Recenzja filmu

Rock of Ages (2012)
Adam Shankman
Julianne Hough
Diego Boneta

„Don’t Stop Believing…in Rock!”

Prawdziwego rocka już nie ma, zaś pozostałości po gatunku reprezentowane są przez niedomytych niedobitków śpiących ze swoją lubą gitarą pod poduszką. Takie stwierdzenie wydaje się przynajmniej
Prawdziwego rocka już nie ma, zaś pozostałości po gatunku reprezentowane są przez niedomytych niedobitków śpiących ze swoją lubą gitarą pod poduszką. Takie stwierdzenie wydaje się przynajmniej przyświecać twórcom filmu "Rock of Ages", obsadzonego przebrzmiałymi gwiazdami kina popularnego (z nieśmiertelnym Cruisem na czele), okraszonego znanymi kawałkami wyjętymi ze złotego okresu muzyki rockowej, tj. lat 80. Czy amalgamat cięższych gitarowych brzmień i mocnego wokalu wymieszany z konwencją przywodzącą na myśl "High School Musical" lub "Step Up" (to ostatnie zresztą od twórcy "Rock of Ages") stanowi udaną wycieczkę w czasy gdy mydło stanowiło zło konieczne, zaś muzycy grali tym lepiej, im więcej złotego napoju w siebie wsączyli?

Cała opowieść rozpoczyna się w momencie, gdy młodziutka i urocza Sherrie Christian (Julianne Hough) trafia do Los Angeles w celu rozpoczęcia kariery piosenkarskiej. Rzeczywistość którą zastaje na miejscu okazuje się jednak daleka od jej wyobrażeń. Okradziona z podręcznego bagażu, poznaje zupełnie przypadkowo Drewa Boleya (Diego Boneta), młodego barmana skrycie pragnącego osiągnąć status gwiazdy rocka. Koniec końców, po namowach chłopaka, szef speluny "Bourbon Room", niejaki Dennis Dupree (Alec Baldwin), postanawia zatrudnić Sherrie w swoim barze. Do zapomnianej przez Boga miejscówki ma niebawem zajechać przebrzmiała gwiazda rocka w osobie charyzmatycznego Stacee Jaxxa (Tom Cruise), którego pojawienie się doprowadzi do wielu nieprzewidzianych zmian w życiu bohaterów...

"Rock of Ages" to, jak sama nazwa wskazuje, pomnik postawiony tytułowemu zasłużonemu gatunkowi muzycznemu. Fabuła, prosta jak gitarowa struna, stanowi ledwie podwaliny i tło pod charakterystyczne "hiciory" z zamierzchłych lat. Parowątkowa historia ukazująca losy młodych zakochanych, będącej w cieniu własnej sławy podstarzałej gwiazdy oraz innych bohaterów to w gruncie rzeczy dość przewidywalny ciąg następujących po sobie zdarzeń. Sposób, w jaki wpleciono kolejne rockowe kawałki w kolejne sceny, pozwala jednak zapomnieć o miałkiej historyjce i po prostu dobrze się bawić.

A o dobrą zabawę nietrudno, gdy przy akompaniamencie rockowych brzmień na ekranie swym licem raczą nas takie gwiazdy jak Cruise, Catherine Zeta-Jones czy Alec Baldwin. Pierwszy pan, pomimo pięciu dyszek na karku, nadal szaleje po scenie z bezwstydnie wyeksponowanym nagim torsem i wyraźnie zarysowanym "sześciopakiem" na brzuchu. Niemniej nawet po nim widać upływ nieubłaganie pędzącego czasu, co z drugiej strony dodaje tylko jego postaci niewymuszonej autentyczności. Jako pewny siebie, niewylewający za kołnierz i mocno zmanierowany gwiazdor, Cruise wypada bardzo dobrze.

Jedyna dama z powyższego zestawienia, żona Michaela Douglasa, również prezentuje się okazale. Nie wypominając wieku, Zeta-Jones do najmłodszych także nie należy, mimo tego jednak dziarsko prezentuje na ekranie wygibasy zawstydzające niejedną "nastkę". Na dokładkę mamy jeszcze Baldwina w skórzanej kamizelce i włosach które pewnikiem nie zaznały nigdy szamponu, odkrywającego pod koniec swoje prawdziwe "powołanie".

Młodsza część obsady wypada w porządku. Co ciekawe, nawet obecność mocno irytującego zazwyczaj Russella Branda (komik drugiej kategorii) nie daje się widzowi szczególnie we znaki, prawdopodobnie dzięki temu, iż wszyscy aktorzy, w tym Brand, podeszli do swojego zadania z dużym przymrużeniem oka, po prostu czerpiąc radość ze swoich wyczynów.

Słówko o wspomnianych hitach. Jeśli na samo brzmienie melodii typu "I wanna know what love is" czy "Don't stop believing" od razu pojawia się na waszej twarzy mimowolny uśmiech, oznacza to, iż prawdopodobnie "Rock of Ages" przypadnie wam do gustu. Przyczepić się jedynie można do nowoczesnej, zbyt młodzieżowej aranżacji wysłużonych piosenek, niemniej są one same w sobie na tyle dobre, iż wypadły by świetnie nawet grane na krzesłach i taboretach.

"Rock of Ages" nie może chełpić się skomplikowaną historią, dialogi między barwnymi postaciami również nieszczególnie śmieszą. Co natomiast stanowi niezaprzeczalną siłę filmu, to doborowa obsada w ciekawych kreacjach, charakterystyczne kawałki z rocka lat 80. oraz ogólny sympatyczny wydźwięk filmu. Rock (jeszcze) nie umarł, wiwat na jego cześć.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie będę ukrywać, że na "Rock of Ages" poszłam do kina przede wszystkim dla Toma Cruise'a. Dopiero na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones