Naprawdę podoba mi się ten serial. Ciekawa, wciągająca opowieść, intrygująco splatające się losy bohaterów, dobrze dobrani odtwórcy głównych ról. Poza tym, co bardzo ważne przy tego typu przeskokach czasowych, logicznie poprowadzona fabuła, dzięki czemu widz nie ma problemu z połączeniem tych wszystkich wątków w jedną całość.
Tym bardziej dziwne mi się wydaje, że scenarzyści albo jacyś asystenci reżysera nie potrafili kupić sobie na Allegro, albo chociaż oglądnąć w Internecie przedwojennej mapy Polski. To naprawdę nie jest jakaś wiedza tajemna i nie trzeba mieć Nobla, żeby zauważyć, że Lwów od granicy województwa Wołyńskiego dzieliło przeszło 100 kilometrów. A raz jest powiedziane, że majątek był pod Lwowem, a innym razem, że na Wołyniu. Jest też scena w antykwariacie w Wiedniu, gdy Antoni podaje właścicielowi adres: stacja Lwów i dodaje, ze wysle konie po zegar. Konie wysyłało się na najbliższą stację, więc gdyby majątek faktycznie był na Wołyniu, to powinien podać nazwę jakiegoś najbliższego miasta na trasie kolejowej, co scenarzyści też mogli sobie łatwo sprawdzić na mapie. Jest też taka scena, gdy Zosia i Antoni wychodzą ze swoimi gośćmi po ślubie z kościoła i wtedy drogą przejeżdżają wozy z rannymi. Wyjaśnienie jest takie, że to zagon bolszewików wjechał na teren Rzeczpospolitej, żeby - jak to oni - gwałcić, rabować i zabijać. Ale to mogło zdarzyć się tylko w terenie przygranicznym. Chyba nikt nie wyobraża sobie, że zagon bolszewicki przejechał niezauważony 160 kilometrów aż pod Lwów. Takie drobne rzeczy, a denerwują niesamowicie, bo świadczą o tym, że nikt sobie nawet nie zadał trudu i nie zerknął na mapę.