Recenzja filmu

Mroczne cienie (2012)
Tim Burton
Johnny Depp
Michelle Pfeiffer

Hollywoodzkie cienie

"Mroczne cienie". Dziwny tytuł, pomyślałam początkowo. A mimo to czekałam na film przez trzy miesiące, od momentu, gdy przeczytałam pierwsze zdanie na jego temat. O co chodzi? Dzieło jest
"Mroczne cienie". Dziwny tytuł, pomyślałam początkowo. A mimo to czekałam na film przez trzy miesiące, od momentu, gdy przeczytałam pierwsze zdanie na jego temat. O co chodzi? Dzieło jest swoistym remakiem kultowej amerykańskiej opery mydlanej z lat sześćdziesiątych, której próbki oczywiście obejrzałam, by skrócić sobie czas oczekiwania na premierę. Tytuł i dziwaczna grzywka Johnny'ego Deppa są dziedzictwem tego właśnie serialu. Bogu dzięki, nie można tego powiedzieć o grze aktorskiej.

Depp przyznał w którymś z wywiadów, że postać Barnabasa Collinsa, w którą się wcielił, była jednym z ukochanych bohaterów jego dzieciństwa. To widać; aktor chwilami wręcz stara się naśladować sposób mówienia Jonathana Frida, poprzedniego odtwórcy tej roli. Oczywiście jednak, jak to Depp, zbudował swą postać całkowicie od nowa i trzeba przyznać, że zrobił to znakomicie. Mimo lubianej przez Burtona wyrazistej, groteskowej charakteryzacji, Barnabas wcale nie przypomina poprzednich, równie przerysowanych wcieleń aktora. Jest złożonym, wrażliwym bohaterem, który ze zwykłego, pogodnego młodzieńca, przeobraża się w zagubionego, sztywnego, choć i okrutnego intruza w obcej epoce. Jedyną łyżką dziegciu w tej beczce miodu są tylko niekiedy dziwnie ubogie reakcje na wydarzenia, które powinny wywołać dużo skrajniejsze emocje. Składam to jednak na karb scenariusza. Jasnym punktem obsady jest także Eva Green. Jej Angelique to przebojowa, inteligentna, demoniczna kobieta, która wie, czego chce i jak to osiągnąć. Na widok jej diabelskiego uśmiechu gotowa jestem uwierzyć, że drzemią w niej pokłady czystego zła. Do pozostałych aktorów nie mam żadnych zastrzeżeń.

A fabuła? Cóż. Tutaj odrobinę powściągnę swój entuzjazm. Z jednej strony bowiem historia jest ciekawa, balans między komedią a dramatem zachowany, z nieznaczną przewagą tego pierwszego. W końcu to film całkowicie rozrywkowy. Nie brak również burtonowskiej groteski; polecam ze szczególną uwagą obejrzeć scenę z hipisami. Właśnie jej niejednoznaczna absurdalność jest tym, czego zabrakło w dużej części filmu, który sprawia wrażenie, jakby reżyser nie mógł się zdecydować na formułę całości. Zaczyna się dosyć nastrojowo, rozwija zaś na modłę typowo hollywoodzką. Choć i w tym wypadku nie zabrakło niespodzianek; schematyczne zakończenie wątków nie dotyczy jednej z postaci. Szkoda, że tylko jednej.

Mamy więc w "Mrocznych cieniach" trochę komedii, trochę grozy, nieco zaskakujących rozwiązań i równie dużo drażniących schematów. Film miał być przecież w pewnej mierze drwiną z zapoczątkowanej przez "Zmierzch" mody na wampiry. Ale czy puenta dzieła Burtona naprawdę w jakikolwiek sposób dyskutuje z naiwną historią o Belli i Edwardzie?...
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Tim Burton ma to do siebie, że bohater każdego jego filmu musi być dziwakiem. Edward Nożycoręki, Ed Wood,... czytaj więcej
W swoim najnowszym filmie Tim Burton postanowił zmierzyć się z wyeksploatowanym motywem wampiryzmu we... czytaj więcej
"Mówią, że liczy się dziedzictwo krwi. Ono nas określa, wiąże, piętnuje". Przed państwem Barnabas Collins... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones