Recenzja filmu

Spadkobiercy (2011)
Alexander Payne
George Clooney
Shailene Woodley

Obcy człowiek, a ma serce...

Alexander Payne w swej twórczości konsekwentnie powraca do tematu kryzysu wieku średniego. Bierze "na warsztat" ludzi zwykłych, z wszelkimi ich małościami, skłonnością do egoizmu i podłości, po
Alexander Payne w swej twórczości konsekwentnie powraca do tematu kryzysu wieku średniego. Bierze "na warsztat" ludzi zwykłych, z wszelkimi ich małościami, skłonnością do egoizmu i podłości, po czym poddaje tego typu bohaterów swoistej wiwisekcji. Bardzo delikatnej zresztą, bo choć dostrzega w swych postaciach ową "małość" właśnie, to jego spojrzenie pozostaje pełne wyrozumiałości i sympatii. Trudno mu się zresztą dziwić, bo jak tu nie lubić takiego George'a Clooneya - grany przez niego Matt King rozpacza za pogrążoną w permanentnej śpiączce żoną nawet wtedy, gdy dowiaduje się, że ta go zdradzała i po kryjomu planowała rozwód. Kochankowi zaś wprawdzie wygarnie parę słów, ale tak naprawdę nie o odwet chodzi, ale o przekazanie wiadomości: jeśli chcesz się pożegnać, to nadszedł ostateczny moment.

Owe perypetie pana po pięćdziesiątce "na rozdrożu" ogląda się raz z rozrzewnieniem, raz z rozbawieniem, kiedy indziej we wzruszeniu. Payne wie, w jakich proporcjach odmierzać cierpki humor (często bardzo zabawny) ze stonowaną ironią i nutą pokrzepienia. Miesza składniki jakby od niechcenia, z wielką swobodą, biglem, chciałoby się rzec. U niego nawet największy idiota (przykładem chłopak córki Matta, Sid) może wykazać się niespodziewaną mądrością, największy, za przeproszeniem, skurczybyk, może okazać serce. W końcu wszyscy kisimy się w tym samym piekiełku własnych niespełnionych ambicji, urazów, nieszczytnych namiętności. Choć zabrzmi to zapewne patetycznie, to wszystko sprowadza się do tego, że trzeba sobie czasem pomagać, wybaczać. I o tym w największym stopniu opowiadają "Spadkobiercy", bo też sama rodzinna tragedia jest tu przecie tylko punktem wyjścia, sytuacją determinującą poczynania bohaterów.

Sztuka stworzenia tak niewymuszenie mądrego, bezpretensjonalnego filmu nie wyszłaby zapewne twórcy "Schmidta", gdyby nie aktorzy. Tutaj nawet dzieci grają świetnie, a co dopiero mówić o starych wyjadaczach pokroju Beau Bridgesa czy Roberta Forstera. Prym wiedzie, rzecz jasna, niezawodny Clooney, który jako zapracowany, nagle zmuszony do samodzielnego wychowywania dwóch rozwydrzonych córek prawnik staje się wręcz synonimem idealnego męża i ojca, a przecież nawet nie próbuje się przymilać widzowi. Miłym zaskoczeniem jest także mała rólka Matthew Lillarda, którego na ekranie nie widziałem już od wieków, a który, oprócz tego, że wyraźnie przytył, zdążył jakby spoważnieć.

Wszystko to opatrzone zostało skłaniającą do kontemplacji, przyjemną dla ucha muzyką hawajską i widokami, za które osobiście dałbym się pokroić. Nie jest to kino wielkie, do miana wielkości nawet nie aspiruje. Ale powtarza kilka znajomych, niby oczywistych prawd, o których w życiu codziennym mamy zwyczaj bezustannie zapominać. I robi to tak, że jesteśmy mu autentycznie wdzięczni za te pożytecznie spędzone dwie godziny. Przynajmniej ja byłem.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przed seansem "Spadkobierców" głęboko zastanawiałem się, co takiego ten film w sobie ma, że w oczach... czytaj więcej
Alexander Payne zabiera nas w "Spadkobiercach" w podróż na piękne Hawaje, gdzie ocean jest błękitny,... czytaj więcej
Muszę to powiedzieć, na przekór powszechnym zachwytom, na przekór wielkim nominacjom: najnowszy film... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones