to istny majstersztyk i olbrzymie arcydzieło emocjonalne! Mógłbym oglądać go bez końca! Mistrzostwo Benedicta i Lary Pulver aż kipi z ekranu!
"Skandal w Belgravii" to dla mnie intelektualna i emocjonalna jazda bez trzymanki, od najbardziej rozbrajającego rozwiązania cliffhangera w historii telewizji po scenę w Karaczi, co do wymowy której fani serialu nigdy nie osiągną wspólnego zdania :-)
A pomiędzy - nieprawdopodobnie dowcipne dialogi w ilości przekraczającej normę pięciu przeciętnych seriali, precyzyjnie opowiedziana historia, rzetelne twisty, rozwijający się emocjonalnie Sherlock, doskonałe aktorstwo, i nawet Oona Chaplin w epizodycznej roli...
Jest to tak spójna całość, że nie mogę sobie wyobrazić, co twórcy serialu wycięli, żeby sprostać wymaganiom amerykańskiego nadawcy co do długości odcinka.
Dokładnie, jest niesamowicie spójny i mam wrażenie, że żadna scena nie jest bez znaczenia. Ten odcinek nie mógł być lepszy. Jest właściwie kompilacją tego wszystkiego co kocha się w tej produkcji. To jak twórcy bawią się konwencją, wręcz komiksowość w potyczce Sherlocka z Morriartym i jej finalnego rozstrzygnięcia za pomocą dzwonka z gorączki sobotniej nocy, dopracowana zagadka i jej twisty, rozwój charakteru bohaterów, wiele smaczków i hołdy dla pierwowzoru (że wspomnę tylko o czapeczkach). Poza tym zabawny, ironiczny, emocjonujący. Podoba mi się, że Mycroft pełni ważną rolę w serialu oraz że relacje między braćmi są skomplikowane ale mimo wszystko są do siebie przywiązani i w gruncie rzeczy do siebie podobni, poza tym wzmianka o siostrze Johna, o której wspomniano w pierwszym odcinku zarówno pierwszego jak i drugiego sezonu, a o której można było zapomnieć.
Po pięciu latach od obejrzenia "Skandalu" i po kolejnych dwóch sezonach nadal uważam, że jest to najlepszy odcinek serialu :-)
Co mi przypomina, że na urlopie będę mogła zrobić sobie maraton "Sherlocka" :D