Kolejna część przygód "Agenta XXL" (niezłe tłumaczenie, swoją drogą...) to typowa sztampa - większość motywów została zaczerpnięta z innych produkcji tego typu, tj. opartych na zasadzie "przebierzemy faceta za babę (najlepiej grubą) i widz będzie się śmiał do rozpuku".
Jeżeli widzieliście produkcje typu "White Chicks", starusieńkie "Pani Doubtfire" czy chociażby poprzednie części "Agenta...", to wiecie czego po seansie się spodziewać - odtwórczość to słowo sponsorujące "Rodzinny interes".
Owszem, parę scen jest nawet śmiesznych, do tego sam wydźwięk filmu jest optymistyczno-sympatyczny, niemniej na bilet do kina zaskórniaków wydawać nie warto.
Do tego scenariuszowo produkcja nie błyszczy, delikatnie mówiąc. Skrypt przypomina raczej filmu puszczane na TVN w niedzielę po południu, co może i ma swój urok, ale w połączeniu z wyświechtanymi żartami daje średnio smaczną miksturę...
Żeby nie było, że marudzę i "jadę" po filmie z góry na dół - średnia ocen na IMDB to 3,3 (!), co uważam za przesadę w drugą stronę. Już filmwebowska średnia jest bardziej wiarygodna, ponieważ "Agent XXL: Rodzinny interes" to mocno słabujący średniak...Obejrzeć, pośmiać się, nie myśleć choćby przez moment po czym zapomnieć.

5/10