Właśnie przebrnąłem przez to filmidło. Moim zdaniem S. King powinien pozwać reżysera i scenarzystę i w ogóle wszystkich odpowiedzialnych za powstanie tego "dzieła" - powinien zażądać odszkodowania za wszystkie niesprzedane egzemplarze "Worka kości" - jestem bowiem pewien, że ktoś, kto zdecydował się obejrzeć ekranizację, nie sięgnie już po książkę, a już na pewno jej nie kupi. Ja, na szczęście, wolę najpierw czytać, potem oglądać.
Wszystko w tym filmie woła (nie, nie woła - wręcz wrzeszczy) o pomstę do nieba - począwszy od dziur i niespójności w fabule, niepotrzebnych i irytujących zmian oryginalnej historii, poprzez drewnianą grę aktorów, skończywszy na wybuchającym pick-upie i efektach specjalnych rodem z "Poltergeista".
Co do wspomnianych niespójności w fabule, jeden przykład - dziadek w domu opieki indagowany przez Noonana przyznaje, że nie powiedział Jo prawdy o wydarzeniach z 1939 r. (więc nie dowiedziała się ona o tym, że Sarę zgwałcono, a jej córkę utopiono, o tym, że Sara rzuciła przekleństwo). Tymczasem później Mattie doznaje olśnienia i mówi Mike'owi, że Jo nie powiedziała mu o ciąży, gdyż wiedziała o klątwie i bała się o ich nienarodzone dziecko - to skąd do cholery się o tym dowiedziała, skoro dziadek w domu starców nic jej o tym nie powiedział?