Recenzja filmu

Pewnego razu na Dzikim Zachodzie (1968)
Sergio Leone
Charles Bronson
Henry Fonda

Zły Fonda

Co czyni filmy Leone niepowtarzalnymi? Można oczywiście odpowiedzieć, że przeciwstawienie się klasycznemu westernowi, u Włocha nie ma dobrych szeryfów, złych bandytów i stad bydła. Właściwie z
Co czyni filmy Leone niepowtarzalnymi? Można oczywiście odpowiedzieć, że przeciwstawienie się klasycznemu westernowi, u Włocha nie ma dobrych szeryfów, złych bandytów i stad bydła. Właściwie z repertuaru westernu zostali u niego tylko bandyci. "Dobry, Zły i Brzydki" to wręcz filmowe arcydzieło opowieści łotrzykowskiej, świetne postaci, galopująca akcja i ostry, często cyniczny humor. "Pewnego razu..." jest jednak filmem zupełnie innym, filmem zdecydowanie poważniejszym. Napisana przez znakomitych włoskich scenarzystów (w tym Bernardo Bertolucciego) historia przedstawia nam mityczny Dziki Zachód w jeszcze gorszym świetle. To nie kraj dzielnych pionierów i bohaterskich szeryfów, ani nawet uroczych łotrzyków. To miejsce, które przyciąga wszelkiego autoramentu przestępców, bezwzględnych przemysłowców i ludzi, których cywilizacja odrzuciła, którzy uciekają tutaj załatwiać swoje sprawy. I w środku tego klasyczną historię o zemście, z nieznanych nam niemal przez cały film powodów samotny Harmonijka poszukuje niejakiego Franka. Widać od początku, że jest to człowiek, dla którego nic innego się nie liczy, ale Frank nie wygląda na człowieka, który zamierza dać się zabić... Ale czy na pewno? Jak się dokładniej przyjrzeć, przeciwnie, to również nie jest człowiek kurczowo trzymający się życia. Przez cały film ta dwójka dąży do starcia i w końcu do niego dochodzi. Z drugiej jednak strony jest to też historia o ludziach, którzy jednak chcą tu żyć. Upartego Irlandczyka, McBaina, jego żony Jill i bogacza Mortona. Cały problem w tym, że podoba im się to samo miejsce, a Morton nie ma czasu, żeby czekać. Właściwie choroba już go niemal zżarła, tylko nie zamierza się z tym pogodzić. W Jill i Mortonie jest niemal atawistyczne pragnienie życia, którego brak całkowicie tamtej dwójce. O ile jednak Frank stał się bawiącą się innymi gnidą, o tyle Harmonijka zachował uczucia. W tym pragnienie zemsty, która jest dla niego ważniejsza od życia, i dąży do niej świadomy, jak się może to dla niego skończyć. Omawiając "Pewnego razu...", nie sposób nie wspomnieć o aktorach, a zwłaszcza o jednym. Bronson, Robards i Claudia w swoich rolach są znakomici, ale to, co naprawdę elektryzowało widzów, to Henry Fonda. Jakiż szok musiały przeżyć miliony fanów, kiedy zobaczyły jak "anielskooki" Henry nagle gra ostatniego zbira. I to jak gra! Przekrwione oczy, pożółkłe zęby i ta podłość wręcz bijąca z jego postaci. Kiedy umiera cały w czerni, widz sam czuje, że to już koniec filmu.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy Sergio Leone przyszedł prosić szefów studia Paramount o pieniądze na swój nowy projekt, usłyszał:... czytaj więcej
Sergio Leone, jeden z najwybitniejszych twórców westernów, gdy pod koniec lat sześćdziesiątych udał się... czytaj więcej
Sergio Leone to prawdziwy geniusz. Bardzo rzadko zdarza się, aby kontynuacja filmu była lepsza od... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones