Sam film oceniam wysoko, bowiem ze swojej roli wywiązuje się znakomicie. Nie jest tandetną komedią nafaszerowaną remizowym (tudzież "american-pie-owskim") poczuciem humoru, ale sprawną, siarczystą oraz ironiczną opowiastką na poziomie drink, smoke n' chillout. Nie trzeba się nigdzie spieszyć, a swoje życie można podporządkować własnemu (zamiast np. korporacyjnemu) JA. Remedium na nabranie dystansu do samego siebie, podsycone ciekawą intrygą w tle.
Tym niemniej nie o samym filmie chciałbym napisać, bo może jeszcze nie wszyscy zdążyli zauważyć, ale od tytułu tego obrazu swoją nazwę wziął znakomity polski ubiegłoroczny debiutant w art rocku i prog rocku, który albumem pt. "Cinematic" przywołał znakomite skojarzenia z wybitnymi postaciami polskiego kina (dla mnie najważniejszy - Zdzisław Maklakiewicz). Piękna muzyka w otoczeniu niezapomnianych cytatów, oryginalny pomysł i odświeżona scena wyrafinowanego polskiego rocka. Czy sprawdziliście?