Artykuł

Oni są brzydcy

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Oni+s%C4%85+brzydcy-96141
"Oni żyją" to film niosący antykonsumpcyjne przesłanie i nostalgiczny nastrój epoki, w której porządek zaprowadzali wielcy faceci z wielkimi gnatami. I na szczęście nie traktuje siebie zbyt poważnie.

 

Ray Nelson zawsze bez złudzeń oceniał swoją spuściznę. "Wieki po tym, jak cała moja pisanina zostanie zapomniana, w jakimś dalekim zakątku galaktyki mój Beany-Copter wciąż będzie wirować". "Beany-copter" (bądź bardziej ogólnie – "propeller-beanie") to po prostu czapeczka ze śmigiełkiem – widzieliście ją na pewno w kreskówkach czy na humorystycznych ilustracjach, bo wypracowała ona w swoim czasie pozycję kulturowej ikony, a nawet silnej marki handlowej. Nelson wymyślił ten gadżet jeszcze w latach 40. i wkrótce potem stał się autoironicznym znakiem rozpoznawczym fanów science fiction. Kilka lat później czapeczka została spopularyzowana przez telewizyjny program "Time for Beany", gdzie zdobiła główkę jednego z kukiełkowych bohaterów. Skorzystała z tego firma Mattel, wprowadzając na rynek zabawkę, która zakręciła w głowie małolatom. Nie pozwalała ona co prawda na latanie, a jedynie wystrzeliwanie śmigiełka w przestworza, ale to wystarczyło, by sprzedać miliony egzemplarzy.


Nelson nie zabezpieczył jak należy praw autorskich, nie zrobił więc interesu na całym tym zamieszaniu. Na szczęście jedno z jego opowiadań (przerobione także na komiks) zwróciło uwagę Johna Carpentera, być może więc nazwisko pisarza zostanie ocalone od zapomnienia dzięki filmowi "Oni żyją" z 1988 roku.

NIERÓŻOWE OKULARY


W kosmosie musi istnieć jakaś równowaga. Ostatnio pisałem o produkcji, która posiadając wszystkie zewnętrzne atrybuty kina science fiction, gatunkowo lepiej przystaje do westernu ("Odległy ląd" cały tekst TUTAJ), dziś więc czas na film fantastyczny, który w zasadzie  obywa się bez fantastycznej scenerii i rekwizytów. Najważniejszym technologicznym gadżetem są tu… przyciemniane okulary, które posiadają niezwykle użyteczną funkcję – pozwalają zobaczyć rzeczywistość odartą z pozorów. Potworną, beznadziejną, kontrolowaną przez kosmitów utrzymujących ludzkość w zbiorowej hipnozie.

Bohater filmu nazywa się Nada, co po hiszpańsku znaczy tyle co "nic". Niedbale żując wykałaczkę, wyłania się na tle kolejowego wiaduktu. Nosi niepokojąco wysoko podciągnięte jeansy, w które wcisnął flanelową koszulę, na jego głowie błyszczy blond plereza. Wizerunku twardziela dopełnia skórzana kurtka, ale czy potrzebuje jej ktoś o ciele zapaśnika? Taszczy ze sobą plecak i śpiwór. To robotnik, "working class hero", który przez ostatnie dziesięć lat pracował w Denver i właśnie padł ofiarą bezlitosnej redukcji. Roddy Piper aktorem jest fatalnym, ale na potrzeby roli w zupełności wystarcza ekspresja zawodowego wrestlera. Z twarzy, w której majaczy coś znajomego (ciut jakby Russela Crowe'a, odrobina Mickeya Rourke'a) nie znika lekki uśmieszek. Pewność siebie Nada może zawdzięczać umięśnionemu ciału albo prostocie wyznawanych zasad. "Ciężko pracuję i czekam na swoją szansę. Wierzę w Amerykę. Stosuję się do reguł". Wszystko to do czasu, gdy dzięki wspomnianym okularom bohater zobaczy, kto mu te reguły dyktuje.

"Oni żyją"

Carpenter niespecjalnie się wysila, żeby umocować swojego bohatera w świecie. Styrany robotnik potrzebuje całych trzech sekund, by przeobrazić się w mściciela. Gdy chwyta strzelbę, zamienia się w maszynę do zabijania. Ze snajperską precyzją oddaje z biodra zabójcze strzały, chaotycznymi atakami roznosi w proch elitarne jednostki. Nie zadrży mu ręka, nie uwięźnie w gardle kozacka odzywka ("Przyszedłem tu żuć gumę i kopać tyłki. I guma właśnie mi się skończyła"). Roddy Piper idealnie pasuje do recepty, według której projektant Mattela Roger Sweet stworzył He-mana – to "potężna figura, którą można zabrać wszędzie i wrzucić w dowolny kontekst " (rycerz z Eternii gościł kiedyś W EFEKTACH SPECJALNYCH, całość możecie przeczytać TUTAJ). Nie ma słabości, potrzeb konsumpcyjnych, wahań. Carpenter na początku rzuca mu sznurek prowadzący do rozstrzygającej bitwy i nic nie jest w stanie porwać go ze szlaku.

ZAPASY Z ORWELLEM

Film niesie nostalgiczny nastrój epoki, w której porządek zaprowadzali wielcy faceci z wielkimi gnatami (1984 – "Terminator", 1987 – "Robocop") i mądre antykonsumpcyjne przesłanie, dzięki czemu ładnie metaforyzuje się jako opowieść o współczesności. Bezrobotny i bezdomny bohater w pozbawiony złudzeń sposób komentuje czasy Reagana i nie trzeba wiele wyobraźni, by w wyjątkowo brzydkiej rasie kosmitów, którzy manipulują społeczeństwem, pełniąc na ziemi najważniejsze i najbardziej dochodowe funkcje, dostrzec możnych tego świata. Maluczkimi zarządzają oni, niczym bydłem, nie potrzebując do tego kosmicznej technologii. Wystarcza telewizja i umiejętność kierowania wrodzonym nam egoizmem. Reklamy, prasa, telewizja i opakowania produktów kryją zniewalający podprogowy przekaz. Konsumuj. Bądź posłuszny. Rozmnażaj się.

"Oni żyją"

To wizja łącząca pomysły z "Inwazji łowców ciał", "1984" i "Matrixa", dlatego też może nieco doskwierać fakt, że reżyser traktują ją jedynie jako tło naparzanki, nie mając od siebie wiele do dodania. "Oni żyją" ma w sobie ten, dla wielu pewnie wątpliwy, urok telewizyjnego show zapaśniczego, w którym groteskowo pozytywni bądź negatywni bohaterowie przerzucają się czerstwymi tekstami, nieubłaganie egzekwując przypisany im model scenariusza. Będąc dzieckiem lat 80., chce się ten film lubić, ale od twórcy, który w 1988 miał już na koncie "Christine", "Coś", "Halloween", "Atak na posterunek 13" i "Ciemną gwiazdę" (14 lat wcześniej!), trudno nie oczekiwać jednak czegoś więcej. W żartobliwej tonacji jest jednak coś z kapitulacji. "John Carpenter, jak zwykle, próbuje dokopać się głęboko, używając zabawkowej łopatki" – pisał w Washington Post Richard Harrington.

Walka o duszę filmu rozgrywa się na pół godziny przed jego zakończeniem, w  scenie, w której Nada próbuje zmusić przyjaciela, by ten założył okulary i zobaczył świat takim, jakim jest. Walka, która toczyć się będzie przez następne 5 minut, jest zupełnie oderwana od całości i ma w sobie właśnie wrestlingowy sznyt – po wyprowadzeniu ciosu każdy z gentlemenów czeka grzecznie na zaplanowaną wcześniej kontrę (próby do tej sceny trwały podobno 3 tygodnie, co przy tego typu produkcji wydaje się znacznym przerostem inwestycji). Stawka w tym cyrkowym pojedynku jest jednak poważna, bo chodzi przecież o filozofię życia. Frank nie nie chce pozwolić, by Nada dyktował mu warunki, ale przede wszystkim broni swojego małego królestwa. Ma pracę, żonę, dzieci i unika kłopotów. Wybrał kolor swojej pigułki i woli nie widzieć prawdy. To wybór, któremu pewnie warto byłoby poświęcić chwilę uwagi. Nada jednak nie należy do najcierpliwszych ludzi na świecie i po prostu wpycha przyjacielowi pastylkę prawdy do gardła.

NIELUDZKA KOMEDIA

"Oni żyją"

Carpenter potrafi odwrócić uwagę od psiego budżetu (nieco ponad 3 miliony dolarów). W roli fantastycznej scenerii sprawdzają się współczesne ulice, a zamiast spektakularnych efektów specjalnych film wypełniają sceny rodem z B-klasowego kina akcji. I chociaż reżyser skapitulował przed wielkimi artystycznymi ambicjami, to zręcznie dopasował poetykę do ograniczeń, jakie nakłada mała produkcja i zawodowy wrestler w głównej roli. Zbudował więc swoje science fiction, luźno łącząc elementy horroru i komedii. O uroku jego filmu stanowi dziś głównie to, że nie traktuje on siebie śmiertelnie poważne. Co szczęśliwie łączy go z beany-copterem, który dla geeków sprzed pół wieku był symbolem zdrowego dystansu do własnej pasji, dowcipnym komentarzem do posądzeń o infantylizm i oderwanie od ziemi. Wygląda na to, że miejsce w historii Raya Nelsona będzie ściśle uzależnione od poczucia humoru potomnych.