Białe twarze tylko pierwsze 4 minuty i ostatnia scena. W środku? W środku mamy Japonię. Cisza, spokój, porządek. Zieleń. Wiele scen to obrazy. Patrzysz - myślisz - o mamo - jak obraz. Kolor, kamera, scena. Nie ma akcji. Jest spokojne życie i afera w nim. I te twarze - esencja Japonii- świetny casting. Niektóre urzekająco piękne, inne odrzucająco brzydkie. Wnętrza to jak wirtualny spacer po muzeum. Ogrody, fontanny, pola, wsie.Możan niemal czuć zapach. Ten film się nie ogląda - tylko chłonie. Poezja. Fabuła? Wcale nie głupia? Wydarzenia 12 lat przed "Ostatnim samurajem". Tyle tylko, że mniej po amerykańsku a bardziej po japońsku pokazano schyłek epoki. Jak dla mnie zachwyt.