Artykuł

ARTYKUŁ: Brzezińska o cudach niemego kina

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/ARTYKU%C5%81%3A+Brzezi%C5%84ska+o+cudach+niemego+kina-59728
"Wesołe bakcyle" i inne cuda starego kina


"Małe kino, czy pamiętasz małe, nieme kino? Na ekranie Rudolf Valentino (…)" – tak przed laty nostalgicznie śpiewał Mieczysław Fogg. Dziś już coraz trudniej o małe, kameralne kina, trudno też o stare filmy, przedwojenne, nieme, i te pierwsze z pierwszych. Można jednak próbować poszukiwać różnych śladów zamierzchłej kinowej przeszłości, paradoksalnie jest to może łatwiejsze teraz niż kiedykolwiek wcześniej. Ostatnio uruchomiony serwis w ramach projektu konserwacji filmów przedwojennych Filmoteki Narodowej (pod adresem www.nitrofilm.pl) zachęca do wypraw ku dawnym dziejom polskiej kinematografii. Niezmiernie interesującym aspektem serwisu są udostępnione głosy prasy komentującej ówczesne premiery filmowe. Można zapoznać się z reakcją krytyczną, która spotkała adaptację "Pana Tadeusza" Ryszarda Ordyńskiego (z roku 1928) czy melodramatycznych "Ludzi bez jutra" (premiera w 1921, film Aleksandra Hertza, reżysera, któremu zawdzięczamy "odkrycie" Poli Negri). Film "Ludzie bez jutra" to pierwszy film oparty na sensacyjnej historii z końca XIX wieku (do dziś intrygującej kryminalnie i atrakcyjnej kinematograficznie), tragicznie zakończonego romansu znanej aktorki Marii Wisnowskiej i pewnego oficera carskiej armii.

Dla poszukiwacza filmowych staroci niezastąpiony jest też Internet, by tak powiedzieć, "ogólnoświatowy". Zupełnie nieoczekiwanie w sieci można odnaleźć (a nawet zakupić),  istne skarby, niekiedy nawet w odrestaurowanych cyfrowo wersjach. Czasem trafić można na filmy, których dostępność wydać się może kontrowersyjna, jak ma to miejsce w przypadku okrytego złą sławą, antysemickiego w wymowie "Żyda Süssa" Veita Harlana. Innym razem, można poczuć się przyjemnie zaskoczonym, odkrywając zapomniane obrazy, jak urzekający do dziś urodą zdjęć (i niestety tylko zdjęć), górski film z 1931 roku "Der weisse Rausch" Arnolda Fancka z Leni Riefenstahl w jednej z ról.  



Oglądając żywe obrazy


Atmosfery rozrywki (również filmowej) z dawnych lat odnaleźć jednak dziś już nie sposób... Próbuje się do niej nawiązać w czasie festiwali i przeglądów, lecz nie zobaczymy już przecież towarzyszących seansowi popisów linochodów i kobiety-karła, nie obejrzymy wystawy figur woskowych przedstawiających znakomitości tego świata, występów kabaretowych, nie zasiądziemy też raczej w amfiteatralnej sali, w dwupiętrowym, eleganckim, stylowym kinoteatrze. Nie doświadczymy też sytuacji, jak ta opisana: (…) frekwencja była tak ogromna, że w poczekalni grupowało się po kilkaset osób oczekujących swojej kolejki na seans. Ponieważ wyjście z widowni było przez poczekalnię, a ci co oczekiwali na następny seans przejścia zrobić nie mogli, jak również wyjść z poczekalni nie chcieli, żeby nie stracić swojej kolejki, w takich wypadkach po skończonym przedstawieniu publiczność zmuszona była widownię opuścić przez okna, co odbywało się bardzo szybko (…)[1].

Ten dość zabawny opis świadczący o entuzjazmie widzów i ich ogromnej ciekawości kina, mówi też wiele o doświadczaniu kultury popularnej, w tym filmowej, znamiennej dla początków wieku XX, nadbudowanej nad dziewiętnastowieczną fascynacją iluzją, fotografią i w ogóle całym kompleksem uciech, w którym było miejsce na kuriozalne eksponaty i na wizualne tricki, na każdą nowość, gotową do podziwiania i oglądania. Jest coś wyjątkowego w tych pierwszych latach, gdy kinematograf był taką gorącą nowością, gdy kino niejako oczekiwało aż zostanie do końca wymyślone, gdy z ciekawostki stawało się widowiskiem (odwołując się do określeń Jerzego Płażewskiego) i by dalej stopniowo szlachetnieć, poważnieć.


