Artykuł

Kino w grubych oprawkach

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Kino+w+grubych+oprawkach-61520
Kino w grubych oprawkach
Do kin wchodzi właśnie doskonały "Poważny człowiek" braci Coenów, na ekranach wciąż oglądać można też "Samotnego mężczyznę" Toma Forda. Te filmy dzieli wiele, ale łączy postać głównego bohatera – w obu przypadkach jest nim okularnik, czyli człowiek, którego kino nie rozpieszcza.

U Coenów okulary są symbolem pecha nieopuszczającego przegranego inteligenta, rodzajem jarzma intelektu, które zmuszony jest nosić człowiek niemogący cieszyć się życiem. Ford  tworzy z nich maskę przywdziewaną każdego dnia przez profesora granego przez Colina Firtha. Maska ta skrywa nawet nie homoseksualizm bohatera – wprawdzie mówi on podczas wykładu, że niektóre mniejszości są niewidzialne, ale wydaje się pogodzony ze swoją orientacją – ile doskwierającą mu depresję, nieustającą melancholię, nieumiejętność życia. W obu filmach okulary są nieodłączną częścią krajobrazu wczesnych lat 60. W "Poważnym człowieku" stanowią rodzaj folkloru przedmieść Minneapolis, symbolizujących pogrążone w  przedrewolucyjnym letargu Stany; w "Samotnym mężczyźnie" są dodatkowo celebrowanym przez kamerę pięknym przedmiotem. Okulary to dla kina rekwizyt wielce zasłużony, który bywa zapisywany już na etapie scenariusza, innym razem pojawia się spontanicznie w trakcie zdjęć (jak w "8 i pół" Felliniego). Nigdy jednak nie znajduje się na planie przypadkowo. Okulary zawsze coś znaczą.

Wykształciuchy

Ludwik Dorn, wykuwając to kultowe określenie w sierpniu 2006 roku, nie zorientował się chyba, że sam w swoich lekko niemodnych okularach wygląda jak wykształciuch. W największej ilości przedstawień filmowych bohater noszący je na nosie jest inteligentny i wykształcony – po prostu dużo czytał i zepsuł sobie wzrok. Tak było odkąd Kepler zrewolucjonizował optykę w XVI wieku – binokle od razu stały się symbolem mądrości i bogactwa. Dziś droższe są soczewki, a mądrość często ustępuje miejsca gapowatości  – okularnik nie dostrzega wszystkiego ze względu na ograniczone pole widzenia i bywa obiektem żartów. Z nieporadności bohatera najnowszego filmu braci Coenów, Larry’ego Gopnika, żartuje samo życie. Zakopany w służbowych papierzyskach (podobnie jak George z "Samotnego mężczyzny" jest wykładowcą), przytłoczony koniecznością utrzymania rodzinnego status quo, nie widzi, że wszystko wokół niego zaczyna się rozpadać – najpierw kolejne elementy jego żywota, potem cały świat. Bycie poważnym okularnikiem okazuje się strasznie krótkowzroczne.

Grube oprawki, które nosi Gopnik, symbolizują nie od dziś przemądrzałego intelektualistę, którego życie przytłacza proporcjonalnie do ciężaru na nosie. Wystarczy zobaczyć gehennę, którą funduje Krzysztof Zanussi niejakiemu Franciszkowi w "Iluminacji". Albo prześledzić Woody’ego Allena dzieła zebrane. Oba wizerunki uwiarygodniło też życie – grający u Zanussiego Stanisław Latałło zginął dwa lata po nakręceniu filmu w Nepalu. Biografii Allena nie sposób oddzielić od jego protagonistów, których rysuje jako znerwicowanych inteligentów, przewrażliwionych na własnym punkcie, korzystających z terapii Żydów, najczęściej lewicowych i do tego lekko zboczonych. Zawsze nerwowo korygują oni zsuwające się z nosa oprawki. To właśnie ten błazen i mędrzec najbardziej zarchetypizował okularników. Gdy odbierał w Cannes Palmę Palm stwierdził: "ludzie  uważają mnie za intelektualistę, ponieważ noszę okulary, a moje filmy za wartościowe, bo... trzeba do nich dopłacać". Ale allenowskie okulary mają jeszcze inne właściwości – emanują miłością do kina. Widać to w "Zagraj to jeszcze raz, Sam", kiedy w okularach bohatera odbijają się sceny z "Casablanki".

Cienkie oprawki i lekkie szkła wywołują już inne konotacje. Wydaje się, że nakładają je zazwyczaj nudni technokraci, służalczy wobec wielkich korporacji lub podejrzanych rządów. Często są to agenci CIA, księgowi i informatycy. Utrwalenie tego stereotypu zawdzięczamy w dużej mierze Billowi Gatesowi, a w Polsce – Leszkowi Balcerowiczowi. Obaj muszą stawać na głowie, by ocieplić nieco swój wizerunek. Najgorsze stereotypy dotyczące okularników towarzyszą nam bowiem już od dzieciństwa, pracując na negatywny lub lekceważący stosunek do wrodzonych i nabytych wad wzroku. Ułomność ta w kulturze popularnej reprezentowana jest zazwyczaj poprzez mało sympatyczne stwory. Kogo nie drażnił Smerf Mądrala? Albo Paul Pheiffer z "Cudownych lat"? Dlatego  nie dziwi obyczaj dzieci zaraz po wyjściu z domu skrzętnie chowających okulary w tornistrach, by założyć je na nos podczas powrotu do domu. Okulary to w tym wieku sprawa wstydliwa.

Sytuację tę zmienił dopiero fenomen Harry’go Pottera, rehabilitujący nieco okularników, a nawet nadający im lekko magiczne właściwości. To potteromania sprawiła, że podczas kolejnych premier książki J.K. Rowling albo ich ekranizacji rośnie sprzedaż zerówek w wymiarze XXS. Uprzedzenia mają jednak do siebie to, że łatwo je nakręcić, ale zwalczyć trudniej, więc jeden niedowidzący czarodziej, choćby nawet nie wiadomo jak popularny, sprawy nie załatwi. Znajomi zaświadczają, że niechęć do okularników ma się wciąż świetnie. Mając je na nosie dużo łatwiej jest zostać zwymyślanym na ulicy, a nawet być zmuszonym do ucieczki przed ciemnymi typami chcącymi te okulary brutalnie strącić i zdeptać. Pamiętna scena z Bartonowskiego "Batmana", kiedy w finale Joker (Jack Nicholson) zakłada okulary i mówi do Batmana: "chyba nie uderzysz okularnika?", pokazuje, że potrafią one tylko rozwścieczyć oprawcę wedle maksymy: cztery oczy, jedna szyja, okularnik dostał w ryja.  Ale okularami można też zadawać szyku.

Image

Colin Firth, obnoszący w "Samotnym mężczyźnie" gadżeciarskie oprawki Toma Forda, nie jest pierwszym, który lansuje ten czy inny model twarzowej ozdoby. Kino często odgrywało rolę kreatora mody, także w tej kwestii. Dziś, kiedy przestało być najważniejszą ze sztuk, gwiazdy srebrnego ekranu nie mają już takiej władzy nad społeczną świadomością. W zamierzchłych czasach, szczególnie pośród specyficznych szarości polskiej komuny, zapatrzonej przez palce w Zachód, kino było wyjątkowo wpływowym trendsetterem. Dzięki niemu swoje pięć minut przeżywały tak zwane belmondy wzorowane na okularach, które Jean Paul Belmondo nosił w "Do utraty tchu" Godarda. Trochę później furorę robiły muchy, którymi Wajda ozdobił Małgorzatę Braunek jako kobietę-modliszkę w "Polowaniu na muchy". Ray-Bany, noszone przez Toma Cruise’a czy Sylvestra Stallone'a (tzw. aviatory) w kasowych hitach lat 80., wprowadzały powiew szpanu w "postanowojenną" polską smutę, ale także funkcjonowały jako symbol buntu, podkreślającego kulturowy związek z Ameryką, a nie z ZSRR. Przeciwsłoneczne miały status upiększacza. Okulary korekcyjne dosięgały tego poziomu niezmiernie rzadko.
 
Historia, jak wiadomo, zatacza koła, a moda tym bardziej. Słynne w epoce Reagana clubmastery Ray-Bana były wzorowane na browline glasses – modelu, który nosi Larry Gopnik z "Poważnego człowieka", a także jego filmowy konkurent – demoniczny w swej łagodności Sy Ableman. W latach 50. i 60. były one w Stanach standardem dla mężczyzn, a produkująca je firma Shuron sprzedawała wtedy połowę oprawek w całym kraju. Dziś noszą je bohaterowie serialu "Mad Men" i miłośnicy stylu vintage tacy jak Jeff Goldblum czy Kanye West. Zobaczyć je można także na nosach polskich hipsterów, włóczących się po ulicach w poszukiwaniu retro ciuchów.

Niektórzy aktorzy są nierozerwalnie z okularami związani. Jak Zbigniew Cybulski, który właśnie na nich oparł swój image i to w nich przeszedł do popkulturowej wyobraźni i ikonografii XX wieku. Nosił je nawet w "Popiele i diamencie", gdzie wydawały się być wyjęte z innego porządku niż świat, w którym uwijał się i umierał grany przez niego Maciek Chełmicki. Wtedy też stworzył siebie takim, jakim znany jest do dziś – największym amantem PRL-u, którego mit umocniła jeszcze tragiczna śmierć. A miał Cybulski zwyczajnie słaby wzrok, co dawniej uniemożliwiałoby mu role amantów - on słabość przekuł w atrybut oryginalności swojego wizerunku. Wylansował tym samym okulary z nieco "zachodnimi", grubaśnymi oprawkami i przyciemnianymi szkłami, które później chyba zainspirowały Wojciecha Jaruzelskiego do noszenia podobnego modelu. Generał dodał im tylko lekko demoniczny, a przynajmniej dwuznaczny rys.

Innym aktorem, który wedle obowiązujących podówczas kryteriów nigdy amantem stać się nie powinien (pospolita twarz, wklęsła klatka piersiowa), był Marcello Mastroianni, wylansowany przez Felliniego w "Słodkim życiu". Jak chce legenda, do roli w "8 i pół" startowała światowa aktorska czołówka, Fellini postanowił jednak znów zatrudnić Mastroianniego. Na planie nakazał mu nosić okulary, by dodać jego twarzy "idealnie bez wyrazu" nieco inteligencji i polotu. Podziałało. W podobnych celach okulary do dziś z premedytacją nosi pierwsza aktorska liga (Johnny Depp, James Spader). Nakładają je także symbole seksu - szczególnie wtedy, gdy chcą sobie dodać punktów IQ (Megan Fox, Paris Hilton). Dalej w cenie jest mieć wiele twarzy.

Maska

Bohater w okularach często udaje kogoś innego, niż jest w rzeczywistości. Jako rekwizytowi w świecie szarad i gier pozorów okularom przyznano duże znaczenie. W nieśmiertelnym  "Pół żartem, pół serio" Wildera Tony Curtis, zakładając je, zmieniał tożsamość, status społeczny i płeć, Marilyn Monroe natomiast nie nosiła ich, żeby być piękniejsza. Różne to rzeczy skrywają okulary, ale najczęściej niepewność samych siebie. Już w latach 60. Agnieszka Osiecka w tekście do piosenki "Okularnicy" pisała, że między nami po ulicy, pojedynczo i grupkami, snują się okularnicy ze skryptami. I z książkami, z notatkami, z papierami, kompleksami. Najpopularniejszymi nosicielkami kompleksów za grubymi denkami są dziś Brzydula Betty i swojska Ula, które, gdyby chciały, mogłaby podbijać męskie rozporki – w okularach pozostają im tylko serca widzów. Motyw Kopciuszka z wadą wzroku ma zresztą długą tradycję, by wspomnieć chociażby Dorothy Malone w "Wielkim Śnie" Howarda Hawksa czy bardziej współczesne Rachael Leigh Cook w "Cała Ona" i Anne Hathaway w "Pamiętniku księżniczki".  

Męską wersję takiej przemiany reprezentować może tytułowy "Utalentowany Pan Ripley" z filmu Minghelli, tyle że Ripley prócz kompleksów i urody, pod okularami skrywał także mroczniejsze tajemnice. Ale to czarna owca. Zazwyczaj znajdują się pod nimi szlachetne i wzniosłe cechy, uczące, by nie oceniać książki po okładce, a już na pewno nie po obwolucie. Jeżeli na przykład jesteś superbohaterem, który próbuje prowadzić normalne życie po godzinach walki o przetrwanie świata – przywdziej okulary! Robił tak Clark Kent aka Superman. Podobnie zachowywała się Diana Prince, znana także jako Wonder Women. Czasem nakładał je też Peter Parker zanim zamieniał się w Spidermana. No i wyzwolony Austin Powers, który emancypuje zezowatych superbohaterów, nie ściągając ich z nosa nigdy.

Dziś, w dobie dostępnych i w miarę wygodnych szkieł kontaktowych, okulary, choć straciły nieco na popularności, zyskały na znaczeniu. Są świadomym wyborem. Manifestacją. Symbolem. Deklaracją – jestem okularnikiem i jestem z tego dumny!