Not really. To mogło być malarstwo, rzeźba, taniec, czy cokolwiek innego. Muzyka jest tu wbrew pozorom tylko tłem. Główną rolę odgrywa historia miłosna i poszukiwanie dziecka.
Film jest magiczny. Muzyka pięknie skomponowana, przenikająca każdą myśl, zamieniając ją w czyste emocje, w odczuwanie.... Główni bohaterowie elektryzujący, i mimo, ze osobno to połączeni niewidzialną nutą wszechświata....
Film pokazuje spotkanie dwóch kultur muzycznych, które z pozoru są sobie obce, a pod wpływem błysku chwili koncertowo łaczą się, uzupełniają, przenikają...Tak rodzi się cud, tak przekraczane są granice..
Proszę sobie wyobrazić jedenastoletnie dziecko, które umie tak grać i tworzyć... Historia jest przepiękna. Historia miłosna i poszukiwanie dziecka gra drugorzędną rolę, choć tak bardzo ważną. Nie chodzi tu jednak o ckliwość. Chodzi o pasję. O to "coś". Muzyka gra tu pierwsze skrzypce: jest głosem duszy, jest wiarą, jest nadzieją, jest miłością. Jest Bogiem.
Być może nie zrozumie tego osoba, która w żaden sposób nie jest połaczona z muzyką, z tworzeniem, czy szczególną wrażliwością w jej odbiorze... Czy ktoś z Państwa tutaj czuł kiedyś muzykę, tak jakby dotykała każdej czastki ciała, wibrowała w umyśle i wydobywała duszę, a raczej powodowała spotkanie siebie z własną duszą? Albo, że muzyka jest niewidzialną częścią ciała, bez której życie nie jest możliwe?
Artur/Evan każdy dźwięk/odgłos zamieniał w muzykę, i wiedział, że nie jest sam na świecie. Miał pewność. Dzięki temu, że czuł więcej. Że muzyka była w nim...
(Choć słowo "muzyka" jest tak ostre i suche, ze aż mnie skręca. )
To jest kolejny film, obok Dawcy Pamięci, który trzeba odebrać emocjami, a nie rozumiem.
Kocham muzykę instrumentalną/filmową. W filmie, połączona z fabułą i geniuszem młodego...Piorun.
Zgadzam się z twoją opinią aż mi się łezka zakręciła , gdy ją czytałam! Widzę po komentarzach, że dużo osób nie odebrało tego filmu pozytywnie. Dla mnie jest to CUDOWNA baśń o miłości do muzyki!
Kiedy teraz przeczytałam swój komentarz, o dziwo też oczy mi się zaszkliły;)
Bardzo mnie cieszy, że Ty Aleksandro, podobnie odebrałaś ten "Obraz".
Czasem mam takie momenty, że czuję gdzieś w sobie dźwięki. Przeczuwam muzykę, której jeszcze nie ma, a która ma w sobie niezmierzoną potęgę. Uporczywym jest fakt, że nie mogę ich usłyszeć, a tym bardziej zagrać. Choć jak siadam do klawisza nie mam żadnej wizji. Samo płynie. Nie wiem skąd.
Kiedy czuję te niedoścignione dźwięki, napływająca zewsząd muzyka, wydaje się mieć w sobie pierwiastki smutku. Nawet jeżeli jest wesoła i radosna. Zawsze, gdzieś w harmonii, pobrzmiewa ledwo wyczuwalna melancholia.
Niedawno zakochałam się w niezwykle energetycznym kawałku: "Geronimo" zespołu Sheppard. Rano lepsze niż kawa. Dlaczego o tym mówię? Bo nawet w tak energetycznym utworze wysłyszę ukryty smutek.
A teraz przypomniał mi się moment z filmu, kiedy Evan dorwał się do gitary. Ta melodia. Te dźwięki. Te wibracje. Ten kto skomponował rzeczony utwór ma w sobie coś naprawdę głębokiego. Kontakt z duszą... Z pierwiastkiem Boskim... A jeszcze co się tyczy samego filmu: żeby stworzyć taki klimat i oddać metafizykę istoty muzyki, potrzebna jest wielka wrażliwość i coś jeszcze, czego nie potrafię nazwać.