   
Okres od tzw. mglistych początków do lat 30. jest dla mnie w historii kina czasem wyjątkowym, również z zupełnie błahych, osobistych powodów. Zwyczajnie, spotkania z kinem tego czasu są dla mnie jednymi z najmilszych filmowych wspomnień. Wiążą się z początkiem moich filmowych zainteresowań, fascynacji kinem, podrygującymi na ekranie fantomami. Co z tego okresu kina lubię najbardziej? Filmowe tytuły? Oczywiście też! Bo oto mamy: "Wielki przełyk", "Łapać złodzieja!", "Ofiary alkoholizmu", "Pogoń za peruką", "Upiór przedpołudniowy"... A ileż poezji jest w tytułach: "400 diabelskich żartów" czy "Podróż do krainy niemożliwości"? (Oba filmy autorstwa pierwszego wizjonera kina Georgesa Méliésa).

Pierwsze dziesięciolecia kina to też czas wielkich osobowości, o których zwykle mówi się z uwzględnieniem przynależnych im specjalnych, i równie urokliwych językowo, określeń: Bracia Lumière i Georges Méliés – ojcowie kina; Sennett – król burleski filmowej; Griffith – ojciec filmowej narracji, ojciec filmu, "prawodawca"; Ince – ojciec westernu, dramaturg kina, itd. Kino pierwszych dziesięcioleci przypomina nowy świat oczekujący na podbój i eksploatację, miejsce, gdzie mogły szybko narodzić się ogromne fortuny i równie wielkie osobowości a rozwój kompanii produkcyjnych, systemu dystrybucyjnego kojarzyć się mógł z przemysłową eksploracją jakiegoś cennego kruszcu. To też kino stosunkowo mało znane a przecież bogate w równym stopniu, co kino współczesne, niedoskonałe, lecz zróżnicowane tak bardzo, że można tylko próbować wybrać coś z kufra pełnego interesujących skarbów. Zatem, wybieram – jak zawsze bardzo subiektywnie, ale z ogromną sympatią – pierwsze próby uczynienia kina "poważną sztuką"; moment w karierze pewnego Charlesa, gdy jeszcze nie wiedział, że grając Charliego stanie się wielką gwiazdą kina; film w służbie sztuk plastycznych, czyli rzut oka na eksperymenty awangardy.  


Film artystyczny mało ambitny?


Za datę kończącą okres tzw. "prymitywów" w kinie lub też za koniec "jarmarcznego" kina uważa się rok 1908. W owym roku pojawia się, jak określają niektórzy, "koszmar z punktu widzenia kinematografii" (na szczęście nietrwający długo); kamera rozsiadła się bowiem, jak widz w teatrze i znieruchomiała, rejestrując widowiska o scenicznej proweniencji, zapominając o swojej prawdziwej jakże innej naturze. Film podążył nagle w stronę teatru w poszukiwaniu, no właśnie, najprawdopodobniej… powagi. Przyjmuje się, że pojawienie się produkcji spod znaku tzw. Film d’Art (1908 rok to data wyświetlenia pierwszego oraz najbardziej znanego dzieła wytwórni – "Zabójstwa księcia Gwizjusza"), oznaczało dla kinematografii regres z perspektywy rozwoju sztuki filmowej poprzez ślepe przejęcie konwencji teatru, w dodatku teatru o charakterze akademickim. Pomimo tej krytyki, wzmianki o "filmie artystycznym" pojawiają się również w kontekście uwag o przemianach w materii wczesnych lat kina. A są to: zwrócenie się w stronę adaptacji literatury i to poważnych dzieł (sztuki Szekspira, powieści Tołstoja, Hugo etc.), w stronę poważniejszej publiczności o większych kompetencjach (literackich) oraz w kierunku poważniejszej tematyki w ogóle, społecznej czy psychologicznej. Oczywiście, łatwo wykpić tę próbę "wyszlachetnienia" jako w gruncie rzeczy zamianę komedii slapstickowej na melodramatyzm i widowisko w marnym, naśladowczym guście ("ckliwy melodramat o łatwych efektach" – J. Płażewski [2]), jednak może warto interpretować to posunięcie pozytywnie jako rodzaj poszukiwań, choć może mniej trafnych niż inne... Warto też, jak sądzę, wspomnieć, że filmy w stylu francuskiej wytwórni realizowano też w innych krajach, na przykład w Niemczech ok. 1912 roku (a w 1913 mamy tam już "Studenta z Pragi", który zrywał z teatralnością). Film artystyczny był swego rodzaju modą i często za kręcenie takich filmów zabierali się reżyserzy teatralni (którzy już do teatru zwykle nie wracali)… A kino do adaptacji poważnej literatury wróci (a może raczej już od niej nie odejdzie), realizując nieraz po kilka wersji tych samych dzieł w tym samym czasie. Trochę bez szans powodzenia przy zbyt skromnych filmowych środkach wyrazu wobec skomplikowania literackiego materiału, lecz uparcie.  


