Po zakończeniu pierwszego sezonu nurtuje mnie jedna kwestia. Rozumiem zamysł twórców, by przedstawić historię z dwóch perspektyw w związku z czym mnóstwo detali się różni.
Tu się pojawia sedno, mianowicie ostatni odcinek, który jest tak nacechowany gigantycznymi emocjami: jakim cudem sytuacja u Lockhartów może mieć aż tak różne wersje zmieniające sedno historii? Wg Noah była tam Cherry, był Scotty, była bójka i dlatego pojawiła się broń, a razem z nią Cole (którego obraz tutaj zgadzał się z tym jaki był przedstawiony w serialu czy to z perspektywy Noah czy Allison - urażony twardziel), a następnie wychodzi z Helen i Whitney, co prowadzi do zakończenia dość otwartego, z domysłem "postanowił zostać, bo dzieci go potrzebują".
Natomiast wg Allison Cherry i Scotty'ego tam nie było, a broń się pojawiła w akcie desperacji Cole'a, który z niewiadomych powodów nagle zaczął się zachowywać jak werterowski nastolatek "nie kochasz mnie to się zabiję", po czym Noah został i nastąpił wielki słodki happy end.
Jak, no powiedzcie mi, jak ludzie mogą mieć aż tak różne historie i wspomnienia? Już
mniejsza o zachowanie Cole'a, wiadomo każdy inaczej emocje odbiera ale już to czy Noah został czy wyjechał to jest dość zasadnicza różnica. Zaczęłam się nawet zastanawiać czy w serialu nie chodzi o większą metafizykę, jak Noah w jednym momencie wspomniał, dualizm rzeczywistości po cofnięciu się w czasie...
Z tym oto brakiem zrozumienia zasiadam do sezonu drugiego.
Pozdrawiam