Sprzedajmy to jeszcze raz

Trzy pierwsze części "Piratów z Karaibów" były jednymi z nielicznych w XXI w. produkcji, które osiągnęły sukces zarówno komercyjny, jak i artystyczny. Gore Verbinski stworzył filmy, które śmiało
Trzy pierwsze części "Piratów z Karaibów" były jednymi z nielicznych w XXI w. produkcji, które osiągnęły sukces zarówno komercyjny, jak i artystyczny. Gore Verbinski stworzył filmy, które śmiało można uznać za jedne z najlepszych przygodówek w historii. Po czterech latach Jack Sparrow, a raczej kapitan Jack Sparrow powraca na kinowe ekrany, lecz nie po to, by dać swoim fanom masę radości, ale po to, żeby wydoić z nich jak najwięcej kasy.

Ekscentryczny kapitan wyrusza na wyprawę w poszukiwaniu legendarnego źródła długowieczności. Po drodze trafia na swoją dawną miłość (?!) Angelice (Penélope Cruz) i na pokład statku legendarnego i okrutnego Czarnobrodego (Ian McKellen). Johnny Depp jak zwykle czuje się w roli Sparrowa jak ryba w wodzie, nie zaskakuje niczym nowym, ale nikt tak naprawdę tego od niego nie oczekuje.

Fabuła filmu skonstruowana została bardzo chaotycznie, co sprawia, że daleko odbiega poziomem od poprzednich części. W nich prócz humoru i świetnej zabawy zawarta była również głębia i powaga, mistycyzm i tajemniczość. "Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach" z taką głębią nie mają nic wspólnego. Sielankowy nastrój tylko rozleniwia widza, zamiast porwać go w niezwykłą wyprawę. Nie daje się odczuć wagi wydarzeń rozgrywających się na ekranie. Nie zmienia tego nieudolny wątek miłosny pomiędzy kaznodzieją - odpicowanym modelem i syreną - miss mokrego podkoszulka. Frustrujący je też widok Jacka rozprawiającego się z kolejnymi grupami przeciwników niczym Jean-Claude Van Damme.

Być może, gdyby spojrzeć na nowych "Piratów" jak na odrębny film odcięty od poprzednich części, prezentowałby się lepiej. Niestety zrobić się tego nie da. Nie można odmówić filmowi lepszych momentów. Kilka fajnych scen i dialogów. Aktorstwo wypada bardzo słabo, prócz Deppa rzecz jasna. Penélope Cruz, Ian McKellen i reszta obsady prezentują się bardzo drętwo. Nawet Geoffrey Rush nie zachwyca.

Od strony technicznej również znaleźć można więcej minusów niż plusów. Począwszy od muzyki, która poza klasycznymi motywami wnosi niewiele, a jeżeli już to nie są to brzmienia zbyt ciekawe. Charakteryzacja jest niezła, co najlepiej widać po makijażu Deppa, który już swoje lata ma, a jego postać starzeć się przecież nie może. Największy efekt "wspaniałej" technologii 3D to jego całkowity brak plus odciski od zawsze niewygodnych i brudnych okularów.

"Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach" to zabójstwo pierwszego stopnia. Zabójstwo genialnej serii, która miała szansę stać się klasykiem. Rob Marshall po prostu nie dał rady, lecz jak można go winić, skoro nawet Terry Rossio i Ted Elliott, czyli scenarzyści poprzednich części, nie byli w stanie już nic z tej serii wykrzesać. Twórcy wykazali wyjątkowy brak szacunku dla widza i dla trylogii, która zamieniła się w smutną telenowelę, a wszystko to w imię "zielonych", które już zawsze będą stały przed sztuką i wyznaczały hollywoodzkie trendy.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Reżyserzy od zawsze byli kluczowi przy produkcji filmów. Bez nich żadne widowisko nie miałoby szansy... czytaj więcej
Anthony Hopkins chyba już zawsze będzie kojarzony z rolą Hannibala Lectera w "Milczeniu owiec". Marlona... czytaj więcej
Mało brakowało, by Sparrow i spółka gdzieś "Na krańcu świata" poszli na dno, ale dzięki zdolnościom tego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones