PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=116634}

Dmuchawiec

Dandelion
7,4 839
ocen
7,4 10 1 839
Dmuchawiec
powrót do forum filmu Dmuchawiec

„Dmuchawiec” Marka Milgarda był dla mnie wydarzeniem i rewelacją ostatniego, XX Warszawskiego Festiwalu Filmowego. To również jeden z najlepszych filmów kinowych roku 2004.
Dzieło Milgarda to bardzo poetycki traktat o trudnym dojrzewaniu i odnajdywaniu siebie. Wolny od uproszczeń i ckliwego sentymentalizmu. To obraz, jakich mało w repertuarze naszych kin. Nie bez powodu, bowiem „Dmuchawiec” reprezentuje raczej nieobecne u nas amerykańskie kino niezależne, a – co tym bardziej znaczące – został zrealizowany przez absolutnego debiutanta. Nierozreklamowany i pozbawiony udziału wielkich gwiazd. Lecz poruszający do głębi. I prawdziwie piękny.

„Wszystko gdzieś się rozpoczyna” głosi hasło reklamowe do filmu. Należałoby powiedzieć raczej: „wszystko gdzieś się kończy”, gdyż początek „Dmuchawca” zaczyna się od samobójczej próby głównego bohatera. Zdesperowany Mason Mullich (Vincent Kartheiser), pośród falujących łanów zbóż, na tle przepięknie błękitnego nieba, ze łzami w oczach sięga po broń ...
Nie wiemy, czy ta wystrzeliła. Nie wiemy również, czy to jest rzeczywiste zdarzenie ekranowe, czy też tylko piekielna wizja prześladująca Masona. Pojawiać się ona będzie kilkakrotnie. Widomy gest rozpaczy. Ostateczna wizja: znak porażki bohatera?, a może zwycięstwa nad lękiem? Co stanie albo – raczej – co stało się naprawdę?
Ta niepewność będzie towarzyszyć widzowi przez prawie cały film. Najważniejsza jest jednak odpowiedź na pytanie, co popycha bohatera do decyzji tak tragicznej w skutkach?

Mason mieszka na opustoszałych rubieżach stanu Idaho. Jego życie to egzystencja z konieczności. Nie ma pracy. Nie ma bliskich znajomych czy choćby pokrewnych dusz. Brak mu zainteresowań i rozrywek. Nie ma nawet sił i ochoty, by zapragnąć uciec od swojej codzienności.
Zaś rodzina Mullichów pogrążona jest w rozpadzie. Znerwicowana matka udaje, że wszystko jest w zupełnym porządku. Przesadnie ambitny ojczym chce za wszelką cenę uzyskać stanowisko burmistrza. Jest jeszcze schizofreniczny wuj, schorowany weteran wojny w Wietnamie, pozbawiony ideałów i resztek złudzeń.

Mason Mullich to chłopak bardzo wrażliwy. Ze spokojem przyjmuje wszelkie życiowe porażki, niesnaski rodzinne czy groźby brata swojego najbliższego kolegi Eddiego, wymachującego rewolwerem niczym nic nie znaczącą zabawką. I bez tego życie głównego bohatera wisi na włosku. Mason, bowiem, jedynie bardzo dobrze udaje, że rzeczywistość nie ma na niego żadnego wpływu. Nie uzewnętrznia gniewu, chociaż jego wnętrze aż krzyczy i drży z niezgody oraz rozpaczy.

Tymczasem, w miasteczku, w sąsiedztwie Mullichów, osiedla się pani Voss ze swoją córką Danny (Taryn Manning), blondynką o niezwykle urokliwych, dużych i błękitnych oczach. Przypadkowe spotkanie Masona z dziewczyną owocuje intymną rozmową. Obydwoje czują się sobie bliscy. Rodzące się między nimi uczucie staje się szansą dla głównego bohatera. Wydaje się, że tylko ona może go uratować.
Los bywa jednak okrutny i sprowadza na Mullichów kolejną tragedię. Ojczym przypadkowo śmiertelnie potrąca przechodnia. Mason, wezwany na pomoc, odkrywa ponurą tajemnicę, ale zatrzymany przez policję milczy. W środku kampanii przed wyborami roztrząsanie prawdy nie miałoby, według niego, sensu. Natomiast, prawdziwy sprawca zdarzenia, z obawy o własną skórę tchórzy i wydaje niewinnego pasierba. Bohater na dwa lata trafia do ośrodka pracy przymusowej.
Wydostawszy się z niego, Mason od nowa będzie próbował pojednać się ze swoim losem, ojczymem, całą rodziną i – nade wszystko – z Danny, której pozostał wierny przez cały czas niezasłużonej kary. Czy tym razem życie oszczędzi bohatera? Czy wynagrodzi mu stracony czas? Czy szczęściu dane będzie na dłużej zagościć w przeklętej dotychczas rodzinie?

„Dmuchawcowi”, na szczęście, bardzo daleko do happy-endowych produkcji. Wszystko, co dotychczas przytrafiało się Masonowi, będzie niczym w porównaniu z jeszcze jedną tragedią, jaka stanie się jego udziałem. Czy fatum może być aż tak bezlitosne? Czy bohater musi cierpieć aż tyle, by w końcu nie wytrzymać i dać upust swojej rozpaczy?

Wszystko, co napisałem, omawiając fabułę dzieła Milgarda, ktoś może potraktować jako typową pseudodramatyczną opowieść w stylu harlequinowych „okruchów życia”. Rozkosznego dawkowania dramatu. Nic z tych rzeczy!
Ten obraz jest niesamowity w swej prostocie i użytych środków wyrazu, a jakże intensywny pod względem zawartych w nim emocji. Kontrast sielskiego krajobrazu ze stanem duszy bohatera, wzmocniony muzyką z dość agresywnymi dźwiękami gitary elektrycznej, już na samym początku sprawia, że poczucie lęku, osamotnienia i osaczenia głównego bohatera stają się również udziałem widza. A świat, widziany oczami Masona, oferuje jedynie smutek i poniżenie.

„Dmuchawiec” to niesamowicie ponura bardzo optymistyczna opowieść. Czy w ogniu prawdziwych katastrof może być jeszcze miejsce na jakąkolwiek nadzieję? Okazuje się, że tak. Bo pozostaje życie jako takie, a wraz z nim wątły, ale jednak zawsze, ognik wiary w radość istnienia bądź istnienie radości.
Dzieło Milgarda jest również zajmującą lekcją krzepiącej pokory i konieczności podążania ku własnej ścieżce. To nie są, wbrew pozorom, żadne sprzeczności. Jedno musi uzupełniać drugie. Każde z osobna nie da koniecznej harmonii istnienia.

Ujął mnie ten film. Ujęło mnie wszystko, co jest w nim zawarte. Przepiękne, kontamplacyjne zdjęcia. Muzyka idealnie dopasowana do klimatu obrazu, choć pewnie lepszym byłoby określenie: „współtworząca” niepowtarzalny czar opowieści. Ujęła mnie rozpacz i radość, które na przemian płyną z kadrów dzieła i stają się udziałem jego bohaterów. Ujęło mnie piękno Taryn Manning i przenikliwy wzrok Vincenta Kartheisera. Oraz niezwykle humanitarne, a jednocześnie tak trudne do przyjęcia, przesłanie tego fantastycznego dzieła. Takie gorzkie, a zarazem „prawdziwie ludzkie”.

„Dmuchawiec” ma wszelkie powody, aby stać się kolejnym, znaczącym tzw. filmem pokoleniowym. W przeciwieństwie do innego reprezentanta tego gatunku, jaki ostatnio pojawił się w Polsce, „Powrotu do Garden State” Zacha Braffa, ten wolny jest od efekciarskich, pseudohumorystycznych scen oraz pewnej, fabularnej niekonsekwencji. Film Milgarda uzyskuje niepowtarzalny nastrój już w pierwszej scenie, i – nie tracąc go ani na moment w trakcie całej swej długości – w miarę rozwoju akcji staje się coraz bardziej atrakcyjny. Tego samego nie da się, niestety, powiedzieć o zewsząd chwalonym obrazie Zacha Braffa.
W pamięci widza powinien również na dłużej zagościć ostatni, metaforyczny fragment „Dmuchawca”, kiedy to zrozpaczony Mason wsiada na dach jadącego pociągu, i godząc się z rolą nieustannie doświadczanego przez los, zawierza mu swoje istnienie. Ta scena jest jednocześnie porozumiewawczym nawiązaniem do innej, pojawiającej się w obrazie. Jeden z mieszkańców rodzinnego miasteczka Mullichów, dzień w dzień, całymi latami przychodzi każdego dnia o tej samej porze, by na przejeździe kolejowym oddać cześć swojej tragicznie zmarłej żonie. We wspominanej scenie, pogrążonemu w bólu wdowcowi w rozpamiętywaniu bolesnej przeszłości towarzyszy główny bohater. Każdy z nich doświadcza indywidualnego cierpienia. Jednak w ostatnim fragmencie dzieła Mason odłącza się od swego towarzysza i decyduje na „krok naprzód”. Pamiętając o tragedii, nie zatrzyma swego życia wyłącznie na niej. Bo to jest właśnie życie, jedno jedyne, jakie zostało mu dane. A z bolesnymi wspomnieniami – czy bez nich – trzeba po prostu żyć i nadal zmagać się z każdym kolejnym dniem istnienia.

hando

Nie bardzo wiem po jaką cholerę ktoś to tu wstawił? Czemu niby to ma służyć?! Tłumaczenie "durnemu" widzowi o co w tym filmie chodzi??
A może widz wcale taki durny nie jest i sam potrafi sobie zinterpretować ten obraz bez żadnych podpowiedzi, zwłaszcza, że przesłanie nie jest jednoznaczne, można je różnie odebrać w zależności od nastroju, charakteru, światopoglądu, osobistych przeżyć...
Całe szczęście, że nie czytałem tego przed obejrzeniem, bo tylko bym sobie spieprzył seans. Tego filmu nie da się ująć w słowach, więc wyrazy współczucia dla tego, kto to popełnił. Oby mniej na świecie takich pseudorecenzentów... powiem krótko - dupków, którym się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy i wiedzą o co w każdym filmie chodzi.
P.S. Przepraszam, jeśli kogoś uraziłem, być może miał dobre intencje, ale mu nie wyszło (moim skromnym zdaniem). Wniosek: takich opisów nie powinno się umieszczać na tej szacownej stronie, ani na żadnej innej.
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 10
sinu6

Mi sie wydaje, ze sie mylisz, bo po to jest to forum, abysmy mogli podzielic sie odczuciami i wszystkim co jest zwiazane z ogladanymi przez nas filmami. A czy ktos da opis i bedzie sie do niego odnosil, czy tez napisze zaledwie pare zdan co mysli na temat danego filmu to juz jego wlasna wola.

ocenił(a) film na 10
sinu6

"Nie bardzo wiem po jaką cholerę ktoś to tu wstawił?"

Z bardzo prostego powodu. Żeby zrównoważyć wpisy banalne i nic nie wnoszące, takie o niczym (czyli takie jak Twój) innymi, jątrzącymi recenzowaną materię. Ot, taka prosta reguła wyrównywania poziomów, bardzo ważna w naturze :). Naprawdę tego nie wiedziałeś?!

"Czemu niby to ma służyć?!"

Pozwolisz, że odbiję piłeczkę: A CZEMU MA SŁUŻYĆ TWÓJ WPIS?! Bardzo ciekawi mnie Twoja odpowiedź na TO pytanie. Bo ja w Twoim wpisie (mam tutaj na myśli oczywiście jego część ad rem, czyli ledwie dwa zdania) nie zauważyłem niczego ciekawego.

"Tłumaczenie "durnemu" widzowi o co w tym filmie chodzi??"

Współczuję, że poczułeś się durnowato. Ja nigdzie tak Ciebie nie nazwałem, a że na pewno znasz siebie samego lepiej niż ja, bardzo Ci współczuję :).

"A może widz wcale taki durny nie jest i sam potrafi sobie zinterpretować ten obraz bez żadnych podpowiedzi, (...)"

Szczerze powiedziawszy, zawierzam tylko jego inteligencji (i kulturze, jak się okazuje) licząc, że na tle mojej wypowiedzi wywiąże się ciekawa i rozwijająca dyskusja. Twój post dowodzi jednak, że można się zawieść. Uspokajam jednak: przywykłem do tego! :) (Dla Twojego spokoju zdradzę Ci również, że gdyby nie to, że natrafiłem akurat na wolną chwilkę, bezgranicznie olałbym Ciebie. :))

"(...) zwłaszcza, że przesłanie nie jest jednoznaczne, można je różnie odebrać w zależności od nastroju, charakteru, światopoglądu, osobistych przeżyć..."

