Surrealizm u Lyncha był ok - kiedy był dawkowany, a widz był zaskakiwany czymś "dziwnym" od czasu do czasu, kiedy się nie spodziewał. W każdym razie ja to lubiłem.
Tu zaskoczeń nie ma - od 1 do ostatniej minuty wariata sen.
Mnie aż rozbolała głowa. I w tej chwili nie wiem czy mi się podobało czy co XDD. Po dzisiejszym odcinku przegrzał mi się mózg choć jestem fanem surrealizmu w filmach Lyncha.
Ja lubię ten jego surrealizm z lat 90-tych, prócz tego aurę Blue Velvet, w ogóle dla mnie to mistrz klimatu, razem z soundtrackami jego obrazy to były arcydzieła klimatu (słuchanie ścieżek dźwiękowych z filmów DL nocą w samochodzie to coś pięknego), a tu w tej gmatwaninie dziwacznych wizji z rozczarowaniem i zdumieniem stwierdzam jego BRAK...