Recenzja filmu

The Transformers: The Movie (1986)
Nelson Shin
Eric Idle
Lionel Stander

Till all are one

Cztery miliony lat temu przybyły z Cybertronu, świata maszyn rozrywanego trwającą od wieków wojną między bohaterskimi Autobotami i złymi Decepticonami. Te potężne żyjące roboty, zdolne do
Cztery miliony lat temu przybyły z Cybertronu, świata maszyn rozrywanego trwającą od wieków wojną między bohaterskimi Autobotami i złymi Decepticonami. Te potężne żyjące roboty, zdolne do zmieniania swego ciała w pojazdy latające i naziemne, broń oraz inne formy mechaniczne, kontynuują swoją wojnę na Ziemi. Powyższe słowa pojawiały się na pierwszej stronie komiksów z serii „Transformers”, która zaczęła się ukazywać w USA we wrześniu 1984 roku. Równocześnie rozpoczęła się emisja pierwszego sezonu serialu animowanego o transformerach. Pierwszy sezon liczył 16 odcinków, kolejny, którego emisja zaczęła się rok później, liczył ich już 49. Zanim w 1986 roku rozpoczęła się emisja ostatniego z trzech sezonów (tzw. Generation 1), 8 sierpnia 1986 miał swoją premierę film pełnometrażowy. Trwająca 84 minuty produkcja jest wynikiem współpracy japońsko-amerykańskiej. Warto wspomnieć o znanych nazwiskach, które znalazły się w obsadzie. Swoich głosów postaciom występującym w filmie użyczyli między innymi Leonard Nimoy (Galvatron) oraz Orson Welles (Unicron). W porównaniu do serialu poprawiły się rysunki, które nawet teraz po 20 latach nie sprawiają wrażenia szczególnie starych. Słabiej wypada muzyka autorstwa Vince’a DiColi, która dziś może się wydać dosyć archaiczna. Za to zdecydowanie lepiej przedstawiają się wykorzystane w filmie rockowe i popowe piosenki w typowym dla tamtych lat stylu. Film stanowi pewien pomost pomiędzy wydarzeniami z pierwszych dwóch sezonów serialu a sezonem trzecim, jednak stanowi też spójną całość, którą spokojnie można obejrzeć, nie znając ani serialu ani komiksów (choć oczywiście zdecydowanie lepiej się to ogląda, mając jednak jakąś wiedzę na temat transformerów). Fabuła kręci się wokół potężnego niszczyciela planet Unicrona, który zagraża rodzimej planecie Autobotów – Cybertronowi. Jedyną rzeczą, jakiej Unicron się obawia, jest przedmiot zwany Matrycą Przywództwa, którego strażnikiem jest wódz i najpotężniejszy z Autobotów Optimus Prime. Kiedy jednak następuje atak Decepticonów na mieszczącą się na Ziemi bazę Autobotów, Optimus zostaje śmiertelnie ranny w pojedynku ze swoim odwiecznym wrogiem, dowodzącym Decepticonami zdradzieckim Megatronem. Matryca przechodzi w ręce następcy Optimusa – Ultra Magnusa, gdy tymczasem ciężko uszkodzony Megatron wyrzucony przez zdrajcę w przestrzeń kosmiczną natrafia na Unicrona. Ten oferuje mu nowe, potężne ciało w zamian za wykonanie pewnego zadania – odnalezienia i zniszczenia Matrycy Przywództwa. Megatron staje się Galvatronem i rozpoczyna się pościg za uciekającymi z Ziemi Autobotami, wśród których znajduje się główny bohater filmu Hot Rod – mimo że nie zdaje sobie z tego sprawy, to właśnie od niego będą zależeć losy wszystkich Autobotów i być może całego świata. Kiedy obejrzałem ten film po raz pierwszy kilkanaście lat temu, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Do tej pory uważam go za najlepszą kreskówkę, jaką miałem okazję obejrzeć, choć muszę zaznaczyć, że nie będąc fanem japońskiej animacji, a zwłaszcza fabuły, jaką serwują Japończycy w swoich filmach − praktycznie nie oglądam anime. Ten film nie jest jednak czysto japoński – w zasadzie do niedawna w ogóle nie kojarzyłem go z anime – i ma w sobie coś, co sprawia, że nawet po latach ogląda się go z przyjemnością. W ciągu tych 84 minut jego trwania dzieje się więcej niż w wielu innych, dłuższych filmach. W zasadzie od początku do końca szybka jazda bez hamulców. Bohaterowie trafiają z jednych kłopotów w drugie i nie sposób się nudzić ani przez chwilę, zwłaszcza jeśli się ma jakieś 10-14 lat (albo i więcej, jeśli tylko nie przeszkadza nam fakt, że 90% wszystkich postaci stanowią transformujące się roboty). Do tego świetne rysunki i kilka naprawdę dobrych piosenek – wszystko to pozwala 20-kilkuletniemu widzowi poczuć się, jakby wrócił do czasów swojego dzieciństwa. Muszę przyznać, że to całkiem przyjemne uczucie. Akcja toczy się kilkoma torami jednocześnie, przenosimy się to tu, to tam. Od Hot Roda i towarzyszącego mu Autobota-weterana, którzy co chwilę trafiają w różne dziwne miejsca, do grupy Autobotów z Ultra Magnusem na czele uciekających przed Galvatronem, to znowu do samego Galvatrona kombinującego, jak by tu wykiwać swojego pana Unicrona i tak dalej. Mamy tu kilka ciekawych postaci, wyróżniających się pewnymi cechami charakteru - i tak Kup, wspomniany weteran, opowiada o wydarzeniach, w których brał udział i prawie wszystko, co widzi, kojarzy mu się z czymś, co już widział (dopiero pod sam koniec ma okazję zobaczyć coś, co nie przypomina mu niczego, co dotąd zobaczył). Grimlock – lider dinobotów, zachowuje się jak tępy barbarzyńca, Blur gada tak szybko, że trudno za nim nadążyć, no i jest jeszcze Arcee – Autobot rodzaju żeńskiego, pomysł porównywalny chyba tylko ze smerfetką i prawdę mówiąc wynikający tylko z tego, żeby był w filmie jakikolwiek pierwiastek kobiecy (tak, tak, to zdecydowanie film dla chłopców, co powiedziała mi moja dziewczyna po tym, jak namówiłem ją, by go obejrzała). Do tego plącze się pod nogami zupełnie nieistotny dla fabuły chłopak Daniel. Również pośród Decepticonów zdarzają się ciekawe postacie, jak choćby zdrajca Starscream, korzystający z pierwszej nadarzającej się okazji do pozbycia się własnego przywódcy, by samemu zająć jego miejsce. Warto też wspomnieć, że film jest dosyć brutalny, trup (co prawda mechaniczny) ściele się gęsto, co więcej – najczęściej giną ci dobrzy. Już na samym początku oglądamy zagładę pewnej planety, wkrótce potem załoga promu Autobotów zostaje zmasakrowana przez Decepticony i ma miejsce nawet dobijanie rannych. Dalej mamy jeszcze śmierć Optimusa, a także skuteczne wykonanie kilku wyroków śmierci za niewinność wydanych przez pewien specyficzny trybunał. Jest w filmie parę elementów, które potrafią nieco irytować, jak choćby gadający cienkim głosikiem kurduplowaty robot Wheelie, czy też mieszkańcy Planety Złomu porozumiewający się za pomocą zwrotów zasłyszanych w telewizji (głównie z reklam). Bardziej przeszkadzać mogą pewne nielogiczności dotyczące samego sposobu funkcjonowania transformerów, takie jak sześciometrowe roboty transformujące się do postaci magnetofonu, czy też typowej wielkości Decepticon przybierający postać promu kosmicznego, na którego pokładzie mieści się kilkanaście innych transformerów podobnego rozmiaru. No ale to już akurat zgrzyty typowe dla całej serii, tak animowanej, jak i komiksowej, a nie tylko dla tego filmu, trzeba więc przymknąć na to oko. Ostatnim, do czego mógłbym się przyczepić, to zgon Optimusa – najpotężniejszy z Autobotów umiera od ran, które nie wyglądają na pierwszy rzut oka na krytyczne, podczas gdy w dalszej części filmu mamy do czynienia z całkowitą reperacją Ultra Magnusa, którego uprzednio rozwalono na kawałki. Jednak tak naprawdę te wszystkie elementy nie przeszkadzają jakoś bardzo w oglądaniu filmu, o ile ktoś nie jest z natury wyjątkowo czepialski. Podsumowując, muszę stwierdzić, że "The Transformers The Movie" jest przykładem bardzo dobrego animowanego filmu SF, który pomimo pewnych drobnych wad oraz dwudziestu lat na karku wciąż potrafi dostarczyć porządnej rozrywki tak młodszym, jak i nieco starszym widzom. Szczerze polecam każdemu, kto nie czuje się 100% dorosły.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy postanowiłem, że będę recenzował muzykę filmową, obiecałem sobie, że nie będę oceniał soundtracków... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones