Recenzja filmu

Starcie tytanów (2010)
Louis Leterrier
Sam Worthington
Liam Neeson

Okołomitologiczna filmowa breja

Louis Leterrier nade wszystko ukochał sobie widowiskowe produkcje. Absolwent prestiżowej szkoły filmowej Tisch School of the Arts w Nowym Jorku współpracował między innymi z Jean-Pierre'em
Louis Leterrier nade wszystko ukochał sobie widowiskowe produkcje. Absolwent prestiżowej szkoły filmowej Tisch School of the Arts w Nowym Jorku współpracował między innymi z Jean-Pierre'em Jeunetem przy filmie "Obcy – Przebudzenie" oraz Luciem Bessonem na planie "Joanny D’Arc". Wkrótce zapragnął sam stanąć za kamerą i zrealizować pełnowartościowy film. Często jednak bywa tak, że ambicje przerastają rzeczywiste możliwości i pomimo szczerych chęci nie udaje się dopiąć swego. Bolesnym potwierdzeniem tej tezy jest zdecydowanie przereklamowany film twórcy drugiej odsłony "Transportera", remake filmu Desmonda Davisa z 1981 roku – "Starcie tytanów".

O ile film Davisa, znany w Polsce pod tytułem "Zmierzch tytanów", można uznać za świadomy swej kiczowatości produkt uboczny hollywoodzkich superprodukcji lat osiemdziesiątych, o tyle naszpikowany efektami specjalnymi film Leterriera rozczarowuje na całej linii. Po pierwsze, scenariusz filmu uproszczono niemiłosiernie, przez co mityczna wyprawa Perseusza (Sam Worthington) zamienia się w zlepek bliżej niedookreślonych scen walk i pojedynków. Po drugie, zawodzi aktorstwo i charakteryzacja, a sam Ralph Fiennes nie jest w stanie nadrobić strat w poziomie gry aktorskiej swoich towarzyszy planu. Po trzecie – co najdziwniejsze w przypadku monumentalnego trójwymiarowego widowiska filmowego – zawodzi strona wizualna filmu. Całość sili się na pierwszorzędne kino spod znaku "Avatara", dumnie głosząc, że efekty trójwymiarowe przeniosą widza wprost do starożytnej Grecji, by mógł wraz z Perseuszem i jego kompanią odbyć zapierającą dech w piersiach wyprawę. Tak naprawdę ekipa Leterriera, realizując swoje dzieło, nie pomyślała na wstępie – "tak, zróbmy to w 3D". Nic z tych rzeczy. Specjaliści od efektów komputerowych i najnowszej technologii kreowania filmowego świata mieli niespełna osiem miesięcy na efektowne "podrasowanie" wątłego fabularnie, dwuwymiarowego projektu do projektu 3D. Wszystko odbywało się na zasadzie "kopiuj-wklej", co zresztą widoczne jest w finalnej wersji filmu.

Oparty luźno na greckiej mitologii obraz francuskiego reżysera rozpoczyna się niezwykle epicko – w szerokoekranowej skali widz ogląda bowiem scenę, w której monumentalny posąg Zeusa spada z klifu do morza. Rozgniewany takim stanem rzeczy władca Olimpu (w tej roli komiczny Liam Neeson) karze grupę buntowników równie efektownie, zsyłając na Ziemię swojego posępnego brata, władcę Podziemi, Hadesa. Ten z kolei powoduje śmierć niewinnego rybaka i jego rodziny, którzy akurat byli świadkami całego zajścia. W wyniku boskiego gniewu Perseusz, potomek Zeusa, traci przybranego ojca i staje do walki po stronie ludzi, by ostatecznie położyć kres boskiemu okrucieństwu. Argos, grecka metropolia, która odważyła się sprzeciwić bogom Olimpu, musi zapłacić krwią za swoją pychę. Zgodnie z boską wolą, królewska córka Andromeda będzie ofiarą na przebłaganie olimpijskich bogów. Perseusz i dzielni wojownicy mają niewiele czasu, by uratować Argos i księżniczkę przed Krakenem – straszliwą bestią z morskich głębin, uwolnioną przez Zeusa.

Niestety pomimo fajerwerków w pierwszej scenie, reżyserowi Louisowi Leterrierowi nie udało się utrzymać napięcia w dalszej części filmu. Nie sprawdziła się hitchcockowska formuła, zgodnie z którą w pierwszej scenie poziom emocji u widza ma się równać sile bomby atomowej, a później ma już tylko rosnąć. Fabuła "Starcia tytanów" ugina się pod naporem sekwencji pojedynków. Przesadne sceny walk z gigantycznymi skorpionami, nie do końca wyjaśniony wątek drewnianych dżinów (sic!) i inne tego typu "kwiatki", sprowadzają narrację filmu do pseudowidowiskowego bełkotu, przy którym kiczowaty film z 1981 roku wygląda jak porządny bryk z greckiej mitologii.

Wybierając się na długo oczekiwany film Leterriera miałem spore nadzieje na powtórkę z "300" Zacka Snydera. Nie nastawiałem się w żadnym wypadku na dzieło ambitne, miałem raczej nadzieję na wyśmienitą rozrywkę, zastrzyk patosu i trójwymiarowy odlot. Porównując "Starcie tytanów" z ekranizacją komiksu Franka Millera sensowna wydaje się jedynie trawestacja pamiętnych słów Simonidesa z Keos: "Przechodniu, lepiej żebyś nie wiedział, cośmy tam widzieli".
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Sam Worthington to ma w życiu dobrze. Jeszcze przed rokiem nikt o tym chłopaku nie słyszał, a teraz jego... czytaj więcej
Mitologia grecka to świetny materiał na dobry film fantasy. Pamiętam do dziś, jak w dzieciństwie, z... czytaj więcej
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że moje oczekiwania co do filmu Leterriera były naprawdę niewielkie.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones