Recenzja filmu

Coś (2011)
Matthijs van Heijningen Jr.
Mary Elizabeth Winstead
Joel Edgerton

Prequel równa się wyzwanie

Moda na kontynuacje i filmy poprzedzające znane i lubiane hity z lat wcześniejszych nie słabnie. Czasem wychodzi to dobrze, częściej niestety są to klapy, a nawet gnioty, zwłaszcza jeśli chodzi o
Moda na kontynuacje i filmy poprzedzające znane i lubiane hity z lat wcześniejszych nie słabnie. Czasem wychodzi to dobrze, częściej niestety są to klapy, a nawet gnioty, zwłaszcza jeśli chodzi o sequele. Film van Heijningena Jr. jest prequelem do "Coś" nakręconego 30 lat wcześniej, wzięcie się za bary z kultowym już filmem i do tego w ten dość nietypowy po tylu latach sposób sprawił, że z ciekawością postanowiłem go obejrzeć.



"Coś" zaczyna się kiepskim dowcipem opowiadanym przez ludzi jadących ratrakiem przez dziewicze śniegi Antarktyki. To na dzień dobry niejako ustawiło moje nastawienie do filmu. Ciężko spodziewać się, że w miarę upływu czasu film zaskoczy i ruszy z kopyta. Mimo, że nie zdarza się to często, to jednak bywa, więc czekam na rozwój wypadków. 'Dowcipnisie' z ratraka szukają na tym pustkowiu śladu tajemniczego sygnału. Kiedy docierają na miejsce skąd dochodzi sygnał, lód się zarywa i pojazd zsuwa się w głęboką rozpadlinę, na której dnie znajduje się statek kosmiczny. Naukowcy stwierdzają, że statek wbił się w lód na głębokość ok. 200 metrów i szacują, że rozbił się 100 000 tys. lat wcześniej, natomiast sam sygnał został uruchomiony przez obcego, któremu udało się przeżyć samą katastrofę, ale pobyt w niegościnnych śniegach okazał się dla kosmity zabójczy. Jego ciało zostało znalezione na powierzchni pod kilkucentymetrową warstwą lodu. Naukowcy pod kierunkiem Kate Lloyd (Mary Elizabeth Winstead) wydobywają ciało tajemniczej istoty aby je zbadać. Wielka bryła lodu z zamrożonym ciałem kosmity trafia do arktycznej bazy naukowców, bardzo szybko jednak okazuje się, że zlodowaciały od tysięcy lat obcy (a w zasadzie to 'COŚ' w nim) żyje i pała chęcią mordu na wszystkim co żywe.

Prequel filmu Carpentera oprócz ukazania wypadków poprzedzających wcześniej nakręcony film stara się pokazać także swój klimat, który objawia się konfliktem dwójki naukowców: Kate Lloyd (Winstead) oraz Sandera Halvorsona (Ulrich Thomsen), w którym to jak zwykle facet chce pokazać słabej kobiecie jej miejsce w szeregu. Nie jest to jakaś nietypowa sprawa, zatem i zaskoczenia nie ma. Ich pierwsze spotkanie przypomniało mi początkowe sceny "Parku Jurajskiego", kiedy naukowcy podczas badania skamielin zostają przekonani do porzucenia obecnego zajęcia. Zastąpienie szkieletu dinozaura padliną ssaka nie było jakoś szczególnie odkrywcze. Ciąg dalszy filmu także nie zaskakuje, ale to już raczej pozytywne wrażenie, inaczej ciężko byłoby utrzymać klimat i ścisłą ciągłość 'cosiowych' filmów. Gra aktorska jakoś szczególnie nie powala, ale także nie jest zła. Tą przeciętność ożywiają nieco efekty specjalne, które stoją na dobrym poziomie, choć momentami jak na mnie tracą wrażenie realności (o ile w ogóle można mówić o realności w horrorze o kosmicie mordercy). Nie da się uniknąć także porównania Kate do Ripley z "Obcego" – w scenach rozwalania obcych jak dla mnie mogą się dublować. W końcu słaba kobietka pokazała pazur.



Zdjęcia do filmu wyszły spod ręki Michela Abramowicza, mam do niego spory sentyment i chyba dlatego spodziewałem się dobrej roboty. I rzeczywiście zdjęcia w samej bazie arktycznej oraz w jej bezpośrednim sąsiedztwie dobrze oddają klimat '82 roku i sprawiają logiczną ciągłość z sequelem nakręconym niemal 30 lat wcześniej. Sekwencje 3D ze stworami również sprawiają dobre wrażenie, natomiast zdjęcia plenerowe wyglądają jak malowane, zwłaszcza na samym początku filmu, przez co troszkę gubią klimat surowości otoczenia tak dobrze zapamiętany przeze mnie ze zdjęć Deana Cundey’ego do filmu "Coś" z 1982.

Ciężko nakręcić prequel do filmu powstałego 30 lat wcześniej, który w dodatku stał się z czasem filmem kultowym swego gatunku. Trudno nie porównywać dzieła Johna Carpentera z filmem Matthijsa van Heijningena Jr., tym bardziej, że to nie remake czy sequel, ale film opisujący wydarzenia które były bezpośrednią przyczyną treści "Coś" z ’82. Jak się spodziewałem, szału nie było. "Coś" z 2011 roku to taki mały zlepek różnych filmów mający przybliżyć nam treść filmu z 1982, po części się to udało, ale jak na mnie to jednak za mało.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Są na świecie filmy, które nigdy nie powinny doczekać się remake'u. Zwłaszcza, jeśli jego premiera... czytaj więcej
W momencie, gdy dowiedziałem się o planowanym prequelu filmu "Coś" Johna Carpentera, byłem pełen... czytaj więcej
Jeżeli po obejrzeniu "Coś" z 1982 roku trapiło cię, co stało się z ekipą norweskich naukowców oraz... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones