Felieton

Pikselowe łowy

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Pikselowe+%C5%82owy-105529
Mimo że bohaterami mojego dzieciństwa były "Wojownicze Żółwie Ninja" i "Kevin sam w domu", a osobowym wzorcem odwagi i dowcipu pozostawał Indiana Jones, wszyscy oni mieli jedną cechę wspólną przeszkadzającą w totalnej identyfikacji: nie byli Polakami. Świat, który zamieszkiwali, nie był moim światem: oni nie wiedzieli, jak nakłuwa się plastikowy woreczek z ciepławą oranżadą, a ja z kolei nie mogłem sobie zamówić pizzy, która do żółwich kanałów docierała przecież regularnie (i to na dodatek w mitycznych kwadratowych pudełkach, które niechybnie bym kolekcjonował, gdyby tylko dało się je zdobyć w Polsce przełomu systemów).


"Wojownicze Żółwie Ninja"
Sytuacja, w której wszyscy prawie bohaterowie dziecięcej wyobraźni zamieszkują świat diametralnie inny od naszego własnego, jest z gruntu schizofreniczna: lokuje nie tylko samą fantazję (np. przybycie E.T.), ale i realistyczną odskocznię do tej fantazji (jak dostatek amerykańskich przedmieść odwiedzanych przez E.T.) w sferze niedosiężnych snów i wyobrażeń. Tym większa była moja ekscytacja, kiedy to wreszcie pojawił się na naszych ekranach film produkcji polskiej, który postawił sobie za cel przeszczepienie Nowej Przygody nad Wisłę. Mowa, oczywiście, o wczesnokomputerowym opus magnum Jerzego Łukaszewicza pod ekscytująco amerykańskim tytułem: "Łowca. Ostatnie starcie".

Ten nakręcony w roku 1993 film telewizyjny – dystrybuowany wszakże w kinach – był aktorskim odpowiednikiem animowanych "Dawida i Sandy’ego" (felieton Michała Oleszczyka na ten temat do przeczytania TUTAJ), czyli filmem zachodnim nakręconym u nas. O ile koprodukowane z Kanadą "Cudowne dziecko" (1987) rozgrywało się w świecie wyraźnie nie naszym, o tyle "Łowca…" był pierwszym de facto filmem młodzieżowym, który przyjmował młodziutki polski kapitalizm jako oczywisty punkt wyjścia. Zaledwie trzy lata wcześniej, w "Mów mi Rockefeller" (1990), Waldemar Szarek pokazał, jak grupa dzieciaków uczy się biznesu pod nieobecność rodziców – u Łukaszewicza biznes zadomowił się już na dobre, a nawet staje się źródłem traumy dla nieletniego bohatera filmu. "Łowca…" wydaje się produktem rzeczywistości w pełni uformowanej i pewnej siebie: jego targetem były dzieciaki wiedzące, co to dyskietka, czerpiące wiadomości o świecie z "Małych Wiadomości DD" i raczące się między lekcjami wafelkami "Koukou-Roukou".


"Łowca. Ostatnie starcie"
Janik (czyli Mały Jan) – grany przez Mateusza Damięckiego w mniej więcej tym samym czasie, kiedy wikłał się w równie pikselowe przygody w serialu tegoż Łukaszewicza pt. "Wow" – jest synem Dużego Jana, w którego wciela się Wojciech Malajkat. Ojciec prowadzi światowe interesy, których przedmiotem jest sudańskie sorgo, a kolejne kryzysy handlowe skutecznie odciągają go od rodzinnego życia. Chłopiec rekompensuje sobie nieobecność taty namiętnym graniem na komputerze, a rzeczywistość jednej z gier – zdobytej na tajemniczej dyskietce od niejakiego Guido (Jacek Wójcicki), spełniającego funkcję sprzedawcy rozrabiających "Gremlinów" z arcydzieła Joe Dantego – zaczyna się nagle zazębiać z rzeczywistością chłopca. Okazuje się, że to od jego pomysłowości i zręczności w pojedynku z niejakimi Thornem (Tomasz Sapryk) i Gaethem (Sławomir Orzechowski) zależeć będzie los porwanego przez nich ojca.

Thorn i Gaeth to para odzianych w czarne peleryny złoczyńców, którzy z jednej strony przedstawieni są jako personifikacja absolutnego zła (w pierwszej scenie wyłaniają się z podwarszawskiego wysypiska śmieci niczym dwa złowrogie duchy, spadające na stolicę jak zaraza), a z drugiej stanowią oczywiste nawiązanie do pary prześladowców małego Kevina, granych przez Joe Pesciego i Daniela Sterna, gwałcących świętość Bożego Narodzenia i własności prywatnej jednocześnie. Ten dwuosobowy wyziew cywilizacyjnych odpadków (a zarazem dosłowna emanacja cyfrowego świata gier z kolekcji Janika) jest całkowicie bezinteresowny w czynieniu zła, a ich pierwszy dialog przywodzi na myśl motywy faustowskie przykrojone na potrzeby siedzących przed ekranem young adults.


"Łowca. Ostatnie starcie"
Kiedy film wszedł do polskich kin, oglądałem go z wypiekami na twarzy, a nawet posunąłem się do formy piractwa, o jakiej nie śni się dzisiejszym korsarzom Torrentów: z walącym sercem wniosłem na salę dyktafon ojca i (tak!) nagrałem sobie płynące z ekranu audio (całość zmieściła się na jednej taśmie długości 90 minut). Wielokrotnie później słuchałem w domu dialogów (zastanawiając się nad znaczeniem wykrzykiwanego przez Thorna i Gaetha bojowego zawołania "Tally-ho!"), a także świetnej ilustracji muzycznej Michała Lorenca. Chłonąłem świat Janika i jego przygody w przerwach między kolejnymi rozgrywkami na otrzymanej rok wcześniej Amidze, wyobrażając sobie, że któregoś dnia bohaterowie jednej z gier opuszczą swe dyskietki i przemienią także moje życie w przygodę rodem z kina.

Dziś widzę, że scenariusz Jerzego Łukaszewicza i Ryszarda Zatorskiego roi się od nielogiczności, a inscenizacja dwóch scen pościgów jest dość mizerna. Niemniej podstawową sytuację – owo nagłe przejęcie odpowiedzialności za rodzica przez dziecko – film do dziś pokazuje bardzo dobrze, także dzięki ewidentnemu talentowi Damięckiego. Ciekawe natomiast, że całość ma wyraźny problem z postaciami kobiecymi: grana przez Joannę Trzepiecińską matka Janika, nosząca niecodzienne imię Parvina, jest pokazana jako pełna seksapilu gospodyni domowa i majsterklepka: nie tylko naprawia krany, ale jest w stanie z powodzeniem zainstalować symbol wczesnego kapitalizmu ("przepiękne nowe wertikale") w szkole, do której uczęszcza jej syn. Jeden z kluczowych dialogów w filmie stanowi doskonały wyraz bezradności wobec ról płciowych w nowym, wspaniałym świecie Balcerowiczowskiej prosperity: zapytana przez syna o podział ról w domu Parvina odpowiada tyleż rozbrajająco, co mgliście: zadaniem ojca jest zarabianie, a jej z kolei – wydawanie pieniędzy.


"Łowca. Ostatnie starcie"
Ów dwuznaczny status kobiety jako zarazem bardziej zaradnej od mężczyzny (Malajkat w roli ojca to chłopco-facet z dziecięcą buźką w wielkich okularach), a jednocześnie zredukowanej do roli pomocnika i popychadła, zostaje rozciągnięty w filmie na wszystkie role żeńskie. Guido prowadzi sklep komputerowy wraz ze swą żoną Paulą (Karolina Rosińska), której zadania zostają ograniczone do odkurzania klawiatur, mimo że dialogi ujawniają przewagę jej zmysłu biznesowego nad bujającym w obłokach partnerem (jedna z nielicznych nieprzyjemnych scen filmu każe Guido wytłumaczyć jej obecność grupie policjantów: "Ona tu tylko sprząta!"). Nawet Janik dostaje kobiecego pomocnika w postaci niejakiej (nomen omen?) Dzidzi z naprzeciwka: dziewczynki zagranej przez Martynę Dłużniewską i pozbawioną jakichkolwiek cech osobowych. Dzidzia pojawia się w scenariuszu tylko i wyłącznie jako magiczny pomocnik i nie dostaje ani jednej sceny ze śladowym choćby rysem psychologicznym (sam Janik podsumowuje jej rolę najtrafniej, powiadając mamie, że "Dzidzia jest bardzo… pożyteczna").

Co ciekawe, film jednoznacznie krytykuje pracoholizm ojca, ale jednocześnie są w nim ślady lęku przed powrotem do komunistycznej bidy z nędzą: gdzieś tuż pod powierzchnią wszechobecnego niby-luksusu (mercedes z naklejonymi na drzwiach inicjałami właścicieli) czai się wspomnienie czasów nie tak znów dawnych – nieprzypadkowo Duży Jan przestrzega syna, że jeśli ten nie będzie pracował, czeka ich wszystkich dieta ograniczona do "chleba z cebulą". Równie znaczące – i nie do wyobrażenia w świecie późniejszej o dwie dekady, ale tematycznie bardzo bliskiej "Sali samobójców" Jana Komasy – jest umiejscowienie urodzin chłopca w otwartym zaledwie rok przed premierą filmu pierwszym polskim McDonaldzie.

 
"Łowca. Ostatnie stracie"
Co dziś zostało z "Łowcy. Ostatniego starcia", owej rodzimej krzyżówki "Gier wojennych", "TRON-a" i "Kevina samego w domu", która jako pierwsza bodaj zrodziła w Polsce uboczny produkt marketingowy w postaci faktycznej (i, jeśli pamięć mnie nie zawodzi, niemiłosiernie się zacinającej) gry na Amigę…? Na pewno muzyka Lorenca, na pewno wizja Polski, której wydawało się przez moment, że przeszłość nie jest już balastem i na pewno świadomość, że mieliśmy w Joannie Trzepiecińskiej aktorkę równie piękną i zdolną jak Andie MacDowell (której wszakże kino polskie należycie nie wykorzystało). Temat przenikania się zabawy z rzeczywistością, a zwłaszcza jej terapeutycznej roli w naprawianiu relacji ojciec-syn powraca okresowo w kinie światowym (ostatnio we wspaniałej "LEGO Przygodzie"), więc może warto zaryzykować i pokazać dzisiejszym maluchom "Łowcę…". Obstawiam, że im się spodoba – nawet jeśli na widok Janika pożerającego wzrokiem nowiutkiego GameBoya zapytają głośno, dlaczego chłopiec dostał na urodziny plastikową cegłę.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones