Oglądając "Andromeda Strain", człowiek ma wrażenie, że autor kopnął w kalendarz w trakcie pisania scenariusza, czy coś w tym stylu. Po czym jakiś "borostwór" próbował go później, w nieudolny sposób, dokończyć. I oto na świat przyszło takie "dziecko Frankenstein'a". Pierwsza połowa to dobry, trzymający w napięciu film katastroficzny, z lekkim dodatkiem sci-fi, czyli mocne 7/10. Druga połowa filmu to jest jakaś nawiedzona bajka pięciolatka na psychotropach, wyżebrane 2/10. Większość elektoratu PiS'u prawdopodobnie tego nawet nie zauważy, ale film się robi absurdalny. Pomijam motywy sci-fi, ale nagła "eksplozja całej tej głupoty" w jednym momencie filmu jest po prostu nie do przetrawienia.