Nie lubił, gdy robiono z niego Historię, Legendę i Papieża Komiksu. Bardziej interesowała go przyszłość. Zaprojektował ją nam na kilka dekad do przodu. Także w kinie. Jean Giraud zmarł 10 marca. W Polsce ta informacja przeszła cicho, jeśli pojawiła się w mediach niezwiązanych z komiksem, to na marginesie, w dziale "rozrywka", tuż pod informacją o tragicznym rozdeptaniu bezuchego królika Tila z Saksonii. Inaczej rzecz jasna było tam, gdzie artyści komiksowi cieszą się większym szacunkiem i działają na większym rynku – we Francji czy w Stanach. Ale śmierć artysty znanego pod pseudonimem
Moebius to bardzo smutna wiadomość nie tylko dla miłośników komiksu. Stracił na tym także świat filmu, i to w znacznie większej mierze, niż wskazywałaby na to filmografia
Moebiusa. Jego brak będzie doskwierał jeszcze przez jakiś czas – na początek przy okazji
"Prometeusza" Ridleya Scotta.
ŻYĆ SCIENCE FICTION W 2004, gdy ekranizacji doczekał się jego najpopularniejszy komiks –
"Blueberry" (28 albumów do 2005 roku), było już za późno na przełamywanie dawno połamanych westernowych schematów. Ale wcześniej kino zdążyło wykorzystać tę stronę twórczości, której poświęcił się pod swoim najbardziej znanym pseudonimem. "Wpływ Moebiusa na współczesne science fiction widać na każdym kroku, przebija przez tak wiele rzeczy, że nie można się od niego uwolnić".
Ridley Scott wie, co mówi, bo zarówno
"Blade Runner", jak i
"Obcy" są od strony plastycznej zapożyczone od francuskiego artysty bardzo poważnie.
Jeśli miłość między kinem a twórczością
Moebiusa okazała się ostatecznie niespełniona i Hollywood nie rzuciło się na niego tak zachłannie, jak powinno, to może dlatego, że jego fantastyczne światy nie powstawały po to, by się w nich eskapistycznie zatracać, ale z potrzeby znalezienia wyrazu dla sztuki, która jest "większa niż życie". W formie fantastyki widział
Giraud idealne narzędzie do badania tajemnic nieświadomości – i to zarówno na poziomie historii, jak i rysunku. "Wiele z tego, co rysuje, pochodzi z mojej nieświadomości, ale wyciągam to i przekształcam w sposób świadomy. (...) Podporządkowałem sobie moją nieświadomość" – mówił w wywiadzie z lat 80.
Science fiction to dla twórcy
"Incala" nie odległe planety i daleka przyszłość, ale Ziemia tu i teraz. "Żyć science fiction" to według
Moebiusa żyć w sposób świadomy. Jego wizje nie wypływały więc z lektur, analizy prac naukowych, ani nawet eksperymentów z narkotykami (które porzucił, zanim stworzył swoje największe dzieła), ale z szeroko pojętego poszerzania własnej świadomości. Nic dziwnego, że zamiast realizować historie, które były owocem tej twórczej filozofii, kino wolało posługiwać się jego wyobraźnią plastyczną do budowania światów przyszłości instrumentalnie.
SCOTT ZAPOŻYCZA Zawodowemu rysownikowi ze wszystkich filmowych dziedzin najbliżej powinno być do animacji, ale w przypadku
Moebiusa ta przygoda mogłaby stać się symbolem niespełnienia. Poza adaptacją słynnego rysunkowego dzieła
Winsora McCaya "Little Nemo: Adventures in Slumberland", asystował przy jednej z nowel filmowego
"Heavy Metal" (korzystającego z historii i popularności kultowego komiksowego magazynu, którego
Giraud był jednym z założycieli). Plany realizacji pierwszej komputerowej pełnometrażowej animacji
"Star Watcher" wzięły ostatecznie w łeb na początku lat 80. Natomiast realizacja niskobudżetowego
"Les maîtres du temps" sprawiła, że
Moebius nie został zatrudniony przy
"Blade Runnerze".
"Les maîtres du temps"
To był zresztą drugi raz, kiedy
Scottowi nie udało się zatrudnić Francuza. Najpierw nie wyszło przy
"Obcym", do którego
Moebius ostatecznie zaprojektował jedynie kostiumy kosmonautów, więc jego praca ukryta jest nieco w cieniu słynnych projektów kosmicznych form życia autorstwa Gigera. Sukces nie przyszedł też w spodziewanym rozmiarze przy okazji
"TRON-a", na potrzeby którego Moebius stworzył nie tylko kostiumy, ale całą wizję komputerowego świata. W kinach disneyowski film musiał przegrać ówczesnego lata z
"E.T." Spielberga i…
"Blade Runnerem".
Ale w ekranizacji prozy Dicka i tak
Moebiusa było sporo. Pionowa architektura miasta i jego mroczny noirowy nastrój zostały zainspirowane kultowym dziś, krótkim komiksem
"The long tomorrow", który francuski mistrz stworzył do spółki z
Danem O'Bannonem. Tę wizję przywoła on później także w jednej ze swoich najgłośniejszych prac – epickiej opowieści stworzonej do scenariusza
Alejandro Jodorowsky’ego –
"Incal".
NIEZREALIZOWANE ARCYDZIEŁA Symbolem filmowej kariery
Moebiusa jest jednak raczej film ochrzczony "wielkim niezrealizowanym arcydziełem". Zanim stał się ulubionym nigdy niezatrudnionym współpracownikiem
Scotta i zanim stworzył pierwszy komiks do spółki
Jodorowskym,
Giraud pracował z nim nad filmową wersją
"Diuny" Franka Herberta. Przygotowania szły pełną parą, na pokładzie był także
Giger i
O’Bannon (to właśnie wtedy, w czasie któregoś z przestojów w pracy stworzył z
Moebiusem "The Long Tomorrow"). Kontrowersyjny projekt zawalił się jednak z hukiem, grzebiąc efekty ich pracy. Po latach zupełnie inny film zrealizuje
David Lynch.
"The Long Tomorrow"
Po krótkim załamaniu
O’Bannon wziął się w garść i w ramach terapii napisał scenariusz pod roboczym tytułem "Gwiezdna Bestia", który udało mu się sprzedać dużej wytwórni. Gdy projekt dosłał obiecującego reżyser i zielone światło,
O’Bannon sprowadził do niego towarzyszy z "Diuny" –
Gigera i
Moebiusa. W tym czasie zaczął powstawać
"Obcy".
Choć Moebius projektował tu tylko kostiumy (które według Gigera nadają bohaterom wyglądu starożytnych płetwonurków), jego wizję widać także w brudnych, usmarowanych olejem, ciężkich i klaustrofobicznych wnętrzach statku. Zarówno
Scott, jak i
O’Bannon – który poza scenariuszem zajmował się tu także efektami specjalnymi – byli oddanymi fanami mrocznego klimatu "Heavy Metalu", który w dużym stopniu kształtował ich wizję przyszłości i do którego sięgali w poszukiwaniu plastycznych inspiracji. Wnikliwi obserwatorzy odnajdują ślady kreski i pomysłów
Moebiusa w wielu filmach z lat 80. i 90., a zachęcają ich do tych poszukiwań nie tylko zwierzenia
Scotta, ale i choćby
George’a Lucasa czy takiego giganta science fiction, jak
William Gibson.
"Piąty element"
Na stanowisku "conceptual artist"
Moebius pracował jeszcze przy
"Willow" Rona Howarda i
"Otchłani" Camerona. A także
"Masters of Universe" z
Dolphem Lundgrenem i częściowo animowanym
"Kosmicznym meczu". Projektował wygląd postaci i elementy scenografii. Ukoronowaniem kinowej przygody mógłby być
"Piaty element" Luca Bessona, plastycznie nasycony
Moebiusem najbardziej ze wszystkich filmów, w które się zaangażował, czerpiący z tradycji "Heavy Metalu" i "Incala". Według
Jodorowskyego, czerpiący o wiele za dużo. Chilijski reżyser próbował pozwać twórców filmu za podprowadzenie pomysłów fabularnych i plastycznych, ale oficjalny udział
Moebiusa w projekcie, według sądu, "rozgrzeszał"
Bessona z licznych zapożyczeń.
DŁUG U PAPIEŻA Wydawałoby się, że twórcy tak bezkompromisowemu oferty wielkich studiów filmowych nie są do szczęścia potrzebne. Artysta nazywany "Bogiem" i "Papieżem komiksu", tłumacząc z rozbrajającą szczerością, z jak wielkim prestiżem związane są takie oferty, jasno uzmysławia rzeczywisty dystans dzielący oba światy. "Papież" z niższego poziomu bez szemrania zamienia się więc w jednego ze skromnych "projektantów" na poziomie wyższym.
Nie lubił zresztą, gdy robiono z niego "Papieża" i "Historię". Od bycia żywą legendą bardziej interesowała go przyszłość. Zaprojektował ją nam zresztą skutecznie na kilka dekad do przodu.
Moebiusa będzie wszędzie pełno jeszcze co najmniej przez kilkadziesiąt lat. Także w kinie. Niedawno wrócił w nowej odsłonie klasycznego
"Trona", coraz więcej mówi się o kolejnym
"Blade Runnerze", prędzej czy później do skutku dojdzie filmowy
"Neuromancer". A już niedługo
Scott przedstawi światu
"Prometeusza" – swój wielki powrót do science fiction. W sprzedaży ciągle są też nowe numery "Heavy Metalu" – amerykańskiego magazynu na licencji oryginalnego "Métal Hurlant", w którym
Moebius opublikował po raz pierwszy m.in.
"Arzacha". Francuski oryginał zniknął z rynku w latach 80., ale ziarno zostało zasiane.
Nie zabraknie pewnie w przyszłości twórców science fiction, którzy będą inspirować się
Scottem i
Gibsonem, bez świadomości, że zadłużają się jednocześnie u
Moebiusa.