Fuller House totalnie zmasakrował Pełną Chatę i niestety w złym tego słowa znaczeniu.Sentyment i ciekawość sprawiły, że postanowiłam odpalić stare odcinki na Netflixie i łyknęłam 8 sezonów w parenaście dni. Z perspektywy dorosłej osoby odbiór serialu był zupełnie inny ale jakże pozytywny- ciekawie skrojone postaci, fajna fabuła, czasem naiwne acz aktualne prawdy życiowe no i najważniejsze- to humor był sytuacyjny a nie że, bohaterowie byli idiotami.

Nowa edycja nie wniosła do mojego życia nic, poza potwierdzeniem, że współczesna rozrywka konsekwentnie nas ogłupia. Netflix podobnie jak w przypadku Lucyfera, postawił na taneczne wstawki, co wzmocniło uczucie masakry. Postaci są infantylne i cały czas robią z siebie idiotów, więc nie ma możliwości sprawdzenia, jak bohaterowie ukształtowali się przez te lata. Największą porażką jest DJ, z obrotnej i poukładanej dziewczyny zrobili 40-tkę o mentalności współczesnej 13latki. Drugie miejsce w niechlubnym rankingu zajmuje uncle Jesse- jedna z barwniejszych osób w serialu, taki prostolinijny ale dobry i charakterny chłop stal się zniewieściałym gościem i ktoś oglądający go po raz pierwszy mógłby pomyśleć, że jest gejem ( z całym szacunkiem dla lgbt). Brak ciotki Becky w ostatnim sezonie ( z wiadomych powodów) też jest odczuwalny.

Nie wiem, kto ma być odbiorcą tego serialu. Fani oryginału na pewno się zawiodą a nowi widzowie mają dużo lepszych propozycji nie tylko na Netflixie. Trochę rozumiem twórców, że chcieli się dostosować do aktualnych trendów, w końcu nie da się 2 razy wejść do tej samej rzeki, ale popsuli ten serial na maxa.