Teraz to dopiero się rozpisałeś. Nic dodać, nic ująć! Tym bardziej, że taką "oryginalną" wstawką można by opatrzyć każdy, dowolnie wybrany film.

"Całe szczęście, że nie czytałem tego przed obejrzeniem, bo tylko bym sobie spieprzył seans."

Nikt Cię tu nie zapraszał. Sam się tu wpakowałeś, jak widać niepotrzebnie :). Zważ jednak, że i na tym forum są ludzie, którzy - posiadając już pewną wiedzę - zechcą na jej bazie porozmawiać nie przed (bo niby o czym wtedy rozmawiać?!), ale PO projekcji dzieła. Nie jesteś rodzynkiem i jeśli to się Tobie nie podoba, wykaż się elementarnym szacunkiem względem innych i sp******* stąd zanim inni Cię pogonią! :).

"Tego filmu nie da się ująć w słowach, (...)"

A więc jednak lęk i strach przed dość trudnym zadaniem napisania czegoś od siebie?! Skrojenia czegoś ciekawszego, innego od zachwytów nad fajnymi efektami specjalnymi, fajną muzyką, fajną grą aktorów i w ogóle nad fajnym filmem (tyle że - pominąwszy te techniczne błahostki - nie wiadomo "dlaczego takim fajnym"). Brak odwagi? Tak też myślałem! :)

"(...) więc wyrazy współczucia dla tego, kto to popełnił."

Dziękuję za troskę, ale uważam, że niepotrzebnie się wysilasz. :)

"Oby mniej na świecie takich pseudorecenzentów... powiem krótko - dupków, (...)"

Podobno ocenia się innych własną miarą, toteż widzę, że masz raczej niskie mniemanie o samym sobie.

A tak na marginesie: odrzuć w kąt kolorowe, "fajne" gazetki, wyłącz na chwilę "fajną" grę i wysil swój (nie)banalny przecież intelekt, wprost taki "którego nie da się ująć w słowach" (jak to lubisz okraszać) i zajmij się - tak dla własnego dobra - recenzją z prawdziwego zdarzenia (niekoniecznie, a nawet przede wszystkim: nie moją! Daleko mi do takich!)! Trochę poczytaj, pomedytuj (o ile zdajesz sobie sprawę z tego, co to oznacza) i dopiero wtedy, po tej przymusowej dla Ciebie kwarantannie, racz odwiedzać to miejsce. Myślę, że się wtedy nie zawiedziesz! :)

"(...) którym się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy i wiedzą o co w każdym filmie chodzi."

Siłą recenzji są mocne argumenty. Być może zabrzmi to nieskromnie, ale niech tam, na Ciebie akurat nie zważam!: wydaje mi się, że recenzując "Dmuchawca" takież argumenty (czasem - dla Ciebie "niestety" - w formie krótkiego streszczenia, lecz i nie tylko!) jednak zawarłem. Także specjalnie nie mam się czego tutaj wstydzić.

O pokorze nie ma sensu pisać, bo to słówko zastrzeżone nie dla wszystkich, z Tobą w szczególności! Obawiam się, że nie zrozumiałbyś. :)

"P.S. Przepraszam, jeśli kogoś uraziłem, być może miał dobre intencje, ale mu nie wyszło (moim skromnym zdaniem)."

Hehehe! Rozumiem, że chciałeś wyskoczyć z "fajnym" dowcipem?! Obawiam się, że to była nieudana próba. I chyba sensu nie mają dalsze Twoje ćwiczenia. :)

"Wniosek: takich opisów nie powinno się umieszczać na tej szacownej stronie, ani na żadnej innej. Pozdrawiam."

Jesteśmy na forum filmowym, toteż może - z łaski swojej - raczyłbyś W KOŃCU napisać coś o samym filmie?! Zamiast pisać chamskie głupoty skup się na meritum. Będzie więcej pożytku, w tym przede wszystkim dla Ciebie! :)

Powiadasz, że na żadnej innej? Otóż być może Ciebie nie uspokoję, ale w planach jest moja strona, gdzie podobnych opisów będzie "stokroć" więcej! :)

ocenił(a) film na 9
hando

Hando, widać, że masz pojęcie o czym piszesz i znasz się na rzeczy, ale wydaje mi się, że trochę za dużo szczegółów zdradzasz w swojej recenzji - to spoiler. Myślę, że powinieneś ostrzec o tym na początku, by nie psuć zabawy tym, co jeszcze filmu nie widzieli. Ale poza tym, wyrazy uznania. Zawodowiec?

ocenił(a) film na 10
jimmyxyz

Dzięki jimmyxyz, "w tych ciężkich czasach" cholernie miło słyszeć jakieś dobre słowo! :-) Dzięki raz jeszcze i mam nadzieję, że - może niezdarnie ale jednak - zachęciłem Ciebie do obejrzenia tego naprawdę bardzo dobrego filmu.

A co do recenzji: do profesjonalisty mi daleko, jestem tego świadom. A o jakości Leona na razie mogę tylko pomarzyć, no niestety! Ale od czego marzenia i ciągłe ćwiczenia?!

Na przyszłość obiecuję się poprawić, zwłaszcza że w teraźniejszych tekstach rezygnuję z zamieszczania streszczeń recenzowanych filmów. Obawiam się jednak, że nigdy nie dojdę do "perfekcji". W swoich tekstach zawsze będę pisał, dręczył się (i innych :), a także zastanawiał nad tym, jaka była myśl reżysera. Jaka puenta. Jakie zamiary i cele przyświecały twórcom. Krótko: NA TEMAT CZEGO jest dany film, natomiast mniej interesuje mnie O CZYM i JAKI on jest. Zdaję sobie sprawę, że od tych ostatnich nigdy nie ucieknę, ale będę je traktował jako PUNKT WYJŚCIA, ARGUMENT czy też PUNKT ZACZEPIENIA.

Ot, i skromny manifest skleciłem! :)

hando

Jestem świężo bo oglądnięciu "Dmuchawca" i musze przyznać ze to bardzo piękny film. Od dawna nie oglądałam tego rodzaju filmu, a to dlatego bo nie miałam za bardzo CO ogladać. A co do tego co napisałeś bardzo przyjemnie sie czyta i widać, że masz wprawe w tym co robisz, a raczej piszesz.

ocenił(a) film na 10
muuchaaa

Bardzo dziękuję za zainteresowanie recenzą i - przede wszystkim - samym filmem. Jeśli moim udziałem stało się zachęcenie do niego kogoś innego, radość z recenzji jest tym większa. :)

ocenił(a) film na 7
hando

Z całym szacunkiem ale nie nazwałbym Twojego postu recenzją, raczej streszczeniem. W związku z tym wypadało by oznaczyć temat jako spoiler.
A co do samego filmu, to tym którzy go jeszcze nie wiedzieli polecam obejrzeć, najlepiej zanim natrafią na tego typu "recenzje" ;).

ocenił(a) film na 10
cartman_7

Cieszę się, że temat jest tak nośny, że wraca po ponad 6 latach od publikacji pierwszego wpisu! :) Tak, drogi cartmanie_7: kiedy umieszczałem swoją recenzję "Dmuchawca" na tej stronie nie wiem nawet, czy już wtedy była na niej możliwość oznaczania postów jako zawierające tzw. spoilery.

Jeśli lektura tejże recenzji wypaczyła jakoś Twój odbiór tego ambitnego filmu, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wyrazić przykrość, że tak się stało. W rzeczy samej jednak, jak napisałeś: powyższą recenzję określiłbym jako przeznaczoną bardziej dla tych, którzy film oglądali i zamierzają podzielić się uwagami na jego temat niż dla tych, którzy nie widzieli go i dopiero zamierzają go zobaczyć (bo, przepraszam: o czym niby wtedy dyskutować?). Powiem nawet więcej: dziś, gdybym pisał wspomnianą recenzję ponownie, na pewno skroiłbym ją na zupełnie inną modłę (zawsze warto wierzyć w to, że człowiek się rozwija, nieprawdaż? :)).

Natomiast sprawą już zupełnie innego rodzaju jest to, na ile w recenzjach powinno znajdować się tzw. wprowadzenie w fabułę filmu, z reguły przybierające postać krótkiego streszczenia (którego osobiście, pewnie się zdziwisz, ale bardzo nie lubię :)). To w zasadzie kwestia osobistego podejścia autora tekstu (na tej stronie mocno narzucana przez weryfikatorów: zainteresowanych odsyłam do blogu "naczelnej weryfikatorki" Doroty, zwłaszcza jego końcowej części), mi jednak wydaje się, że takich elementów, mających właśnie postać zdradzania, jak w streszczeniu - krok po kroku, fabuły dzieła, powinno być w recenzjach jak najmniej. Jeśli miałbym wybierać, to wolę już przywoływanie poszczególnych, acz co do zasady niespecjalnie łączących się ze sobą: wyrywkowych, elementów fabuły (co staram się robić w swoich nowszych recenzjach), po to właśnie, aby nie pozbawiać widza frajdy w śledzeniu i odgadywaniu znaczenia kolejnych scen oglądanego filmu (jeśli oczywiście jakiekolwiek znaczenie one mają).

Co mogę poradzić w tej sytuacji? Chyba tylko zdradzić swój osobisty sekret: otóż, kiedy tylko natrafię w recenzji na niewielkie choćby streszczenie, od razu przerywam lekturę i albo film oglądam (jeśli z jakichś względów mnie zainteresował) albo nie. W efekcie, ponieważ sam często trafiałem na recenzje zdradzające najważniejsze elementy obrazu, ostatnimi czasy recenzji właściwie nie czytam. Stosuję natomiast metodę inną: jeśli film pozostawił mnie w zamyśleniu nad jego oceną bądź też znaczeniem, przeszukuję recenzje i wpisy w nadziei, że pomogą one odnaleźć mi ów ukryty sens. Jak się jednak pewnie domyślasz, nie zawsze odnajduję to, czego szukam. :)

ocenił(a) film na 7
hando

Rzeczywiście temat sprzed wielu lat, ale był wysoko na liście dlatego postanowiłem w nim odpisać ;) Lektura postu nic mi nie wypaczyła na szczęście bo podobnie jak Ty jestem zapobiegliwy i dopiero po obejrzeniu filmu lubię sobie poszperać po internecie na jego temat i tego co inni ludzie o nim myślą. Chciałem raczej ostrzec ludzi, którzy jeszcze przed obejrzeniem filmu szukają o nim informacji na forum typu filmweb, bo mogą stracić potem sporo zabawy. Zresztą nie chodzi tylko o forum bo zdarza się, że "profesjonalne recenzje" potrafią być tak napisane, że nóż się w kieszeni otwiera ;).

Zabawne, bo po Twoim ostatnim poście hando wnioskuję, że mamy dość podobne poglądy i nawyki;)
Ps. Ta 7 w nicku wynika (jak pewnie się domyślasz;)) z zajętości innych nicków, więc tak na przyszłość jestem cart, czy tam cartman jak kto woli. cartman_7 mnie jakoś rozbawiło;)

Pozdrawiam

ocenił(a) film na 10
cartman_7

Wiesz, może to wynika po części z liczby obejrzanych filmów. Jak tak sięgam pamięcią wstecz, przypominają mi się czasy, kiedy podobał mi się na przykład co drugi albo trzeci film. Dziś te proporcje byłyby o wiele, wiele skromniejsze. Doświadczenie filmowe, gdyby użyć takiego terminu, pozwala Ci widzieć po pewnym czasie swego rodzaju schematy filmowe. I teraz kwestia najważniejsza: czy dany film to w zasadzie tylko owe schematy filmowe czy też może coś więcej. Gdy wspomniane schematy już nie wystarczają wchodzisz na "kolejny etap wtajemniczenia" i zaczynasz zastanawiać się nad przesłaniem filmu: jego warstwą, że tak określę, światopoglądową. Do tego celu recenzje, takie jakich tutaj większość na Filmwebie, są w ogóle niepotrzebne. Ich lektura to najzwyklejsza w świecie strata czasu. Można więc próbować inaczej: skupić się na czymś "więcej" (co niezdarnie próbowałem zrobić kilka lat temu autentycznie podekscytowany seansem "Dmuchawca"), ale trzeba też być świadomym, że można wtedy trafić na niezrozumiały opór tutejszych weryfikatorów, z Dorotą na czele. Zrobią oni wszystko, "ukręcić" teksty trochę mniej standardowe, swą problematyką lub formą odbiegające od typowych. Brak publikacji jako recenzja w istocie - realnie patrząc na sprawę - uniemożliwia ich szerszy obieg i możliwość zapoznania się pozostałych użytkowników. Ale, jak napisałeś, może to i lepiej?: z jednej strony niczego im się nie zdradzi z fabuły dzieła, a z drugiej - samemu uniknie się mało kulturalnych epitetów pod swoim adresem? :)

Pozdrawiam filmowo i przedświątecznie :)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones