od napuszonej familii Davidsonów odstaje ona bowiem nie tylko australijskim akcentem, ale również – jak się wkrótce okaże – umiejętnościami radzenia sobie w stresowych sytuacjach.

Jej osobność podkreśla też wybór obsadowy. W otoczeniu gwiazdek kina niezależnego (Joe Swanberg, Amy Seimetz) czy weteranki horrorów lat 80. (Crampton) Vinson to tylko dziewczyna ze "Step Up". Ale jej zaradność wydaje się być metatekstualnym pstryczkiem w nos, jaki Wingard sprzedaje tuzom tzw. mumblecore'u (wspomniani Swanberg i Seimetz). "Następny jesteś ty" można czytać jako fantazję o zaszlachtowaniu hipsterów, którzy frustrują zjadaczy kinowego chleba powszedniego swoimi zblazowanymi filmami. To tak, jakby wpuścić zamaskowaną ekipę z "Nieznajomych" na plan "Dziewczyn" albo "Frances Ha" (technicznie nie należących do mumblecorowego nurtu, ale związanych z nim personalnie). Jednym z gości rodzinnej imprezy jest nawet filmowiec (Ti West), którego największym osiągnięciem był udział w jakimś totalnie niszowym festiwalu. Wingard ironicznie opowiada się tu za wygodą konwencji i odrzuca artystyczne pretensje. Zamiast rozpieszczonych zarozumialców wybiera kopiącą tyłki twardzielkę.

Paradoks filmu polega jednak na tym, że reżyser ostatecznie odbija się właśnie od ściany gatunkowych wymogów. Kiedy chodzi o zbudowanie relacji między bohaterami i zainscenizowanie rodzinnej niezręczności, daje radę. Gorzej, kiedy trzeba zacząć zabawę w kotka i myszkę. Tutaj od psychologii ważniejsza jest logistyka. Liczą się już nie tyle relacje interpersonalne, co przestrzenne; geografia, a nie charakterystyka. Przykładowo: twórcy przywołanych wcześniej "Nieznajomych" bardzo umiejętnie ogrywali filmową przestrzeń i wykorzystywali głębię kadru do skutecznego wzbudzania u widza dreszczy. Tutaj z kolei – w chaotycznych operatorskich drgawkach i nieskładnie opisanej przestrzeni – gubi się napięcie. Postacie przenoszą się bez ładu i składu z miejsca na miejsce, a Wingard ma w zasadzie jeden patent na straszenie: "uwaga! zaraz coś wyskoczy"!

Reżyser nie unika też wymęczonych horrorowych klisz. Bohaterowie robią więc wszystkie rzeczy, których nie należy robić: a to się rozdzielają, a to schodzą do piwnicy, a to wspinają na piętro. To, że zachowują się idiotycznie, można jednak jeszcze przełknąć – w końcu są w silnym stresie. Gorzej, że także napastnicy (w uroczych zwierzęcych maskach) nie grzeszą nadmiernym zorganizowaniem. Atakują na przykład w gigantycznych odstępach czasu, dając bohaterom czas na odetchnięcie, a widzom na – w tym wypadku naprawdę niepożądane – zastanawianie się.

Ostatecznie razi też schizofreniczny ton całości, rozkrok między dramatem a horrorem, dekonstrukcją a wzorcową realizacją konwencji. W którymś momencie – zupełnie niespodziewanie – na ścieżce dźwiękowej rozlegają się syntezatorowe arpeggia rodem z kina lat 80. i naprawdę trudno powiedzieć, czy ich pojawienie się jest ironiczne, czy nie. Podobnie w scenie, gdy Erin tłumaczy się ze swoich survivalowych talentów. Nie wiadomo: reżyser jeszcze kpi czy już błądzi? Pozostaje przewrócić oczami i pogodzić z tym, że Adam Wingard – jak wielu twórców przed nim – poległ w domku w głębi lasu. Kto następny?
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Położony na odludziu dom, w którym dochodzi do rodzinnego zjazdu. Okazją jest rocznica ślubu rodziców, a... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones