Zabawa w pirata Sparrowa Jacka

Mało brakowało, by Sparrow i spółka gdzieś "Na krańcu świata" poszli na dno, ale dzięki zdolnościom tego pierwszego tak się nie stało i piraci mogli ponownie ujrzeć blask zachodzącego słońca.
Mało brakowało, by Sparrow i spółka gdzieś "Na krańcu świata" poszli na dno, ale dzięki zdolnościom tego pierwszego tak się nie stało i piraci mogli ponownie ujrzeć blask zachodzącego słońca. Niestety, bez ofiar się nie obeszło i część załogi na czele z Gorem Verbinskim musiała pożegnać się z dolą zbójców morskich, a tego ostatniego przy sterze zastąpił lubujący się w niekoniecznie pirackich przyśpiewkach utytułowany kapitan Rob Marshall. Kurs został obrany na "Nieznane wody", które na szczęście okazały się trochę bardziej przychylne ekipie niż to miało miejsce poprzednim razem.

Tym razem Jack Sparrow (Johnny Depp) wraz z kapitanem Barbossą (Geoffrey Rush) wyruszają w poszukiwaniu Fontanny Młodości. W drodze do celu Jack spotyka swoją dawną miłość - nieprzewidywalną Angelicę (Penelope Cruz), która doprowadza go na pokład statku "Zemsta Królowej Anny" pod dowództwem jej ojca, a zarazem osławionego w pirackim świecie Czarnobrodego (Ian McShane). Dodatkowo, w trakcie podróży okazuje się, że Barbossie tak naprawdę nie zależy na znalezieniu źródła, ale na zemście na znienawidzonym Czarnobrodym.

Pierwsze skrzypce odgrywa bezsprzecznie Johnny Depp, który w tej części bardzo rzadko schodzi z ekranu. Gdyby trzy pierwsze odsłony serii nie istniały, to powyższe rozwiązanie twórców pewnie uznałbym za największy atut filmu, ale w takim położeniu Jack Sparrow paradoksalnie utracił niestety sporą część swojego uroku jako postaci, która pojawiała się zawsze w odpowiednim miejscu i czasie. W rezultacie, mimo, że wszystko kreci się wokół tego zjadliwego pirata, a i Depp odgrywa swoją rolę całkiem nieźle, to Geoffrey Rush jako kapitan Barbossa po raz pierwszy kradnie mu wszystkie sceny, w których pojawiają się wspólnie. Oprócz tej dwójki niestety nikt inny nie zasługuje według mnie na pochwałę. Szczególnie ubolewam nad Penelope Cruz, która była bardzo nierówna. O ile jeszcze w statycznych scenach (oczywiście w miarę możliwości jak na taką produkcje) spisywała się ponadprzeciętnie, o tyle podczas fragmentów "czystej" akcji często grała zbyt teatralnie. Mam tylko nadzieję, że nie było to wynikiem poczucia niższości względem Johnny'ego Deppa (analogicznie było w "Blow", gdzie aktorzy również występowali razem), ponieważ osobiście cenię bardziej talent muzy Almodovara.

Co do samej fabuły, to jest ona  tak samo naiwna jak w poprzednich odsłonach, co w tym przypadku nie oznacza jednak, że nieinteresująca. Już na dzień dobry dostajemy emocjonującą niczym ze szpiegowskich thrillerów sekwencję pościgu na ulicach Londynu. Skądinąd jest to jeden z najlepiej zrealizowanych elementów w filmie, któremu dodatkowo towarzyszy wspaniały przewodni motyw muzyczny "Piratów". Marshall w zasadzie cały czas podąża ścieżką utorowaną na samym początku, co w rzeczywistości oznacza, że nierzadko rezygnuje ze spektakularnych bitew i sztormów, straszydeł morskich oraz innych efekciarskich przedsięwzięć na rzecz bezpretensjonalnych, stonowanych scen. Wyjątkiem jest widowiskowa i na swój sposób mroczna sekwencja schwytania syren (świetna robota Dariusza Wolskiego), która obok starcia z Krakenem ze "Skrzyni Umarlaka" jest najlepszym fragmentem w całej serii, a ponadto zawiera jedno rewelacyjne trójwymiarowe ujęcie (w całym filmie można takowe policzyć na palcach jednej ręki). Zdecydowanie opłaciło się przełożenie jakości nad ilość.

Jak widać, twórcy mieli doskonałą okazje, by chociaż w pewnym stopniu powrócić do
źródeł, ale zaprzepaściły to postaci trzecioplanowe (jeżeli Jacka Sparrowa uznamy za samodzielnego bohatera pierwszoplanowego). Mam na myśli w szczególności miłosny wątek kaznodziei z jedną z Syren (oboje pozbawieni jakiegokolwiek wyrazu), który jest do bólu banalny i jeżeli miał zastąpić relacje Willa z Elizabeth to był to pomysł kompletnie poroniony. Na uwagę zasługuje wyłącznie jego niejednoznaczne zakończenie. Dochodzi do tego niewykorzystany potencjał jaki niosła za sobą osoba Czarnobrodego, niejednokrotnie wymieniana przed pojawieniem się jego samego, co skutecznie potęgowało napięcie. Owo napięcie niestety uszło już chwilę po pojawieniu się legendarnego pirata. Sam nie wiem nawet kto bardziej zawinił: wcielający się w niego Ian McShane czy napisany zbyt grubą kreską scenariusz, ale ma to drugorzędne znaczenie. Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że miał być to swoisty czarny charakter, to wydaje się, ze jest to największy mankament filmu, nie biorąc pod uwagę nawet tego, ze inny szwarccharakter z cyklu, czyli Bill Nighy i jego Davy Jones przewyższa swojego "następcę" o kilka mil morskich.

Reasumując: najnowsi "Piraci" nieco rozczarowują. Na wiele nie zdało się nawet to, że twórca "Chicago" ściągnął świeży powiew wiatru na zniszczone żagle niemniej zdemolowanego okrętu, bo jak wiadomo, dla każdego porządnego pirata statek jest najważniejszy. Tym razem jeszcze nie udało się odbudować świętości Jacka Sparrowa, być może po części dlatego, że ów właściciel wychylił zbyt mało karafek rumu, ale okazji do poprawy na pewno mu nie zabraknie. Tymczasem warto przyjrzeć się mimo wszystko żywiołowej potyczce słynnego pirata z kapitanem Barbossą, zwłaszcza ze względu na tego ostatniego.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Reżyserzy od zawsze byli kluczowi przy produkcji filmów. Bez nich żadne widowisko nie miałoby szansy... czytaj więcej
Trzy pierwsze części "Piratów z Karaibów" były jednymi z nielicznych w XXI w. produkcji, które osiągnęły... czytaj więcej
Anthony Hopkins chyba już zawsze będzie kojarzony z rolą Hannibala Lectera w "Milczeniu owiec". Marlona... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones