Recenzja filmu

Nieme kino (1976)
Mel Brooks
Mel Brooks
Marty Feldman

W starym kinie

Gdzie się podziały tamte gagi, chciałoby się rzec, oglądając jedno z najlepszych dokonań w karierze Mela Brooksa, jakim jest "Nieme kino". Specjalista od zwariowanych parodii zaserwował w tym
Gdzie się podziały tamte gagi, chciałoby się rzec, oglądając jedno z najlepszych dokonań w karierze Mela Brooksa, jakim jest "Nieme kino". Specjalista od zwariowanych parodii zaserwował w tym przypadku w zasadzie nie kpinę z określonej konwencji, prędzej sentymentalną podróż w czasie. Podróż do złotego okresu Fabryki Snów, jeszcze sprzed rewolucji, jaką przyniosło kino dźwiękowe. I uwierzcie mi, na Boga celuloidu, podróż to bezcenna.

Mel Funn (Brooks we własnej osobie) to święcący niegdyś triumfy reżyser, którego kariera załamała się jednak wskutek jego uzależnienia od alkoholu. Przyszła jednak pora, aby odbić się od dna. Z pomocą dwóch niezastąpionych towarzyszy (równie niezastąpieni na swych stanowiskach Marty Feldman i Dom DeLuise) Mel postanawia nakłonić borykającą się z problemami finansowymi wytwórnię na wyłożenie funduszy na nakręcenie niemego filmu. Szef studia puka się w głowę, ale trio złożone z życiowych nieudaczników obiecuje pozyskać do projektu plejadę największych hollywoodzkich gwiazd. Słowo się rzekło, czas więc go dotrzymać. Jednak czy ktokolwiek rozsądny zgodziłby się wziąć udział w czymś tak niedorzecznym?

Jak się okaże w trakcie seansu, chętnych będzie wbrew pozorom sporo, a na poczet pozyskanych przez Mela i jego kompanii zaliczyć można nie byle kogo, bo mowa o takich personach, jak Paul Newman, Anne Bancroft (prywatnie żona Brooksa), Burt Reynolds czy James Caan. Wszyscy oni ulegną pokracznemu urokowi trzech niewydarzonych marzycieli. Jedynym, który na udział w niemej produkcji chęci mieć nie będzie, okaże się Marcel Marceau. Z jego też ust padają jedyne w całym filmie słowa. A raczej jedno krótkie słowo odmowy. Bo "Nieme kino", zgodnie z tytułem nieme jest. I na tym polega też geniusz całego przedsięwzięcia, jak to często bywa zresztą, wynikający z prostoty. Brooks, podobnie jak jego "skłócony z życiem" bohater, porwał się na śmiały pomysł realizacji obrazu obywającego się bez dialogów (oczywiście nie licząc plansz z co ważniejszymi dla akcji kwestiami) w czasach, gdy o tradycyjnym slapsticku wszyscy już zapomnieli.

Twórca "Młodego Frankensteina" zdaje się w tej konwencji czuć jak najbardziej swobodnie i z młodzieńczą werwą udowadnia, że dźwięk wcale najbardziej istotny nie jest, a to, co najważniejsze, można przekazać za pomocą gestów i mimiki. Przynajmniej w komedii. A "Nieme kino" akurat komedią jest wyśmienitą. I wprost wymarzoną dla każdego, kto z nostalgią z ducha retro spogląda w kierunku okresu dyktatu wielkich wytwórni i gwiazd ekranu podobnych bogom.

Nostalgia nostalgią, ale tego typu ekstrawagancja w czasach współczesnych zapewne wymagałaby jeszcze większej odwagi i idealistycznego poczucia misji niż wówczas, w latach 70-tych, gdy tęsknota za pierwszą połową wieku była bardzo w modzie. Dziś za brakiem dźwięku czy koloru w filmie nikt już zbytnio nie szlocha. A tym, którym nie w smak dominacja komputerów i dewaluacja sensu w X Muzie, pozostaje stary dobry Chaplin czy Keaton.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdy wydawało się, że slapstickowe gagi w stylu Charliego Chaplina, Harolda Lloyda czy Stana Laurela i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones