1. Wszystko jest piękne, gładkie, proste. Lekarze to anioły, które trzymają pacjenta za rękę, przeżywają razem z nim jego smutki, ryzykują własną karierą, aby uszczęśliwić swoich podopiecznych. Ich rozmowy z chorymi wyglądają jak seans terapeutyczny u psychologa: "ale ja się boję" - "proszę się nie bać, wszystko będzie dobrze, będę przy pani"... oh, wait, skądś znam ten tekst - chyba z NDiNZ.
2. Główna bohaterka to oczywiście piekielnie zdolna, inteligentna, piękna, ambitna chirurg, naturalnie bez szczęścia w miłości... och, wait, "Magda M." i Agata z "Prawa Agaty" miały dokładnie to samo :(
3. Alicja wyjeżdża z Warszawy do bardziej prowincjonalnego Torunia, bo porzuca ją partner, chce zacząć nowe życie i tam znaleźć miłość... oh, wait, bohaterka "Szpilek na Giewoncie" robi dokładnie tak samo.
4. O Alicję walczy niejaki Maks Keller (obowiązkowo zachodnio brzmiące nazwisko), typ wiecznego chłopca z przerostem ego (w tej roli Małaszyński vel. "ale ja wcale nie boję się krwi, to tylko wrażenie") - jest wyjątkowo upierdliwy i non-stop się jej narzuca. Nasza heroina pozostaje niewzruszona, udaje cnotkę niewydymkę i za każdym razem ucieka mu jak spłoszona łania... oh, wait, w "Magdzie M." też tak było, a pierwszoplanowego amanta też grał Małaszyński! Co za zbieg okoliczności.
5. Jednak Maks Keller ma konkurenta, a jest nim troskliwy ginekolog-położnik Piotr Wanat. Zapowiada się mały trójkącik - pierwsza scena zazdrości już była... oh, wait, też gdzieś to już widziałam... No jasne, przecież żaden południowoamerykański, a tym bardziej polski serial nie obejdzie się bez trójkąta, więc czym byliby "Lekarze" bez tegoż?
6. Główna bohaterka jest bardzo ułożona, wierzy w miłość aż po grób i wierność małżeńską, nie w głowie jej skoki w bok. Jednak musi mieć wyzwoloną przyjaciółkę-krejzolkę, która nie widzi nic złego w nieskrępowanym seksie i zachwala walory takiego stylu życia... oh, wait, "Magda M." też miała taką przyjaciółkę! Taka ruda, spała z kim popadnie...
7. W ekipie lekarzy musiał naturalnie znaleźć się pozytywnie zakręcony, ekscentryczny jogin Jivan wyglądający jak skrzyżowanie niedomytego hipisa i wiernego ucznia Mahatmy Gandhiego... oh, wait, bohaterka "Szpilek na Giewoncie" też miała zakręconą przyjaciółkę, malarkę, która nosiła turbany, lubiła kadzidełka i inne tajemniczo-dziwne buddyjskie duperele.
8. Po przyjściu do szpitala Alicja musi zmierzyć się ze swoim konkurentem, ambitnym drem Ordą, z którym będzie walczyć o staż na transplantologii. Złośliwe docinki i półsłówka są na porządku dziennym... oh, wait, gdzieś to już widziałam. Tak, w NDiNZ był taki wątek, a właściwie NDiNZ skopiowało go z "Grey's Anatomy".
9. Na koniec nie można nie wspomnieć o legendarnej już scenie przy umywalkach, gdzie tuż przed operacją, podczas precyzyjnie sfilmowanego rytuału mydlenia i mycia rąk (która nota bene wydaje się ulubioną sceną twórców "Lekarzy", bo pojawia się minimum 3x podczas jednego odcinka) bohaterowie niespodziewanie otwierają się i wyznają swoje najgłębsze sekrety i sercowe rozterki. Podobną rolę pełni sala operacyjna - chirurdzy pomiędzy wykonywaniem cięcia na pacjencie a wykrawaniem narządu bardzo lubią sobie poskakać do oczu i konkurenta zdenerwować. Oczywiście nikt już nie martwi się, że rozstrojonemu nerwowo lekarzowi może omsknąć się ręka... A pomysł oczywiście zaczerpnięty z Grey's.
Chyba wystarczy. Na tych przykładach chciałam pokazać, jak polskie stacje telewizyjne wespół ze scenarzystami zwyczajnie drwią sobie z widza. "Lekarze" to nic innego jak kompilacja zgranych serialowych wątków, które wałkowane są od lat w coraz to nowszych serialach, a wszystko w oprawie wizualnej i dźwiękowej bezczelnie zerżniętej z "Grey's Anatomy".
To ma być nowa jakość? Same odgrzewane kotlety, postaci bez wyrazu, płaskie i wyidealizowane. Fajny, kolorowy świat polskiej służby zdrowia, który nigdy nie istniał, nie istnieje i przez najbliższe 20 lat prawdopodobnie istnieć nie będzie. Wnętrza bardziej designerskie niż z katalogu IKEI, szpital bardziej wypasiony niż prywatna klinika w Luksemburgu, lekarze bardziej uprzejmi i nadskakujący niż kelnerzy w PizzaHut.
Oczywiście, widownia matek i żon 30+ z małych i średnich miejscowości będzie zachwycona i pewnie nazbiera się te 2 mln widzów, ale każdy średnio rozgarnięty człowiek ten serial od razu skreśli. Ilość kalk, schematów i uproszczeń jest tak ogromna, że to zakrawa o farsę.
Niestety, oprawa na bogato a'la polski House nie zatuszuje miałkiego, przewidywalnego scenariusza z papierowymi postaciami. Oprócz budżetu i niezłego scenografa, ten serial w niczym nie różni się od "Klanu" czy "Mjm". Te same sztuczne problemy, pseudointeligentne dialogi, głupkowato uśmiechnięci aktorzy kompletnie nieumiejący wczuć się w swoje role (zwłaszcza Małaszyński - gdy mówi o operacji wycięcia wyrostka robaczkowego głos mu tak drży, jakby zaraz naprawdę musiał kogoś kroić).
W oczach każdego inteligentnego widza ten serial jest żenadą i kompromitacją.