Wąsik, za duże buty…


O ile w przypadku Film d’Art etykietka kuriozum nie daje się łatwo odkleić, to komedia filmowa jak zgodnie chcą historycy filmu, święciła w starym kinie triumfy i rozwijała się szaleńczym tempem, bez żadnych przystanków i zawirowań. Jednym z pierwszych znanych komików był Max Linder (na nim będzie wzorował się Chaplin), nie tylko aktor ale i reżyser, autor około 400 filmów (to zdumiewające z jakimi liczbami mamy do czynienia, z jaką szybkością produkcji, choć po roku 1912 następuje pewien przełom, bo powstają już filmy zdecydowanie dłuższe, nawet dwugodzinne).

Charles Chaplin zanim stał się najsłynniejszym właścicielem charakterystycznego wąsika (do czasu) i gwiazdą takich filmów jak "Brzdąc", "Gorączka złota" czy "Dzisiejsze czasy" zaczynał swoją przygodę z kinem dość marnie. Na tyle słabo, że zespół, w którym zaczynał pracę, wątpił w jego komiczny potencjał. Nic nie wskazywało na to, że w roku 1914 nagle pojawi się jakaś nowa osobowość wśród komików ze stajni Sennetta a wytwórnia Keystone właśnie filmy z Chaplinem będzie mogła zaliczyć do swoich najlepszych produkcji. O tym momencie przełomu, gdy komik znajduje swoją "postać" krążą legendy, ładną filmową ilustrację "przemiany" w człapiącego włóczęgę odnaleźć można w biograficznym filmie "Chaplin" Richarda Attenborough.

W tym okresie (czyli od wyprowadzki z Keystone w 1914 do roku 1918, gdy Chaplin zaczyna pracować już właściwie u siebie i dla siebie, i gdy właściwie każdy z realizowanych od tego czasu filmów to klasyka), komik zmienia wytwórnie niemal co roku oraz doskonali warsztat, przechodząc do coraz dłuższych fabuł i subtelniejszych żartów, coraz więcej w jego filmach melancholii. Co ważne, poznaje Ednę Purviance, która stanie się gwiazdą jego filmów. Pierwszy film z Edną to "Charlie się bawi" (1915), ale najbardziej chyba zabawny jest "Policjant" (albo "Charlie się nie przejmuje") z 1917, w którym nasz włóczęga zaciąga się do policji, z dumą chadza w mundurze, interweniuje w zdarzeniu i obezwładnia złoczyńców. Spostrzega jednak nagle, że pewna kobieta kradnie kawał szynki. Co robi? Wzruszony jej opowieścią pomaga jej… ukraść warzywa do tej szynki. Pięknie, prawda?

Wczesne filmy Chaplina są ciekawe z uwagi na możliwość obserwacji rozwoju postaci Charliego, elementów lirycznych, ale i pomysłowych żartów. Aktor i realizator ze swobodą balansuje między zwyczajną burleską a coraz bardziej rozbudowanymi historiami.


To, co podobno najszybciej się starzeje


Lata 20. to wspaniały okres starego kina naznaczony ważnymi filmowymi nurtami, to nie tylko czas komików (na świecie mamy wtedy: Keatona, Lloyda, Langdona, Laurela i Hardy’ego, no i Chaplina), to czas niemieckiego ekspresjonizmu filmowego, radzieckiej szkoły montażowej, kinematografii skandynawskiej, to dobre lata westernu… Ale to też czas awangardy, wizualnych eksperymentów, czyli tego wszystkiego, co czasami najsłabiej opiera się upływowi czasu. Awangardą filmową (tzw. pierwszą awangardą) lat 20. określa się nowatorskie, eksperymentalne filmy, za których realizację odpowiadają malarze, poeci, ludzie, którzy trafili do filmu za sprawą ciekawości nowego medium, pod kątem próby wykorzystania go w swoich plastycznych najczęściej, ale też ogólnie, artystycznych poszukiwaniach. Tendencje obecne w sztuce tamtego okresu łatwo przenikały do filmu (surrealizm, dadaizm, kubizm, konstruktywizm, etc), odciskając się mocnym piętnem na produkcji filmowej, głównie we Francji i Niemczech (choć z filmami awangardowymi mamy też do czynienia w innych krajach na zasadzie incydentalnych przypadków).

 

Powracając do Film d’Art, sądzę, że w pewien sposób można doszukać się w filmowej awangardzie lat 20. i w "filmie artystycznym" z początku wieku punktu wspólnego, może jest to jakieś przeczucie dojrzałości medium i jego dużego potencjału... Przy tym, w przypadku awangardy filmowej, niezmiernie ważne wydaje się to, że nagle zauważono specyfikę filmowego tworzywa, które posiada to, czym tradycyjne sztuki nie dysponowały – ruch i czas. Kino awangardowe lat 20. można definiować i klasyfikować rozmaicie, lecz zwykle szczególnie wyróżnia się dwa nurty w kinie francuskim – inspirowane malarstwem impresjonistycznym (choćby L’Herbier, Delluc, Dulac i próby operowania symbolem, wizualizacja przeżyć wewnętrznych, zainteresowanie pejzażem, nastrojem) oraz film czysty, nawiązujący do malarstwa abstrakcyjnego, lubujący się w dynamice, kompozycji graficznej, symetrii figur geometrycznych, rytmie (choćby Leger i jego jedyny a słynny "Balet mechaniczny", Man Ray i ekstrawaganckie eksperymenty z taśmą filmową). Tendencje filmu czystego obecne były również w Niemczech, na przykład u Hansa Richtera i jego poszukiwaniach muzyczno-rytmicznych. Przy okazji tendencji surrealistycznych warto też pamiętać oczywiście o Luisie Buñuelu i jego dwóch arcydziełach: "Złotym wieku" (1930) i wcześniejszym "Psie andaluzyjskim" (1928). Pierwsze sceny z "Psa andaluzyjskiego" pamięta się długo, zbliżenie, i ruch brzytwy, która przecina oko. Na myśl o tej scenie przypomina się tytuł jednego z "fotograficznych" wierszy Jacka Dehnela: "Brzytwa okamgnienia"… A przecież jest jeszcze Jean Painlevé i jego "mikrokino", zwierzęcy świat, który nagle na ekranie urasta do rozmiarów monstrualnych, koniki morskie falujące delikatnie niczym we śnie, w bajce…  

Namawiając serdecznie do poszukiwania śladów starego kina, przypominam o zbliżającym się (co prawda powoli) Święcie Niemego Kina, jesienią tego roku. W ramach przeglądu będzie można zobaczyć (ze stowarzyszeniem muzyki wykonywanej na żywo) wiele z nakreślonych powyżej smakowitości.


PRZYPISY:
1.  Za: Łukasz Biskupski, Kinematograf wernakularny. Kino w kulturze popularnej Łodzi przełomu XIX I XX wieku, w: Rekonfiguracje modernizmu. Nowoczesność i kultura popularna, red. nauk. Tomasz Majewski, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, s. 318.
2.  Jerzy Płażewski, Historia filmu 1895-2005, Książka i Wiedza, Warszawa 2005, s. 25.