na rzecz eskapistycznej bajki to główna przyczyna porażki 2010. Jakkolwiek dobrze się to ogląda w zasadzie za każdym razem a aktorzy wygłaszają dobrze napisane dialogi, których się przyjemnie słucha ( patrz Interstellar, gniocie jeden, jak to się powinno robić ) film nie pozostawia po sobie żadnej godnej uwagi myśli. Nie ma w nim żadnej głębi, która ma 2001. A więc Hyams nakręcił oderwaną od rzeczywistości kosmiczną baśń ( gdy dylematy 2001 są wiecznie żywe bo tam film pytał o samo istnienie wszystkiego ) gdzie Obcy to już faktycznie Obcy - rodem z E.T. albo Bliskich spotkań..., z jakiegoś powodu chcą nam pomagać i ślą te swoje śmieszne wiadomości o pokoju. Choć film niby jest o 2010 r. paląca dla niego kwestia to ówczesna polityka na świecie a nie pytania ostateczne o trwałość i długowieczność istnienia ludzkiego gatunku jak u Kubricka.
Wszystko to sprawiło, że o 2010 praktycznie zapomniano a jego najlepszym elementem są efekty specjalne a nie filozofia. Której tu nie ma wcale.
Tu wszystko jest nie tak pomijając, że film Kubricka przewyższa książkową wersję. Próbowano stworzyć nową sagę nie dbając o jej sensowność. Kosmici zainteresowani polityką ludzi, bardzo obchodzi ich ludzki los, monolit to po prostu obcy - w jedynce to był symbol, bliżej nieokreślony - tu to kosmici, polityka lat 80 w wieku XXI, stworzenie nowej gwiazdy jako demonstracja ich siły i na ten powód nagle panuje pokój, na takich gagatków to by się ludzie jeszcze bardziej zbroili kimś kto może wobec nich używać siły. Prędzej byłby Dzień niepodległości niż koegzystencja z Alienami. Te książki to coraz bardziej nonsensowne są.
Nie ma sensu ich filmować, już 2010 to bajka a nie poważne kino jak 2001. Fajna nawet bajka ale tylko bajka. Nie ma w dwójce niczego głębszego. Z 2061 i 3001 jest to samo. A co dalej? A nie powinien być też 4001, 5001 czy 10 001? Kubrick wyczerpał mówienie o przyszłości i tematów jakich dotykał.
Najzabawniejsze, że 2010 choć uznany za film raczej zbędny jest najlepszym tworem Hyamsa jaki ten popełnił. I jedynym z jego tytułów, do którego dość często wracam.