Przyznam że tak do połowy i troszkę przepadałam za tą telcią...ale potem się nieźle spsuło.
Bo w końcu już mnie to zaczęło wkurzać że robią z Juana Miquela taką z przeproszeniem sierotkę Marysię. Ok, to grzeczny facet ale umiał od czasu do czasu pokazać pazury. Np. gdy poszedł do Amadora i dał mu w ryło, żeby się odwalił od Marichuy bo ona należy do niego, bardzo mi się ta scena podobała;) No więc w ogóle nie rozumiem czemu potem zachowywał się jak cielę i nie umiał sobie z nią spotkania zorganizować i wszystko jej wyjaśnić? Bez sensu jak dla mnie. Bał się jej rodziców, no kupa śmiechu. Gdyby JM to była jakaś ciapa to okej, ale nie taki facet. I jeszcze że ona taka nie NIE. Jaaasne.
Doobra, trza było rozciągnąć fabułę na 195 odcinków ale mogli to zrobić bardziej z głową bo to naprawdę niewiarygodne..