Recenzja filmu

Punisher: Strefa wojny (2008)
Lexi Alexander
Ray Stevenson
Dominic West

Najbrutalniejszy z całej serii

Pomysł na nowego "Punishera" był naprawdę dobry - zbliżyć się jak najbardziej do komiksowego pierwowzoru poprzez epatowanie przemocą i brutalnością. Do tego atut w postaci Raya Stevensona
Pomysł na nowego "Punishera" był naprawdę dobry - zbliżyć się jak najbardziej do komiksowego pierwowzoru poprzez epatowanie przemocą i brutalnością. Do tego atut w postaci Raya Stevensona ("Rzym"), który najbardziej ze wszystkich aktorów wcielających się dotąd w postać Franka Castle przypomina bohatera z panteonu herosów Marvela. To nie mogło się więc nie udać! A jednak...

Pomimo faktu, że film został zmiażdżony przez krytykę, dało się gdzieniegdzie wyczytać względnie pozytywne opinie na temat najnowszej odsłony krwawej zemsty Castle'a. Owszem, produkcja reżyserki (?) Lexi Alexander ma kilka plusów, wliczając w to sekwencje strzelanin (podkręcone tempo, efektowne ujęcia) oraz wspomnianą wyżej brutalność i bezwzględność tytułowego Punishera względem szumowin wszelakiej maści. Niestety, przemoc została w tym przypadku wyeksponowana do granic absurdu. Ciężki klimat niepostrzeżenie przerodził się w cuchnący klimatem filmów klasy C niezamierzony pastisz. Niektóre sceny nie dość, że same w sobie są absurdalne, to podane w ciężkostrawnej krwawej otoczce podlanej kiepskawymi efektami specjalnymi zabijają resztki klimatu wykreowanego w nowym "Punisherze". Na nic zdaje się tu postać twardego skurczysyna wykreowana przez Stevensona (notabene ratująca ten film od dna), kulą w płot okazuje się również być postać Jigsawa w momencie, gdy sceny akcji przypominają tandetne kino w stylu "najlepszych" produkcji Tromy ("Toksyczny mściciel" - i wszystko jasne...). Scena przemowy na tle amerykańskiej flagi pozwala myśleć, że Alexander mogła z rozmysłem celować w konwencję pastiszu, niemniej efekt tak czy inaczej jest mizerny.

Ten film pochował postać Franka Castle prawdopodobnie na dłuższy czas w odmętach komiksowych bohaterów niewartych ekranizacji. Szkoda, bowiem poprzednia produkcja z Thomasem Janem, chociaż momentami mocno słabująca (przesłuchanie zbira za pomocą... loda), miała swoje mocne strony (scena pojedynku z potężnym Rosjaninem). O pierwszym filmowym "Punisherze" nawet nie wspominam - była to jedna z lepszych ról Dolpha Lundgrena w całej jego karierze (a że licha to rekomendacja, to już inna para kaloszy). Chociaż dość krytycznie wypowiadam się na temat "Punishera: War Zone", nie jest to film szczególnie zły, raczej słaby. Ostatecznie można zaryzykować seans dla paru efektownych scen strzelanin i twardziela Stevensona w roli tytułowej (wygląda jak żywcem przeniesiony z komiksu) pod warunkiem, że jest się w stanie przełknąć kicz i tandetność wylewającą się hektolitrami z ekranu. Na własną odpowiedzialność.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Podczas oglądania fenomenalnego klipu muzycznego do filmu "Punisher: Strefa Wojny" nie mogłem wydusić z... czytaj więcej
Koniec z prywatną krucjatą. Koniec z brawurą i nieprzemyślanymi popisami. Frank Castle już ponad 4 lata... czytaj więcej
"Punisher War Zone" jest trzecim podejściem Hoolywoodu do postaci Franka Castle. Poprzednie filmy z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones