Recenzja filmu

Paranormal Activity (2007)
Oren Peli
Katie Featherston
Micah Sloat

Zmutowane kameleony w natarciu!

Katie i Micah są zwyczajną parą mieszkającą gdzieś na przedmieściach typowego amerykańskiego miasta. Od jakiegoś czasu nękani są przez dziwne nocne odgłosy dobiegające gdzieś z domu. Kupują więc
Katie i Micah są zwyczajną parą mieszkającą gdzieś na przedmieściach typowego amerykańskiego miasta. Od jakiegoś czasu nękani są przez dziwne nocne odgłosy dobiegające gdzieś z domu. Kupują więc kamerę wideo i nagrywają wszystko, co się wokół nich dzieje... Te niby prawdziwe taśmy to właśnie nakręcony za śmiesznie małe pieniądze horror "Paranormal Activity". W 2007 roku (gdy powstał), nikt nie chciał o nim słyszeć. Teraz, w 2010, cały świat na jego punkcie oszalał. Ludzie walą do kin drzwiami i oknami, by przeżyć osiemdziesięciosześciominutową "chwilę" nieopisanej grozy. Ale czy naprawdę jest się czego bać?

W 1999 roku, po inteligentnie przeprowadzonej kampanii reklamowej, do kin trafił "Blair Witch Project". Bez większego problemu podbił serca widzów i krytyków na całym świecie. Po oszałamiającym sukcesie komercyjnym, spodziewałem się, jak wielu innych, wysypu filmów o podobnej konstrukcji. Kamera z ręki, bardzo surowy montaż, nieokreślone zakończenie. I co? I nic, twórcy zostawili temat w spokoju i nawet sequel miał z oryginalną formą pierwowzoru niewiele wspólnego. Ktoś jednak przypomniał sobie o wiedźmie z Blair i postanowił wtrącić swoje trzy grosze do gatunku opierając się na podobnym pomyśle.

Bohaterów filmu poznajemy w momencie, gdy Micah kupuje kamerę. Niestrudzony chłopak kręci wszystko, mamy więc dzienne (bardzo normalne) rozmowy i nocne (bardzo nienaturalne) straszenie, które na dobrą sprawę zaczyna się od kluczy zmieniających "miejsce zamieszkania" z kuchennej szafki na podłogę. Potem mamy odgłosy kroków, skrzypiące drzwi, opętanie i ponury koniec historii. Jak się to ma do gatunku? Raczej nie straszy, choć sceny nocne robią całkiem pozytywne wrażenie. Z odpowiednim nagłośnieniem i wysoko podkręconymi basami można dostać naprawdę przyjemnych palpitacji serca. Niekoniecznie z przerażenia, prędzej dlatego, że odgłosy nawiedzenia są naprawdę przyjemne dla ucha. Za dnia, jest jednak gorzej. Wysłuchujemy "normalnych" konwersacji naszej zakochanej pary, jesteśmy świadkami ich kłótni czy iście końskich zalotów, a wszystko to podlane jest niemiłosiernie mdłym sosem. Niestety, wciąż film oglądamy, żeby zobaczyć, co się stanie następnej nocy...

I właśnie tu jest pies pogrzebany. To się szybko robi nudne, bo konstrukcja filmu wygląda zbyt schematycznie. Dzień - obmawianie poprzedniej nocy. Noc - stukanie za drzwiami. Znów dzień - obmawianie poprzedniej nocy. Noc - więcej stukania za drzwiami. A potem kolejny dzień, kolejna noc, kolejny dzień i noc i tak dalej, i tak dalej...

Co więcej, "Paranormal Activity" jest obrzydliwie wtórną produkcją, a twórcy korzystali z tak wielu ogranych chwytów, że w pewnym momencie, przynajmniej mnie, zaczęło to wszystko śmieszyć. Gdy (mniej więcej w połowie filmu) zostały pokazane ślady demona (odciśnięte w jakimś proszku do prania), zacząłem mieć już ostre drgawki i byłem bliski krzyku: "Już wiem! Straszy was wielki, zmutowany kameleon-zabójca". I z tą myślą wypełniającą mój umysł jakoś dotrwałem do końca filmu. W między czasie dodałem niewidzialnej bestii kilka lepszych lub gorszych cech (pod koniec wiedziałem, że jest bardzo sentymentalna) i wymyśliłem, że razem z dużym pluszowym misiem spiskuje od miesięcy przeciwko bohaterom. Niestety muszę przyznać, że gdyby nie te wesołe atrakcje wytworzone w mojej lekko spaczonej wyobraźni, prawdopodobnie z nudów nie dotrwałbym do końca seansu.

"Nijakości" filmu nie ratuje nawet zakończenie (które widzieliśmy już w tryliardzie innych, sporo ciekawszych, produkcji). Nic dziwnego, że prawie każdy domorosły filmowiec umieszcza w internecie swoją (zazwyczaj komediową) wersję finałowej sceny. Bo końcówką Oren Peli (reżyser i scenarzysta w jednej osobie) z nas po prostu zakpił. Nawet jeśli kogokolwiek był w stanie przestraszyć wcześniej, to "wybuchowym" zakończeniem zakpił sobie ze wszystkich. Już naprawdę wolałbym aby straszył zmutowany kameleon. Przynajmniej byłby to uroczy hołd złożony horrorom kategorii B z lat osiemdziesiątych. A tak mamy zwyczajny klops.

Co pozytywnego można o "Paranormal Activity" napisać? Nocne sceny miło się ogląda, film się szybko kończy i bohaterowie giną na końcu. Przez projekcję przechodzi się jak ciepłym nożem przez masło, a po seansie można całość wymazać z pamięci, by zrobić miejsce na coś lepszego. Szkoda, że nie wyszło tak, jak powinno, bo pomysł na film naprawdę ciekawy. Ale nic się nie stało. Hollywood przypomniało sobie o tym, że na tych wszystkich pseudo dokumentalnych historyjkach można zbić niemałą fortunę, więc jeszcze się napatrzymy na tego typu filmy. Już teraz można obejrzeć "Paranormal Entity" (wytwórni The Asylum, słynącej z niskobudżetowych przeróbek kasowych hitów), za kilka miesięcy szykuje nam się sequel i Bóg jeden raczy wiedzieć, ile podobnych produkcji później...
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Paranormal Activity" z dnia na dzień stało się fenomenem w USA, gdzie z nic nieznaczącej,... czytaj więcej
Cyfrowa kamera – 3 000 złotych. Tabliczka Ouija – 200 złotych. Halloween z dziewczyną – bezcenne. Wszyscy... czytaj więcej
Pewnie wielu z Was ma za sobą pełne napięcia godziny spędzone nad dziełami Smitha, Mastertona, Kinga i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones