Recenzja wyd. DVD filmu

The Fantastic Four (1994)
Oley Sassone
Brian Austin Green
Phillip Van Dyke

Dr. Corman i Fatalna Czwórka

Konkurentów do tytułu najgorszego filmu o superbohaterach jest wielu, zwłaszcza z czasów poprzedzających powstanie kinowego uniwersum Marvela. "The Fantastic Four" jest silnym kandydatem, lecz
To będzie recenzja filmu, którego nie ma. Przynajmniej oficjalnie. Na szczęście ktoś z wąskiego grona ekipy pracującej nad "The Fantastic Four" postanowił oddać światu najbardziej znany, owiany legendą kinowy bootleg. Najpierw krążył na kopiach VHS, później trafił na DVD, a teraz bez trudu można obejrzeć go na YouTube. Czy warto? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć.

To bardzo zły film, nie ma co się oszukiwać, ale nie dostał nigdy szansy, by stać się solidnie wyprodukowanym obrazem. Historia jego powstania rozpoczyna się od spotkania Bernda Eichingera (przed 1994 rokiem znanego głównie jako producent "Imienia róży" i "Niekończącej się opowieści") z powszechnie znanym Stanem Lee, komiksowym guru. Po trzech latach Bernd dopiął swego i wykupił prawa do ekranizacji przygód Fantastycznej Czwórki, nie udało mu się jednak zaprojektować filmu, który faktycznie chciałby zrealizować, a termin ważności praw do postaci powoli wygasał. Producent wykonał wówczas jeden z najbardziej przebiegłych ruchów w historii kina - dogadał się z maestro kina klasy Z oraz niskich budżetów, Rogerem Cormanem i stworzył film za półtora miliona dolarów. Jeżeli nie jesteście pewni, czy to dużo, czy mało, dodam, że pilot "Gry o tron" kosztował ponad pięć milionów.

Po co porywać się na coś, co od pierwszego klapsa skazane było na niepowodzenie? W ten sposób Bernd zainwestował w możliwość stworzenia nowej wersji F4, gdy już budżet i technologia stworzą ku temu odpowiednie warunki. Tak też uczynił, bo adaptacja z 2005 roku jest wyprodukowana między innymi przez niego. Żeby jednak wszystko się zgadzało, "The Fantastic Four" nawet przez chwilę nie było pomyślane jako film dopuszczony do publicznej projekcji, o czym obsada i reżyser nie mieli pojęcia. Świetny materiał na scenariusz! Myślę, że można by nakręcić rewelacyjny film o przekręcie Eichingera/Cormana i przekonaniu o tworzeniu wartościowego projektu przez Oleya Sassone wraz z ekipą aktorów (rzekomo w planach jest film dokumentalny o roboczym tytule "Doomed! The Untold Story of Roger Corman's Fantastic Four"). Legenda głosi, że właśnie przez te "drobne" oszustwo Marvel tak długo zwlekał z wkroczeniem do świata kina w późniejszych latach.

Konsekwencje żenująco niskiego budżetu widoczne są w każdej sekundzie filmu, który wygląda jakby kręcono go w latach 70. Prawdopodobnie gdyby faktycznie powstał dwadzieścia lat wcześniej, nosiłbym miano kultowego niczym "Batman" z Adamem Westem w roli głównej, ale w 1994 roku musiałby konkurować w kinach z m.in. "Gwiezdnymi wrotami", "Maską", a nawet "Flintstonami" i każdy z nich deklasowałby go w zakresie efektów specjalnych. Oszczędzono także na obsadzie, w której najbardziej doświadczonym aktorem był George Gaynes (obecny na ekranie przez pięć minut) znany jako komendant Lassard z "Akademii policyjnej". Niemniej aktorzy wyraźnie dają z siebie wszystko (czyli niewiele ponad standard telenowelowy), prawdopodobnie z nadzieją na wielki przełom w karierze, bo choć w tamtych czasach wcielanie się w superbohaterów nie gwarantowało wiekuistej sławy, to praca z Rogerem Cormanem dawała na nią spore szanse (u jego boku zaczynali m.in. Jack Nicholson i Peter Fonda). Niestety obsada nie miała świadomości w jak wielkim szalbierstwie bierze udział. W późniejszych latach większość z nich nie grała. Michael Bailey Smith (Thing) u szczytu kariery zagrał Pluto w remake'u "Wzgórza mają oczy" a Mercedes McNab (młoda Susan Storm) wcieliła się w Misty w dwóch częściach "Hatchet". Większych sukcesów aktorzy i aktorki z "The Fantastic Four" nie doczekali się. Wspomnę jeszcze tylko, że reżyser (Oley Sassone) znany jest głównie jako autor teledysków Celine Dion, Glorii Estefan i Erica Claptona...

Jeżeli najpierw przewertowaliście tę przydługą recenzję, to na pewno zauważyliście, że wystawiłem ocenę 5/10, a więc musiałem dostrzec jakąś pozytywną wartość pierwszej aktorskiej Fantastycznej Czwórki. Za plus uznaję maksymalną wierność komiksowemu pierwowzorowi. Zupełnie nie wzburza mnie Bane z brytyjskim akcentem czy Rhino w zbroi wypożyczonej od Power Rangers (trochę tylko zabolała profanacja Mandaryna w "Iron Man 3"), ale przyjemnie jest uświadczyć prostą, stawiającą na ścisłą więź z komiksem ekranizację. Scenarzyści zdecydowali się na historię typu "origins" z drobnymi autorskimi poprawkami. Nie zabrakło w niej miejsca na koszmarne stroje herosów i hasełka typu: "It's clobbering time!" czy "flame on". Mnóstwo pomysłów nie trzyma się kupy, np. dlaczego Sue i Johnny są przynajmniej o dziesięć lat młodsi od Bena i Richarda? Dlaczego doktor nauk ścisłych w wyprawę w kosmos zabiera jedynie pilota oraz dwoje nastolatków o zerowej wiedzy przydatnej poza Ziemią? Po co stworzono wątek Jewelera? Czyżby tylko dlatego, że nie wymagał efektów specjalnych, a pozwalał dobrnąć produkcji do dziewięćdziesięciu minut? Dlaczego Dr. Doom po oszpeceniu twarzy zyskał niemiecki akcent? A może to wynik trudności w mówieniu przez za ciasną maskę? Dlaczego scena walki z udziałem Thing to tylko szybko wirujący ekran i odgłosy uderzeń? Niemniej całość jest tak źle zrealizowana, że nawet nie dopuszcza możliwości refleksji w trakcie oglądania.

Postacie skonstruowane są... źle, ale również zgodnie z ich komiksowymi odpowiednikami, tyle że z okolic lat 60., a więc u samego źródła. Human Torch kicha ogniem, rzuca tekstami typu: "Holy Freud, Batman. I think You're right", a jego całkowita przemiana w Pochodnię przypomina animację pokroju pierwszego "Tomb Raidera" (co czasowo mniej więcej się zgadza). Invisible Woman posiada moc, którą uwielbiają oszczędni filmowcy - wystarczy podłożyć głos i udawać, że gdzieś tam faktycznie jest albo ujawnić tylko jej fragment, co zostało po mistrzowsku opanowane już w latach 30. Nic nie jest jednak w stanie konkurować z "rozciągającymi się" kończynami Mr. Fantastic - gwarantuję, że czegoś takiego jeszcze nie widzieliście. Nie mogę odnaleźć w pamięci gorzej wykonanego efektu specjalnego. "Akademia pana Kleksa" jest przy „The Fantastic Four” jak "Władca pierścieni" przy "Klanie". Najlepiej wypada Thing, ma zaskakująco dobrze wyglądający kostium (mniej więcej na poziomie kostiumów z "Wojowniczych żółwi ninja") i nawet porusza ustami! Także konstrukcja jego osobowości jest najlepiej przemyślana (może nawet jest przemyślana jako jedyna...) - cierpi, wścieka się, obwinia Reeda o swój wygląd. Wprawdzie chodzi jak strongman po zbyt dużej dawce sterydów i odżywek, ale przynajmniej wzbudza jakiekolwiek odczucia.

Bez dwóch zdań "The Fantastic Four" zostało zabite przez żenująco niski budżet. Pasja i oddanie twórców (z wyłączeniem studia i producentów), a także niezły scenariusz mogłyby zaowocować solidną produkcją na miarę swoich czasów. "Fantastyczna Czwórka" z 2005 roku ma znacznie większe aspiracje, ale nie czuć w niej oddania ekipy, a jedynie chęć stworzenia sprzedającego się produktu. Film Cormana (bo to jego film, a nie Oleya Sassone) jest tak fatalny, jak tylko możecie sobie wyobrażać, a jednak jego szczerość stawia go - w moim odczuciu - znacznie wyżej od późniejszych ekranizacji przygód F4, "Daredevila" czy "Catwoman". Polecam wyłącznie ultrafanatykom komiksów oraz na towarzyskie posiedzenia - napady śmiechu i stany moriatyczne gwarantowane.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones