Recenzja filmu

Ultimatum Bourne'a (2007)
Paul Greengrass
Matt Damon
Julia Stiles

Powrót do domu

Tak właśnie wygląda Sensacja XXI wieku! Pisane przez duże "S", bo ekranizacja trzeciej części Trylogii Bourne’a pióra Roberta Ludluma to arcydzieło swojego gatunku. Film sensacyjny, podobnie jak
Tak właśnie wygląda Sensacja XXI wieku! Pisane przez duże "S", bo ekranizacja trzeciej części Trylogii Bourne’a pióra Roberta Ludluma to arcydzieło swojego gatunku. Film sensacyjny, podobnie jak komedię czy horror można sprowadzić do dość prostej definicji. Komedia ma bawić, horror ma straszyć, a sensacja trzymać w napięciu. Najlepiej od samego początku aż do napisów końcowych. Jeśli obraz spełnia ten warunek, każdy inny element stanowi jedynie dodatek zwiększający końcową ocenę. Aktorstwo – wiarygodne przedstawienie motywacji postaci, muzyka – budująca wraz z obrazem napięcie, montaż i zdjęcia – odpowiadające za przeniesienie widza z kinowego fotela w sam środek akcji, czy wreszcie realizm – trzymanie się zasad logiki i praw fizyki. Reżyser Paul Greengrass, który odpowiadał także za poprzednią część, "Krucjatę Bourne’a" (jedynkę, "Tożsamość Bourne’a" nakręcił Doug Liman) daje nam to wszystko. I jeszcze więcej.

Scenarzyści postanowili rozpocząć "Ultimatum Bourne’a" tam, gdzie skończyła się poprzednia odsłona. A właściwie, troszkę wcześniej – w Moskwie. Ranny Jason ucieka przed rosyjską policją ścigającą go za demolkę podczas pościgu z zabójcą, którego bohater był zleceniem. Później film przeskakuje między innymi do Londynu, Tangieru i Nowego Jorku. Wszystko w zabójczym tempie. Dziennikarz Sam Ross z londyńskiego The Guardian wpada na trop zamkniętego projektu CIA – Treadstone, którego Bourne był jednym z głównych elementów. Jego informator, który odpowiadał za zwerbowanie Jasona do Agencji, przekazał Rossowi informacje, mówiące o tym, że Treadstone przeszło reorganizację i teraz działa pod kryptonimem BlackBriar. Gdy ściśle tajny program operacyjny zostaje ujawniony opinii publicznej, jego twórcy za wszelką cenę chcą dojść do źródła przecieku tych danych. Zanim im się to jednak udaje, pojawia się Jason Bourne.

Na sukces trylogii składa się kilka czynników, które wyróżniają ją spośród innych filmów szpiegowskich. Najważniejszym z nich jest oczywiście główny bohater, który przełamuje większość gatunkowych schematów. Często porównywany z konkurencyjnym Bondem, Bourne wypada znacznie wiarygodniej. Oczywiście, fizycznie jest niespotykanie sprawny, biegle posługuje się paroma językami, w jakimkolwiek mieście się nie pojawi, zawsze wie, gdzie iść, a nawet najdziwniejsza lokacja, okazuje się być jego sprzymierzeńcem. Ale wszystkie te cechy są z dbałością o szczegóły uzasadniane. Sprawność, znajomość sztuk walk czy odporność na ciosy nie wkraczają poza ramy praw fizyki, orientacja w terenie usprawiedliwiona jest instynktem i niewielkimi scenami, w których Bourne chwyta za mapę. Jason nie ściga się szybkimi autami, tylko tym, co zdobędzie, eleganckie garnitury są mu obce, a bon mot podsumowujące każdego trupa zastępuje milczeniem i grymasem z bólu i wyrzutów sumienia. Ważną rolę dla reżysera odgrywa bowiem wizerunek i sposób ukazania śmierci. Nie jako bułeczki z masłem dla chodzącej maszyny do zabijania, ale dla człowieka, któremu nie pozostawiono wyboru. Twórcy filmu chcą, by widz wiedział, że Bourne nie zabija bo ma na to licencję, ale dlatego że w przeciwnym wypadku oni zabiją jego. Dlatego narracja podczas walk i pościgów nastawiona jest na przekazanie ich w brutalny i realistyczny sposób. Bohater nie morduje, ale odbiera życie. W Moskwie policjant błaga go, by nie strzelał, a w Nowym Jorku Bourne celując do tego, który przed chwilą chciał go zabić, waha się, bo wie, że właśnie tego chcieliby od niego ludzie, którzy uczynili z niego potwora. Potwora, którym nie chciał już być. W ten sposób film zmusza do refleksji nad kolejnymi martwymi ciałami, które główny bohater pozostawia za sobą.

Bourne nie jest taki, jak Bond. Bez skaz i ludzkich emocji w obliczu śmieci. W opozycji do zasad gatunku główny bohater jest postacią pękniętą. Po krótkim czasie szczęśliwego życia u boku ukochanej Marie, którą stracił, gdy nieznany mu wróg chciał go zabić, były szpieg stał się człowiekiem niewiarygodnie samotnym. Nie tylko ze względu na brak towarzyszki, ale też wobec całego świata, w którym każdy oddech na jego plecach może oznaczać kolejny pościg. Niepewny własnej przeszłości, tak naprawdę nie wie, czy ma chociaż jakąś przyszłość. Dręczony sumieniem i koszmarami, w których nawiedzają go sceny zabójstw i okrutnego szkolenia, Bourne jest postacią złożoną i autentycznie dramatyczną. W interpretacji Matta Damona Jason jest szczególnie rzeczywisty: milczący, kryjący się za mroczną maską bez wyrazu. Równocześnie jednak jego bohater jest wyraźnie zmęczony, skłonny do rozważań i wspomnień analizujących postępowanie. Przybiera niemal fatalistyczny wymiar.

Fascynujący tytułowy bohater to nie jedyny as w rękawie Paula Greengrassa. Reżyser w "Krucjacie Bourne’a" wykształcił oryginalny styl narracji, który w "Ultimatum" dodatkowo rozwinął. Wraz z drugim reżyserem, odpowiadającym za sceny akcji, Danem Bradleyem, twórca "Krwawej niedzieli" od pierwszej sekwencji w Moskwie do fabularnej kulminacji w Nowym Jorku buduje napięcie, które ani na chwilę nie maleje. Łącząc sceny w kalejdoskopowy ciąg zdarzeń, wciąga widza w szaleńczy wir, w którym nawet stateczne, wydawać by się mogło, dialogi stanowią element zabójczej akcji. Dzięki kamerze nie spuszczającej Bourne’a na krok, podążającej za nim nawet gdy przeskakuje z budynku na budynek, z okna do okna, widz czuje się, jakby brał czynny udział w filmowych wydarzeniach. Podczas bijatyki, operator zdaje się miotać razem z walczącymi, dosłownie waląc wraz z nimi o ściany i podłogi. Obraz nie tylko przekazuje, co się dzieje w danym pomieszczeniu, ale też myśli przelatujące przez głowę Jasona. To wszystko i wiele więcej składa się na świeży powiew w świecie, w którym dotąd niepodzielnie rządził James Bond.

Twórcy filmowej Trylogii Bourne’a odważnie odeszli od książkowego oryginału, pozostając wiernymi jedynie punktowi wyjściowemu. Ten zabieg okazał się zbawienny, Greengrass, Liman i spółka stworzyli trzy emocjonujące i intrygujące szpiegowskie widowiska, w których obyło się bez niewidzialnych samochodów i niezniszczalnych łodzi motorowych. Nonszalanckie podejście do dzieł Ludluma okazało się żywsze, trafniejsze i bardziej "cool".

Producenci bondowskiego cyklu potraktowali Bourne’a jak lekcję, dlatego "Casino Royale" jest takie, a nie inne, a "Quantum of Solace" współtworzył wspomniany Dan Bradley. Podobnie stało się z Mission Impossible, której trzecia odsłona także postawiła na realizm. Ale to wszystko pod wpływem pierwszych dwóch części Bourne’a - nie mogę doczekać się efektów wzorowania się filmowców na "Ultimatum".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Moskwa – miasto, w którym właściwie kończy się "Krucjata Bourne’a", jest punktem wyjścia dla ostatniej... czytaj więcej
Filmy sensacyjne z nurtu szpiegowskich powstają na jedno kopyto - bohater szkolony w tajnej... czytaj więcej
Może i to nie jest film na osiem gwiazdek, ale stawiam je bez drżenia ręki, bo lubię być w ten sposób... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones