Aktorzy nie dowieźli. Holly Gibney ma ciągle ten sam wyraz twarzy, na poły zmartwiony, na poły zdziwiony. Nie wiem, poszalała z botoksem, czy nie umie grać. Ralph zaczął z wysokiego C, ale potem w swoim płaskim sceptycyzmie posuwa się tak daleko, że ta twarz towarzyszy mu nawet w obliczu ataku snajperskiego. Pozostałym aktorom nawet nie chce się udawać, że wierzą w tę bajkę. Twórcy serialu również nie kupują i nie potrafią sprzedać bzdur o el Kuku, stąd brną do finału bez przekonania, bez pomysłu.
Absolutna strata czasu.
Serial ma ogromną zaletę: to adaptacja Kinga.
Serial ma też ogromną wadę: to adaptacja Kinga :-)
A King, podobnie jak w kinie Allen - pisze ciągle tę samą książkę. Początek jest rewelacyjny i pierwsze odcinki wciskają w fotel. A kolejne wpadają w kingowską filozofię o duchach, zaświatach i pożeraczach.
I tylko szkoda, że pod koniec King się orientuje że z tą filozofią "spijaczy łez" zabrnął tak daleko, że trzeba to zwyczajnie szybko zakończyć. I walka ze stworami ciemności ogranicza się to najzwyklejszego przeładowania magazynka i włożenia bejsbola do bagażnika.
Tak, wiem że to King, ale strasznie nużyły te poboczne historie które wprowadzały nastrój ale niewiele popychały fabułę. Ot, 10 minut historii rodziny w wesołym miasteczku, z rozbiciem na role, charaktery tylko po to by wszystko sprowadzić do dwóch scen po 20 sekund. Historia życia weterana tylko po to by bohater został w domu. Plus wytarte do bólu klisze typu "coś tam warczy w ciemnej piwnicy, to wejdźmy sprawdzić jak najmniejszym składem, najlepiej bez uzbrojenia, bez planów i pomysłu, co się może stać". No i sporo irracjonalności typu "nic ci nie powiemy, musimy pilnować cię 24/7 więc... pojedźmy sobie samotną na wycieczkę, a co!".
Niezłe, fani Kinga spokojnie mogą dodać jedną gwiazdkę.