Dopiero w tym roku zadebiutował u mnie ten słynny serial. Pierwszy sezon dobry, drugi jeszcze lepszy, następne to zjazd. Skończyłem na czwartym, gdy realizm z domieszką fantastyki zmienił się w niespójne, baśniowe s-f.
W pierwszym sezonie atrakcyjność wyspy, postaci, ich doświadczeń ukazanych w retrospekcjach oceniłem zdecydowanie na plus. Choć było też parę minusów. Oto pierwszy: tygodnie mijają, a wszyscy zadbani, ogoleni (ew. dwudniowy zarost), przystrzyżeni, panie w gustownych dżinsach - biodrówkach (obowiązujący model na wyspie) prezentują kuszące dekolty i zadbane, rozpuszczone włosy (Kate spięła je po raz pierwszy chyba dopiero w drugim sezonie). Całe towarzystwo po dwóch miesiącach walki o przetrwanie mogłoby bez problemy pokazać się np. w galerii handlowej, nie wzbudzając większego zainteresowania. Ale taka jest serialowa reguła upiększonej rzeczywistości. Gorzej, że zupełnie brakuje negatywnych bohaterów. Nawet Sawyer okazuje się skrzywdzonym w dzieciństwie nieszczęśnikiem. Dlatego porwanie Walta przez ponurych nieznajomych w finale pierwszego sezonu dało nadzieję, że w kolejnym od szlachetności bohaterów nie będzie już mdliło.
Faktycznie, drugi sezon nie zawiódł. Podobał mi się nawet bardziej niż pierwszy. Co dla mnie ważne, zostały zachowane proporcje pomiędzy wątkami realistycznymi a tymi tajemniczymi, jakby pożyczonymi z horroru czy mrocznej baśni. Niestety, w kolejnych sezonach proporcje uległy odwróceniu. realizm codziennego życia rozbitków ustąpił rozbuchanej baśniowości, tyleż efektownej co niespójnej. Poddałem się w finale czwartego sezonu, gdy Ben z wysiłkiem obraca oblodzonym kołem, w celu "przesunięcia" wyspy, która po chwili z fanfarami znika z horyzontu. Wraz z nią zniknęło całe moje zaangażowanie i zainteresowanie tym serialem.