Felieton

Cichy, niedoskonały klasyk

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Cichy%2C+niedoskona%C5%82y+klasyk-74861
A gdyby "2001: Odyseję kosmiczną", "Bliskie spotkania trzeciego stopnia" i "Łowcę androidów" dało się połączyć nazwiskiem jednego człowieka? Jego debiut reżyserski musiałby wyglądać jak "Niemy wyścig".

Gdyby w sukces wszystkich tych filmów zamieszany był jakiś tajemniczy geniusz, kryjący się na liście płac w drugim albo i trzecim szeregu? Powiedzmy, że dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności udało mu się zadebiutować w roli reżysera absolutnie niezależnego filmu, wyprodukowanego w ramach eksperymentu przez Universal w latach 70. Czy nie byłby to absolutnie obowiązkowy seans dla fana science-fiction?



Douglas Trumbull tak naprawdę nie jest kimś, kogo można nazwać postacią tajemniczą czy niedocenioną. To facet, który odrzucił jako nieciekawą ofertę pracy przy "Gwiezdnych wojnach", a na swoim koncie ma kilka nominacji do Oscara. Spokojnie mógłby zostać patronem naszego cyklu, bo właśnie efekty specjalne są dziedziną, w której ma kosmiczne osiągnięcia. W wieku 25 lat współpracował ze Stanleyem Kubrickiem przy "Odysei". W latach 70. opracowywał format Showscan, który miał wzbogacić kinowe doświadczenie wyższą jakością obrazu i większą płynnością ruchu (szersza taśma filmowa i więcej klatek na sekundę – parametry dość podobne do tych, którymi James Cameron promuje już dziś drugiego "Avatara"). Trumbull to człowiek z przyszłości – przewidział nawet brak rozgłosu wokół swojego reżyserskiego debiutu, nazywając go proroczo "Niemy wyścig".

Na kultowy status film pracował powoli, bo w 1972 roku wszedł na ekrany niemal bez promocji. Po szokującym sukcesie "Easy Ridera" (film, który kosztował 400 tysięcy dolarów, zarobił ponad 60 milionów!) Universal postanowił poszukać pieniędzy w kinie niezależnym. Plan był taki: pięciu młodych filmowców realizuje dla wytwórni swoje projekty, zachowując nad nim pełną kontrolę artystyczną tak długo, jak nie przekroczą głodowego budżetu miliona dolarów. A że udało się to z "Easy Riderem", postanowiono oszczędzić na promocji, zakładając, że każdy z filmów znajdzie widzów sam, dzięki sile "kampanii szeptanej".

"Niemy wyścig" niewątpliwie miał potencjał na fantastyczny szlagier: intrygujący pomysł, ciekawy bohater i potężne ekologiczne przesłanie (wtedy jeszcze nie tak zużyte jak dziś). Czteroosobowa załoga zabija czas na statku kosmicznym, pełniącym funkcję Arki Noego. Statek połączony jest ze specjalnymi "zielonymi kapsułami" – latającymi szklarniami, które zawierają całą roślinność ocaloną z katastrofy naturalnej, jaka dotknęła Ziemię. Co dokładnie się stało, nie wiadomo. Doszło do tajemniczego wyrównania warunków życia: zawsze i wszędzie panuje ta sama temperatura, fauna i flora wymarły, ludzie jedzą syntetyczne jedzenie bez smaku. Nie cierpią za to chorób ani bezrobocia.



Latające lasy pełne roślin i drobnych zwierząt to ostatni zielony rezerwat, który przy odrobinie szczęścia przyjmie się w przyszłości na uleczonej ziemi. Załoga odbiera jednak rozkaz, który rozwiewa te nadzieje – mają natychmiast wrócić do bazy (statek zostanie przeznaczony do użytku komercyjnego), a zielone kapsuły – wysadzić ładunkiem nuklearnym. Trzech członków załogi nie posiada się ze szczęścia – wreszcie wracają do domu. Ale dla czwartego z nich – Freemana Lowella granego przez Bruce’a Derna – to koniec świata. Fanatycznie oddany misji ocalenia przyrody nie może pozwolić na to, by ten koszmar się spełnił. Dochodzi do drastycznych wydarzeń, które prowadzą film w kierunku klasycznego motywu – Freeman zostaje kolejnym samotnikiem postawionym wobec ogromu kosmosu. Jego samotność jest jednak luksusem, za który musi słono zapłacić. Wśród ludzi nie znalazł zrozumienia, stawia więc na towarzystwo królików, trzech pokładowych robotów i bezgranicznej kosmicznej pustki.

Brak pieniędzy jest najmniej dolegliwym problemem "Niemego wyścigu"Trumbull udowodnił, że jest czarodziejem, który za trzy złote, przy użyciu gumy i farby potrafi zamienić stary okręt amerykańskiej marynarki w transportujący lasy statek kosmiczny. Wizualnie film jest bardzo przekonujący, ale jego potencjał został roztrwoniony na etapie scenariusza. Widzowi filozoficznego sci-fi ciężko powstrzymać się od zadawania pytań, tymczasem tu w odpowiedzi usłyszy on jedynie milczenie kosmosu.



Można przejść do porządku nad zarysowaną grubą kreską wizją ziemskiej przyszłości, traktując ją jako poetycką metaforę. Ale najbardziej dramatyczne zdarzenia w filmie wołają o jakieś logiczne uzasadnienie. Dlaczego po zainwestowaniu grubych milionów władze decydują przerwać eko-program, a swoją porażkę chcą uczcić wielkim nuklearnym bum? Mniej dramatycznie, ale znacznie taniej, byłoby zostawić kapsuły dryfujące w kosmosie. Nie mówiąc o tym, że zachłanne potwory dowodzące programem z pewnością znalazłyby sposób, by wydusić z zielonego ładunku kilka dodatkowych dolarów. Jeszcze gorzej w teście na inteligencję wypada główny bohater – gdy lasy zaczynają samoczynnie umierać, ekspert od roślinności nie potrafi dojść przyczyn. No dalej, uruchomcie swoją zieloną żyłkę – czego roślinka potrzebuje do życia? Tak jest – wielki botanik zapomniał, że jego lasy potrzebują światła słonecznego i dopiero w ostatniej chwili uruchamia specjalne lampy.

Kosmiczną zagadką pozostaje, jak mogli podpisać taką skuchę majstrujący przy tym scenariuszu Michael Cimino ("Łowca jeleni") i Steve Bochco ("Nowojorscy gliniarze"). Scenariusz ulegał oczywiście wielu zmianom – wczesna wersja uwzględniała np. kontakt z obcymi, a wysadzane w powietrze miało być co innego, nie lasy. Wymieniano więc jedne elementy na inne, pozostawiając to, co wydawało się pewnie twórcom najmocniejsze. Nawet, jeśli nie było dobrze umotywowane w tekście.



"Niemy wyścig" wydaje się oparty na instynktownych decyzjach. Dużo uwagi Trumbull poświęcił w nim np. relacji Freemana z dronami – trzema małymi robotami. Po tym, jak zostaje jedynym człowiekiem na pokładzie, to na nie bohater przerzuca swoje społeczne potrzeby. Zamiast numerów nadaje im imiona po trzech siostrzeńcach kaczora Donalda, zaczyna zwracać się do nich czule, a nawet grać z nimi w pokera. W końcu, ostatniemu z ocalałych dronów przekazuje swoją misję. Cały film opiera się na tej romantycznej wizji – na Ziemi trwa ludzki karnawał głupoty, miną dekady, sytuacja zmieni się na lepsze bądź gorsze, ale gdzieś w przestrzeni kosmicznej kwitnie las. Wieczne przetrwanie zapewnia mu mały robot, zaprogramowany przez ludzkiego buntownika. Jego nieustająca misja jest zapomniana, wykonywana wbrew ludzkości i okupiona zbrodnią. Trumbull słusznie wyczuł tu poetycką siłę. Ale nie wyczuł, jak rozsadzają ją na kawałeczki te uporczywie powracające pytania.

Relacja między człowiekiem a dronami nie miałaby w sobie tej siły, gdyby Trumbull rozmyślnie nie pozbawił ich cech humanoidów. Drony wyglądają jak kroczące odkurzacze, idealnie pozbawione wszelkich elementów, które czyniłyby je bardziej ludzkimi. Nie mają nawet głosu, którym uwodził ludzi Hall 9000. Dlatego każda emocjonalna sytuacja, w którą maszyny są zaangażowane, robi tak niepokojące wrażenie. Pogłębia je dodatkowa wiedza, że rolę dronów zagrali chodzący na rękach aktorzy z amputowanymi nogami. Do dziwacznego pomysłu natchnął twórcę dziwaczny film – kultowe "Dziwolągi" Toda Browninga z 1932 roku.



Nieporadny robot uwijający się samotnie przy syzyfowej eko-pracy nieprzypadkowo kojarzy się z pixarowskim "WALL-Em". Kosmiczna samotność prowadząca do obłędu całkiem słusznie przywołuje "Moon". Zarówno Andrew Stanton, jak i Duncan Jones przyznają się do inspiracji filmem Trumbulla, który mimo oczywistych niedoskonałości, warty jest dziś obejrzenia. Zrobiony za kilka groszy, niemal dosięga spełnienia, ostatecznie mijając się z nim o centymetry (choć może uczciwiej byłoby powiedzieć – o świetlne minuty). To jednocześnie sukces i inspirująca porażka, a także dowód na to, że arcydzieła nie powstają przez przypadek – dzięki magicznym nazwiskom i błyskom geniuszu. Arcydzieła powstają z mozolnie poskładanych elementów.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones