PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=814612}

Święta jak zwykle

Så var det jul igjen
5,4 2 875
ocen
5,4 10 1 2875
Święta jak zwykle
powrót do forum filmu Święta jak zwykle

Incydent w Curdsville.

Wydarzenia te prawdopodobnie nigdy nie miały miejsca w nocy z czwartku na piątek, 17 /18 sierpnia 1961 roku w Owensboro w Kentucky oraz położonej nieopodal osadzie Curdsville.

Była godzina 23.40, kiedy pracującego na nocnej zmianie posterunkowego Jeffa Petersa poderwało zza biurka łomotanie w drzwi posterunku nr 2. Peters i jego dwaj koledzy byli w tym momencie jedynymi stacjonarnymi członkami nocnej zmiany. Na polecenie starszego sierżanta Roberta McKenny, Peters wraz z posterunkowym Mitchem Polesky’m podeszli ostrożnie do przeszklonego wejścia wciąż wstrząsanego natarczywymi uderzeniami. Jak się okazało, przyczyną hałasu były kopnięcia leżącego na zewnątrz mężczyzny, którego policjanci nie mogli dostrzec z wnętrza korytarza wejściowego, ponieważ przesłaniała go dolna drewniana część drzwi. Wedle późniejszej relacji sierżanta McKenny, po otwarciu drzwi sytuacja wyglądała następująco: „Młodszy posterunkowy Polesky ostrożnie odblokował wejście i chowając się za powoli uchylanym skrzydłem drzwi otworzył mnie i posterunkowemu Petersowi ewentualne pole ostrzału. Aby nie ułatwiać orientacji potencjalnemu napastnikowi, podczas zbliżania się do wejścia zgasiłem światło w hallu, dlatego w tamtym momencie głównym źródłem światła była najbliższa z ulicznych latarni. W jej blasku ukazał nam się przerażający widok. Na chodniku leżał zakrwawiony mężczyzna, który do tej chwili kopał w dolną część drzwi wejściowych posterunku. Uderzenia podkutymi obcasami kowbojskich butów były tak silne, że zewnętrzna okładzina drewnianego obramowania przemielona w drzazgi pokrywała znaczną część chodnika wokół stóp mężczyzny, który wciąż wierzgał, usiłując kopnąć pozostające teraz poza jego zasięgiem drzwi. Człowiek nienaturalnie przyciskał do boków ręce zgięte w łokciach, utrzymując przy pokrytej zaschniętą krwią twarzy równie zakrwawione dłonie. Usztywnionymi i podkurczonymi palcami wyraźnie starał się osłaniać twarz, jednak jej nie dotykał.

Widząc, że jest poważnie ranny i nieuzbrojony, schowaliśmy broń. Peters i Polesky schwycili mężczyznę za stopy i szybko wciągnęli z ulicy do hallu, a ja włączyłem światło w korytarzu i usiłowałem zamknąć drzwi. W trakcie przeciągania mężczyzna próbował zaprzeć się łokciem o drzwi, jednak jego dotychczasowe łomotanie spowodowało w kilku miejscach pęknięcie głównej szyby, a obawiając się, że szkło nie wytrzyma i zasypie wciąganego przez posterunkowych, krzyknąłem, żeby się uspokoił. Człowiek nie reagował na polecenia, więc przytrzymując zamykane drzwi musiałem odepchnąć nogą łokieć mężczyzny, przy okazji trącając przypadkiem jego prawą dłoń. Mężczyzna przeraźliwie zawył, gdy zakrwawiony płat skóry wierzchu dłoni oddzielił się od ciała, najwyraźniej przyklejony do nogawki mojego munduru. Natychmiast poczułem potworne pieczenie pod lewą łydką. Instynktownie cofnąłem nogę i tracąc równowagę runąłem na wciąż uchylone skrzydło drzwi. W tym momencie szyba poddała się i upadłem wprost na stos osypujących się z brzękiem ostrych odłamków, z których kilka przebiło kurtkę munduru i głęboko wbiło się w prawą rękę i bok. Pomimo tych ran myślałem jedynie o usunięciu tego, co przepalało nogawkę i żywym ogniem wciąż intensywnie wżerało w okolicach łydki. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że sam krzyczę równie głośno jak nasz gość, co musiało przerazić obu posterunkowych, którzy nie rozumiejąc przyczyny moich wrzasków porzucili wijącego się na podłodze mężczyznę i przypadli do mnie, by jakoś mi pomóc. W tym momencie ból w nodze stał się nie do zniesienia i straciłem przytomność”.

Siłą rzeczy, pozostała część relacji z wydarzeń tamtej nocy pochodzi z zeznań posterunkowych Petersa i Polesky’ego.

Peters: „Kiedy sierżant McKenna upadł i wciąż krzyczał, na moment nas z Mitchem, to znaczy posterunkowym Polesky’m, zamurowało. Wtedy to poczułem, ostry swąd spalenizny zmieszany z odorem odczynników chemicznych – tak mi się to w tamtej chwili skojarzyło, ze szkolnymi eksperymentami. Posterunkowy Polesky też musiał poczuć tę paskudną woń, bo natychmiast równocześnie puściliśmy nogi mężczyzny, żeby sprawdzić co z sierżantem”.

Polesky: „Gdyby nie ten ciężki smród, to pewnie byśmy się wtedy nie zorientowali, że coś jest bardzo nie tak z tym gościem, i że on coś zrobił sierżantowi. Kiedy dopadliśmy McKenny, jego wrzaski nagle się urwały i bardzo się wystraszyłem, ale zaraz zrozumiałem, że tylko odpłynął. Peters schwycił sierżanta za poły kurtki i zaczął odciągać ze sterty szkła, w której leżał. Ja chwyciłem pod kolanami i tak przenieśliśmy sierżanta na kanapę w jego biurze. Wszędzie było pełno krwi, ale wiedzieliśmy, że to krew McKenny, bo ta na tamtym facecie była sczerniała i zaschnięta. Dopiero jak ułożyliśmy sierżanta, to Peters krzyknął żebym przyniósł apteczkę z hallu, a potem dzwonił po karetkę, a sam zaczął rozbierać sierżanta i szukał ran. Kiedy wbiegłem z powrotem do hallu, to nie pamiętałem, że linoleum było mokre od krwi i wyrżnąłem w przejściu jak długi, wtedy go zobaczyłem. Ten mężczyzna już był na nogach, ale ciągle tak dziwacznie przyciskał ręce do boków z tymi strasznymi, czarnymi od krwi sztywnymi palcami, zgiętymi jak szpony. Aż mnie zmroziło, kiedy ruszył w moją stronę. Jak się zbliżał, to ja się czołgałem tyłem, bo wciąż nie mogłem się porządnie zaprzeć o podłogę przez tę cholerną krew. Wtedy ten gość nagle znieruchomiał, tuż pod główną lampą i uniósł twarz w jej kierunku, jakby szukał słońca, żeby się opalać, ciągle z tymi łapami w górze. Zobaczyłem, że te ślimaczące się krwawe dłonie dymią, jakby je do tej pory trzymał w rozgrzanym piekarniku i dotarło do mnie, że on nie ma oczu, tylko puste, zakrwawione oczodoły. To wszystko musiało trwać zaledwie kilkanaście sekund, ale miałem wrażenie, jak gdyby ciągnęło się w nieskończoność. Peters zaczął wrzeszczeć, żebym się pospieszył z apteczką, ale ja po prostu nie mogłem nawet drgnąć”.

Peters: „Czekając na opatrunki tamowałem krwawienie koszulą sierżanta. Miał kilka głębokich ran na prawej ręce i jedną między dolnymi żebrami w prawym boku. Zapach spalenizny i chemikaliów trochę stracił na intensywności, ale nadal przyprawiał o mdłości. Coś mnie tknęło i przyjrzałem się czarnej plamie na nodze McKenny. W pierwszej chwili myślałem, że to jedynie plama krwi na spodniach, ale nagle uświadomiłem sobie, że patrzę na głęboką dziurę w tkance. Z jej brzegów unosiły się smużki dymu, jak od dogasającego papierosa, ale ledwo widoczne na jasnym tle materiału kanapy. Przerażony wrzasnąłem do Polesky’ego, żeby dawał te opatrunki. Uderzyła mnie cisza, jaka zaległa w hallu. Nie wytrzymałem i pobiegłem.

Ten facet stał nad posterunkowym Polesky’m, a jego okrwawiona twarz i dłonie parowały. Odruchowo wyszarpnąłem broń z kabury i wymierzyłem. Polesky czołgał się w moją stronę tyłem, rozmazując na podłodze krwawe ślady. W tamtym momencie było dla mnie tego wszystkiego za dużo. Sam nie wiem, kiedy pociągnąłem za spust. Najpierw poraził mnie huk wystrzału, a potem wszystko jakby zamarło. Widziałem jedynie dymiący wylot lufy rewolweru i tego gościa, który też dymił, wypełniając przestrzeń kolejną falą chemicznego smrodu. Wiedziałem, że strzał był celny – widziałem wyraźnie dziurę w skórzanej kurtce na jego piersi, tuż nad sercem – z odległości kilku metrów po prostu nie mogłem chybić. Zastygłem w tej chwili. Pierwszy raz strzelałem do człowieka. On nawet nie jęknął, tylko wlepiał we mnie puste otwory po oczach, jakby wciąż widział i przemówił: >>Oni mnie zmienili. Zrobili to niebieskim światłem, trzy mile za Curdsville<<. Potem runął w tył i już było po nim. To wszystko”.

Wkrótce zjawili się dwaj koledzy trójki policjantów, którzy właśnie wrócili z nocnego patrolu. Szybko ściągnięto pomoc medyczną, resztę obsady posterunku z dziennej zmiany oraz dodatkowe wsparcie z pobliskich jednostek.

Nieprzytomny sierżant McKenna trafił do najbliższego szpitala, a posterunkowi Peters i Polesky zostali przewiezieni do stanowej centrali wydziału wewnętrznego w Louisville. Zeznania posterunkowych zasadniczo się pokrywały, choć Robert McKenna mógł przynajmniej częściowo potwierdzić ich wersję wydarzeń dopiero miesiąc później, po serii nieudanych prób ratowania kończyny, którą w wyniku niemożliwej do powstrzymania postępującej martwicy tkanek lekarze byli zmuszeni amputować poniżej kolana. W ten sposób sierżant McKenna stracił zarówno lewą nogę, jak i pracę w policji.

Natomiast już kilka dni po opisanych wydarzeniach w Owensboro zjawili się agenci FBI, ścigając się z korzystającymi z najwyższych prerogatyw śledczymi Centralnej Agencji Wywiadowczej.

Wedle niepotwierdzonych danych w trakcie wstępnych oględzin zwłok głównego sprawcy i ofiary zajścia, doszło do strasznego wypadku, podczas którego patolog i jego asystent doznali poważnych, choć nie opisanych szczegółowo obrażeń. Potem ciało mężczyzny zostało przejęte i zabezpieczone przez pracowników niewymienionej z nazwy komórki jednej z agencji rządowych.

Skoro jednak wszystkie przedstawione dotąd zajścia miały miejsce w Owensboro, to dlaczego cała sprawa została ochrzczona mianem Incydentu w Curdsville?

Otóż dzięki znalezionym przy ciele dokumentom, udało się powiązać denata z porzuconą ciężarówką, na którą przy jednej z bocznych dróg natknął się mieszkaniec owej osady, leżącej około 15 mil na zachód od Owensboro i trzeba trafu, zgłosił ten fakt dyspozytorowi policyjnej centrali komendy głównej w Owensboro na kilka godzin przed nocnymi wypadkami na posterunku nr 2.

Wedle raportu z patrolu wysłanego w celu sprawdzenia doniesienia z okolic Curdsville, policjanci natknęli się we wskazanym miejscu na ciężarówkę marki Ford, której wszystkie płaskie powierzchnie górne, maska, dach kabiny, skrajne powierzchnie wysuniętych błotników oraz drewniane dno otwartej naczepy, nosiły ślady zwęglenia, tak jakby były wystawione na działanie wysokiej temperatury przez czas wystarczająco długi dla wypalenia lakieru i wierzchu desek, jednak najwyraźniej zbyt krótki do wywołania zapłonu pojazdu. Ciężarówka stała zanurzona do połowy wysokości kół w grzęzawisku, kilka metrów od utwardzonej nawierzchni drogi, po zewnętrznej stronie głębokiego rowu odwadniającego.
Choć teczka z opisem znaleziska zachowała się w archiwum komendy głównej w Owensboro, to samochód przepadł w równie tajemniczych okolicznościach jak ciało kierowcy, zastrzelonego przez posterunkowego Jeffa Petersa.

Podobno Robert McKenna zmarł na białaczkę w niespełna dwa lata po incydencie.

Jeff Peters zginął na służbie w wypadku samochodowym w roku 1965.

Mitch Polesky odszedł z policji kilka miesięcy po wydarzeniach z sierpnia 1961 roku i wkrótce potem przeprowadził się do Lexington, gdzie znalazł zatrudnienie w fabryce tytoniu. Pracował tam przez resztę życia. Zmarł na raka płuc w roku 1989. Jego jedynym dzieckiem jest Barbara Polesky, źródło opisanej historii. Powołuje się na rzekome zapiski ostatniego świadka. Oczywiście nikt jej nie wierzy.

Jeżeli ktokolwiek, kto świadomie i dobrowolnie doczytał do tego miejsca nie rozumie sensu powyższej opowieści, to można mu jedynie pogratulować determinacji godnej Zbigniewa Blanii-Bolnara, a także życzyć luzu furmana Jana Wolskiego, biznesowej żyłki Ericha von Dänikena oraz weny twórczej i czupryny Giorgio Tsoukalosa.

Trop kontynuacji wiedzie ku „W śnieżną noc” (2019)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones