PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=461734}
7,3 85 454
oceny
7,3 10 1 85454
7,6 20
ocen krytyków
Blue Valentine
powrót do forum filmu Blue Valentine

Moja interpretacja

użytkownik usunięty

Na początek napiszę, że dawno nie oglądałam tak dobrego filmu, który porwałby mnie od pierwszych sekund i trzymał aż do końca. Dosłownie pierwszych sekund, bo już to cykanie świerszczy i rozpaczliwe wołanie dziecka mnie zaintrygowało, a potem było tylko lepiej.

Gra aktorów odtwarzających główne role przeszła moje oczekiwania i była rewelacyjna. Scenariusz dopracowany, przemyślane dialogi i te smakowite sceny jak np. tańcząca Cindy, gdy Dean grał na tej swojej bałałajce, albo Dean rozmawiający z córką przez telefon w hotelu. To wszystko okraszone bardzo pasującą muzyką zespołu Grizzly Bear, który miałam okazję znać już wcześniej.

No ale dość zachwytów, bo miało być o interpretacji. Zauważyłam, że większość widzów wypowiadających się na forum obarcza winą któreś z bohaterów (częściej ją niż jego). Według mnie... to zupełnie nie tak. Oboje byli poniekąd usprawiedliwieni mając siebie dosyć. Ona nieco się zaniedbała, stała się oschła, obojętna i straciła zainteresowanie seksem z mężem. On stał się niechlujem śpiącym w ubraniu, niemyjącym się po pracy, od rana podchmielonym, pozbawionym jakichkolwiek ambicji i wiecznie memłającym papierosa w ustach.

On wciąż ją kocha, dba o nią, zależy mu na niej. Jej na nim już nieszczególnie.

Jeśli miałabym któreś obwiniać, to zastanowiłabym się - od czego się zaczęło? Bo teraz już oboje krzywdzą się nawzajem swoimi postawami, ale warto może zadać sakramentalne pytanie: kto zaczął? Czy to ona najpierw stała się oschła, czy najpierw on stał się notorycznie podpitym niechlujem? I myślę, że on jednak był pierwszy, a jej oschłość była reakcją na ten stan rzeczy.

I trochę trudno mi się jej dziwić. Oczywiście jako kobiecie łatwiej jest mi stanąć po jej stronie. Panom jednak polecam wyobrażenie sobie, że ich partnerka nieco odpuściła sobie mycie, poza pracą zawodową i zabawą z dzieckiem (czy raczej udawaniem dziecka) przestała robić cokolwiek, stała się rozdrażniona i zaczęła codziennie sięgać po alkohol... Toć święty by nie wytrzymał. Tak, ja wiem, że mężczyznom w seksie niewiele może przeszkodzić, ale tu już po prostu muszą uwierzyć na słowo, że u pań jest to bardziej skomplikowane i wolą nie zaspokajać swoich potrzeb wcale niż zaspokajać je z kimś niechlujnym i nieustannie pijanym.

Ale ja nie o tym. Bo moim zdaniem obwinianie któregokolwiek z nich jest bezcelowe. Fakt jest natomiast taki... że oni nigdy nie powinni związać się na dłużej, nigdy nie powinni brać ślubu. Ona była w sumie dosyć dojrzałą dziewczyną, wychowaną w trudnej rodzinie, zahartowaną i w pewnym sensie gotową stawić czoła dorosłości (co pokazała przyszłość), ponadto w sumie niegłupią i ambitną (tylko zdecydowanie za często rozkładała nogi, a to się zwykle niewesoło kończy). On natomiast był lekkoduchem, żyjącym chwilą romantykiem, wiecznym dzieckiem, no i niestety bardzo szybko zakończył swą edukację i nie miał zamiaru jej kontynuować.

Żeby dwoje ludzi wytrzymało ze sobą kilka lat, a co dopiero całe życie, musi zagrać i zaskoczyć bardzo wiele rzeczy. Profesor zwyczajny wprawdzie może się zakochać w gosposi bez matury, ale prędko zauważy, że choć jest ona dobrą i piękną kobietą, to nie ma o czym na dłuższą metę z nią gadać. Jedynaczce trudno będzie w perspektywie czasu dogadywać się z mężczyzną, który miał pięcioro rodzeństwa (albo jemu z nią). Choleryk oszaleje z melancholiczką. Kobietę ceniącą domowy i rodzinny tryb życia szlag wreszcie trafi na męża podróżnika wydającego na swoją pasję każdy uciułany wspólnie grosz. Żeby dwoje ludzi wytrzymało z sobą dobrze jest, aby pochodzili z podobnego środowiska, mieli podobne doświadczenia z domu rodzinnego, podobne podejście do podziału obowiązków w związku i do wychowania dzieci, podobne style funkcjonowania, aby dzielili wspólne zainteresowania, byli wykształceni na podobnym poziomie, mieli podobny status społeczny, aby ich temperamenty nie wykluczały się nawzajem, aby podobne zaangażowanie wkładali we wspólną egzystencję.

Jeśli zakochują się w sobie: bystra (choć puszczalska...) dziewczyna u progu solidnych studiów i prawdopodobnej kariery, dosyć twardo stąpająca po ziemi i chłopak - lekkoduch, żyjący z dnia na dzień, nieprzywiązujący żadnej wagi do poziomu wykształcenia i rodzaju wykonywanej pracy... to to musi pierdyknąć i to głośno. Oczywiście mogą się w sobie zakochać, patrzeć w oczy, i żyć w wielkim szczęśliwym uniesieniu (jak to było pokazane w filmie), ale tylko do czasu, aż przestaną szaleć w ich organizmach procesy biochemiczne odpowiadające za zakochanie i wprawiające ich w stan ciągłej euforii, co nastąpi po paru miesiącach, no góra po roku. A potem spadną im z nosów różowe okulary i zaczną dostrzegać różnice pomiędzy sobą, które będą im coraz bardziej przeszkadzać...

Jaka na to rada? Nigdy, przenigdy nie brać ślubu, gdy zakochanie jeszcze trwa. Odczekać rok, półtora, popatrzeć na partnera/partnerkę trzeźwiejszymi oczami i dopiero decydować o dalszym życiu.

Co by było, gdyby wyciąć z filmu całą część teraźniejszą, a pozostawić tylko tę wspomnieniową? Ano byłaby kolejna urocza, wzruszająca opowiastka (gdyby dodać parę zabawnych scen to nawet komedia romantyczna) o sile miłości zdolnej pokonać największe przeciwności losu. Historia, jakich przecież nie brak w kinach w okolicach walentynek, ale i przez cały rok. Historia z happy endem - wesołą panną młodą, choć brzuchatą nie z panem młodym, ale jednak z niezachwianą nadzieją spoglądającą w przyszłość. I żyli długo i szczęśliwie... Otóż "Blue Valentine" pokazuje właśnie, jak prawdopodobnie potoczyły by się dalsze losy bohaterów niezliczonych lekkich romantycznych komedyjek, gdyby tylko ktoś miał odwagę je pokazać. I chwała mu za to.

użytkownik usunięty

Film jest dosc kiepski w porownaniu z "Droga do Szczescia" z 2008

ocenił(a) film na 8

świetne przemyślenia - dzięki były mi potrzebne :)

poczesci mozna sie zgodzic jednak mometami odchodzisz od tego co jest wazne filmie ale ciekawa interpretacja :)

ocenił(a) film na 8

Ciekawa interpretacja:) Ja skłaniałabym się ku twierdzeniu, że on był faktycznie zakochany i jego uczucia nie zmieniły się do końca. Stan rodzinny okazał się być dla niego idealny. Zaczął pić, zaniedbał się, bo widział, że jego starania nic nie dają. Zauważ, że on naprawdę się starał i wściekał się na swoją bezradność, nie wiedział już co ma zrobić, żeby ją uszczęśliwić.
Ona miała marzenia, które się nie spełniły, a za mąż wyszła za niego ze względu na ciążę, zauroczenie, może chęć wyrwania z domu, a może też dlatego, że był jedynym mężczyzną, który szanował ją jako kobietę. Nawet lekarz dostrzegał w niej "puszczalską" :):p Myślę, że nie pasował już jej ten wizerunek. Jeśli dziewczyna z domu wynosi przykład traktowania kobiety taki, jak jej ojciec traktował matkę i nagle spotyka mężczyznę, który wręcz nosiłby ją na rękach to już wystarczy, by przestać trzeźwo myśleć:):p Ale prawda jest taka, że ojciec wpłynął bardzo na jej życie, jego postawa. To widać w kłótniach, kiedy ona zarzuca mężowi, że to ona jest facetem w ich rodzinie. Nie dostrzega, że dostała to, czego jej matka nie miała- miłość, szacunek :) Potrzebowała niestety czegoś innego.
W sumie zakończenie nie precyzuje, czy rozstali się na dobre. Ale na pewno nie powinni się pobrać.
Film pokazuje konsekwencje dokonywania niezbyt udanych wyborów, przejście z fazy zakochania do rzeczywistości życia codziennego w małżeństwie, kiedy uczucia, seks czasami schodzą na drugi plan ustępując miejsca codziennym problemom, kłopotom, od których nie da się uciec.......trzeba je rozwiązywać. I przede wszystkim trzeba rozmawiać o swoich potrzebach, marzeniach i wspierać się.
Spójrzmy na dziewczynkę, ona ucierpi najbardziej, bo miała kochających ją rodziców, jej świat się zawalił, straciła poczucie bezpieczeństwa.
Podobała mi się gra aktorska, film jest nie oderwany od rzeczywistości, nie przesłodzony.

"Profesor zwyczajny wprawdzie może się zakochać w gosposi bez matury, ale prędko zauważy, że choć jest ona dobrą i piękną kobietą, to nie ma o czym na dłuższą metę z nią gadać." - absolutnie się nie zgadzam. Wykształcenie nie daje gwarancji mądrości, dojrzałości. Znam wiele takich przypadków.

"Jedynaczce trudno będzie w perspektywie czasu dogadywać się z mężczyzną, który miał pięcioro rodzeństwa (albo jemu z nią)." - również się nie zgadzam. Dwoje ludzi, którzy poznają się codziennie, swoje przyzwyczajenia - uczą się ze sobą żyć. Uczą się szanować swoje potrzeby i akceptują siebie, jednocześnie wychowują się wzajemnie wspólnie. Z perspektywy czasu odejdzie w niepamięć to, że jedno z nich wychowywało się z rodzeństwem, a drugie w pojedynkę.

"Choleryk oszaleje z melancholiczką." - Nonsens. I tutaj też mam dobry przykład, który obserwuję każdego dnia.

Nie rozumiem tego poglądu, że ludzie muszą być niemalże tacy sami (wymieniając te wszystkie cechy związane z podobnymi doświadczeniami, podobnymi stanowiskami, środowiskami, udowadniasz, że właśnie tacy ludzie powinni być, aby mogli być razem), żeby mogli dawać sobie szczęście i żyć razem w szczęściu. Bzdura. Wyobraź sobie, że Twoi rodzice to oboje cholerycy. Gdzie znajdziesz ramiona, w które będziesz mogła się schować, kiedy będziesz się potrzebowała wyżalić? Wyobraź sobie małżeństwo dwóch melancholików. Na dłuższą metę nie wytrzymają ze sobą. Będą się pogrążali w swojej beznadziei, nie mogąc w sobie nawzajem odnaleźć poczucia bezpieczeństwa. Przeciwieństwa się wypełniają. Najważniejsze jest, żeby się wzajemnie szanować, dodawać sobie siły. Nie liczy się to, że coś was dzieli, liczy się to, żeby odnaleźć te cechy, które was łączą. Różnic dlatego może być tysiąc. Cecha wspólna może być zaledwie jedna. I wystarczy.

Nie zwalałabym tutaj winy na niego, że od niego się to zaczęło. Skoro mówisz, że ona była osobą dojrzałą, to dlaczego nie zauważyła, że on się zaczął staczać i nie próbowała mu pomóc? Pozbawiała go rozmowy, czułości, bliskości, zrozumienia. Nie dała mu tego. On właśnie to wszystko jej dał, kiedy będąc w ciąży była pogrążona w rozpaczy ze względu na ciężkie życie, którego doświadczała. I jeszcze - jaka dojrzała kobieta puszcza się na prawo i lewo? Co więcej - jaka dojrzała kobieta tak po prostu zostawia związek i odchodzi. Pozostawia za sobą mnóstwo pytań, żadnych odpowiedzi, za które płaci Bogu ducha winne dziecko.

"Jaka na to rada? Nigdy, przenigdy nie brać ślubu, gdy zakochanie jeszcze trwa. Odczekać rok, półtora, popatrzeć na partnera/partnerkę trzeźwiejszymi oczami i dopiero decydować o dalszym życiu"" - a kiedy niby według ciebie kończy się ten etap zakochania? Jakby na to nie patrzeć - w miłości zakochanie trwa całe życie, a trzeźwe patrzenie na osobą, którą kochamy jest możliwe dopiero wtedy, gdy uczucie gaśnie. Ludzie, którzy kochają nie widzą wad partnera, albo starają się ich nie widzieć. Szybko zapominają o błędach.

"odczekać rok, półtora" - a może po prostu zaczekać tyle, aż zdołamy poznać partnera wystarczająco, żeby zrozumieć, że chcemy z nim spędzić resztę życia?

Niestety nie zgadzam się z Twoją interpretacją, ale ją szanuję.

ocenił(a) film na 8
JustFurious

Zgadzam się z tym poglądem. Jednak z tym zakochaniem, myślę, że to raczej kwestia tego, kiedy raczej jesteśmy zauroczeni, ale nie znamy tej osoby naprawdę, a jesteśmy głównie zakochani w swoich wyobrażeniach na jej temat, w tym, że jest nam miło i przyjemnie, ale w miłości nie chodzi przecież o to, żeby było nam tylko gładko i przyjemnie. Gdy pojawiają się schody to do widzenia.
Poza tym jednak zgadzam się, że dwoje ludzi nie musi być do bólu podobnych. NIe mogą być inni, bo ważne są te rzeczy, które łączą, ale nie o to chodzi żeby mieć swojego klona..
Ja też (niestety) dobieram Cindy jako jednak nie zupełnie dojrzałą egocentryczkę

Zgadzam się, że dwoje ludzi, którzy chcą spędzić wspólnie życie powinni mieć podobne priorytety. Nie chodzi o temperamenty, doświadczenie czy poziom wykształcenia, a właśnie o wspólne cele i wartości. Jeżeli jedna osoba jest bardzo ambitna i ceni sobie własny rozwój zawodowy, jej celem będzie kształcenie się, a nie powiększanie rodziny.

Najbardziej przykre w tej historii jest to, że ona oparła się na nim, kiedy była w najtrudniejszej sytuacji swojego życia - on wykazał się zrozumieniem, poświęceniem i nigdy jej nie oceniał. Kiedy ona już to swoje życie wyprostowała, on okazał się dla niej zbyt leniwy, zbyt dziecinny, niewystarczająco wykształcony itp. Nie potrafiła docenić jego miłości oraz poświęcenia. Mam w głowie dwie sceny seksu z filmu - jedna, gdzie jej były chłopak robi to z nią od tyłu myśląc tylko o zaspokojeniu samego siebie i druga, gdzie jej przyszły mąż pieści ją tak, że to ona jest spełniona. Może w małżeństwie było jej za stabilnie, zbyt bezpiecznie? Może brakowało jej tych "akcji" z przeszłości? Naprawdę jej nie rozumiem, tym bardziej, że na koniec on sam powiedział, że zmieni dla niej wszystko. On zwyczajnie był dla niej za dobry.

ocenił(a) film na 8

Film jak by nie patrzeć jest fantastycznie nakręcony, a fabuła w nim zawarta jest bardziej skomplikowana niż by się wydawało. Ja interpretuję to wszystko w ten sposób, że oni na prawdę się kochali. Oboje. Jak sami wiecie, dziewczyna pochodziła z rodziny, gdzie jej ojciec traktował podle jej matkę, dorastała w domu gdzie nie było już prawdziwej miłości, a może nigdy jej rodzice się nie kochali? I wydaje mi się, że ona szukała czegoś podobnego. Ale Dean był dla niej po prostu za dobry. Sama nie wiedziała w końcu czego chcę. Pamiętajmy co powiedziała jej babcia, że powinna być z kimś na kogo zasługuję i że jak będzie kochać to z pewnością będzie wiedziała , że to to ( jakoś tak powiedziała). I była właśnie z nim. Mówił jej to i rozsądek ale tez i serce, bo uważam, że na prawdę go kochała. Ja się dziwie, że nie wpadli na to aby udać się po jakąś fachową pomoc... :P Film pokazuje prawdziwe życie, monotonie jaka wkrada się między dwoje ludzi. Co do zakończenia filmu.. i tego co mogło by się wydarzyć potem.. widać, jak patrzyła się na ich córkę , która poleciała za swoim tatą , jak dla mnie widać było, że będzie musiała się chociażby zastanowić nad tym aby walczyć o ich małżeństwo dla dobra dziecka. Zresztą ona również była bardzo chwiejna emocjonalnie , sceny w motelu.. kiedy to raz nie chciała z nim rozmawiać, potem sama próbowała wyciągnąć tzw. rękę na zgodę. Albo scena, kiedy Dean wyrzuca obrączkę, potem szuka jej w krzakach... ona zaczyna mu pomagać. To również świadczy o tym, że darzyła go głębokim, dojrzałym uczuciem.
Reasumując w moim mniemaniu, ona po prostu ze względu na to, że wychowała się w takiej rodzinie, gdzie naoglądała się jak podle jej ojciec traktował matkę, szukała w zyciu podobnego traktowania ze strony mężczyzn... i na takich właśnie trafiała, była przez nich źle traktowana ( ilość partnerów seksualnych może o tym świadczyć), aż trafiła na takiego Deana... Jego błędem jaki bardzo często popełniał było usilne jej zadowalanie. Może właśnie to, że w końcu się rozstali... i dał jej święty spokój spowodowało by to, że w końcu by i tak do niego wróciła- i ja w to wierze. Aj trochę chaotycznie napisałam swoją interpretację, ale musiałam to z siebie wyrzucić :)

ocenił(a) film na 8
anielka0000

Ja bym nie przesadzałą z tym "za dobrze ją traktował". Wielokrotnie w filmie jest pokazane jak on zmusza ją do seksu, dotyka ją rozbiera, a ona tego unika i nie chce. Widać, że ona nie potrafi za bardzo odmawiać i zachować asertywności w sprawach seksualnych (co mówi też o jej liczbie wcześniejszych partnerów) bo uważa, że musi to robić jako kobieta. Widać jak po prostu się dusi i nie jest szczęśliwa, ale nie potrafi nic z tym zrobić, nic powiedzieć. On nie potrafi do niej dotrzeć i przy tym tez się frustruje, pije, albo w ogóle nie zauważa.

ocenił(a) film na 7

Brawo za przedostatnie zdanie. W punkt

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones