PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=36638}

Dziewczyna z perłą

Girl With a Pearl Earring
7,1 87 554
oceny
7,1 10 1 87554
7,4 14
ocen krytyków
Dziewczyna z perłą
powrót do forum filmu Dziewczyna z perłą

światłocień emocji

ocenił(a) film na 9

Powstało już wiele filmów o artystach, a jednak "Dziewczynie z perłą" udało się mnie zachwycić i to całkowicie. To subtelna, wielowymiarowa opowieść, w której jak rzadko kiedy udało się uchwycić całość relacji łączących artystę z otoczeniem. Webber zdecydował się na znakomite posunięcie, jakim było opowiedzenie historii obrazu poprzez obrazy. Zdjęcia Serry zachwycają w każdym kadrze. Miałem poczucie, że oglądam jeden wspaniały obraz za drugim. Obrazy w "Dziewczynie z perłą" nie przypominają tych żywiołowych zdjęć z "Fridy" ani cudownie przejrzystych z "Daleko od nieba". W filmie Webbera najważniejsze jest światło, gra cieni, a każdy cień to emocje, to niewypowiedziana historia.
Ten film opowiada przede wszystkim o artyście. Choć Vermeer świetnie zagrany przez Colina Firtha jest tutaj postacią drugoplanową, to jednak jest wszechobecny. Jest jak gwiezdny olbrzym zaginający czasoprzestrzeń, tak że wszystko co znajdzie się w jego zasięgu zaczyna krążyć wokół niego, stając się pożywką dla jego talentu. Vermeer jest postacią bezkompromisową, a mimo to niejednoznaczną. Dla swojej twórczości poświęca wszystko, siebie, swoją rodzinę, wysysa energię, niewinność, talent z młodej służącej.
Jest to także film o muzie. Griet – absolutnie rewelacyjna Scarlett Johansson – obdarzona malarską wrażliwością szybko staje się kolejną ofiarą magnetyzmu. Vermeer powoli pozbawia ją kolejnych warstw obronnych, aż staje przed nim zupełnie bezbronna, otwarta księga, którą przeniesie na płótno. Ten proces zmienia Griet, odbiera jej wiele, w zamian dając kilkach chwil i całą wieczność. Trudna zamiana, a jednak żona Vermeera dałaby wszystko, by znaleźć się na jej miejscu, zazdrosna, nie rozumiejąc, że choć relacja seksualna jest wyczuwalna, to tak naprawdę nie o to chodzi w przypadku związku artysty z muzą, że jest to jedynie wyraz napięcia towarzyszącego procesowi twórczemu.
Webber świetnie poradził sobie z materiałem. Być może w kilku momentach jest za dużo słów, zupełnie niepotrzebnych wymian. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to wspaniały film, którego każdą minutę można chłonąć z zachwytem.

torne

"Dziewczyna z perłą" jest rzeczywiście wyjątkowa – i pod względem obrazu i muzyki i wplecenia obrazów w obraz i fantastycznej gry aktorów. Ciekawe jest już samo wprowadzenie postaci Vermeera (na początku filmu nieobecnego, a mimo to będącego osią przedstawionego mikroświata), który zanim zawładnie pracownią najpierw nawet ten swój najmniejszy świat podpatruje, jakby każde spotkanie również i ze znaną przestrzenią było zupełnie nowe i wymagało na nowo czystego, nieskażonego niczym spojrzenia. Każde poruszenie Griet zostaje uważnie przez mistrza wyśledzone. Stąd stałe skupienie, zaduma w twarzy Firtha, nieznaczne poruszenie w jego oczach, które nieustannie opisują, wydobywają przedmioty.
Kamera filmowa pracuje tak, jakby sama była czujnym okiem artysty. Griet i Johannes poruszają się w specyficznym spowolnieniu, jakby tylko po to, aby każdą chwilę można było zamknąć w tchnący spokojem obraz.
„...jak gwiezdny olbrzym zaginający czasoprzestrzeń...” – bardzo pięknie określiłeś mistrza, a może jednak przede wszystkim samego Firtha, bo to jego zasługa, że nadał taki właśnie wymiar kreowanej przez siebie postaci.
Masz rację mówiąc, że artysta wysysa jakby Griet – skłaniałabym się jednak raczej do słowa „wchłania” i nieustannie ją może nie tyle kształtuje, co wydobywa z niej, potęguje w niej obecną już wrażliwość, domaga się, aby się rozchyliła w tym swoim fanatycznym, wewnętrznym (protestanckim? – zbyt mało wiem) zasklepieniu.
Jak chytrze się uśmiecha, gdy Griet odkrywa nie uświadamianą sobie dotąd kolorystykę chmur – czasem po prostu niezbędny jest dobry nauczyciel, który w dobrym momencie powiedzie ku rzeczom dotąd tak powszednim, że aż niewidocznym. A dzięki tej scenie już mamy następną, gdy Griet również w samotności kontempluje urok nieba.
Najbardziej poruszającą sceną dla mnie okazał się moment, gdy syn rzeźnika powiada do Griet: „Nie zagub się w jego świecie...”.
Nie mogę przyjąć twojej interpretacji o relacji seksualnej – jest tam na pewno erotyka wygrywana na tonach o rzadko spotykanej głębi. Jest tu przyspieszone dojrzewanie Griet pod każdym względem. Pobyt w domu mistrza otwiera jej oczy na świat, na dosłownie wszystkie odcienie tego świata. „Wyraz napięcia” jedynie? – w innych okolicznościach tych dwoje zostałoby niechybnie kochankami – choćby i przelotnymi. Jednak sytuacja jest zbyt złożona w tym aroganckim domu teściowej artysty.
I znów (jak w „Słoniu” Gus van Santa) – zwróciło tu moją uwagę świadome operowanie dźwiękiem – tym razem nieznośnie potęgowanym, stanowiąc utrapienie dla nadwrażliwej Griet i tym bardziej wywołując jej wyczulenie na wszelkie zmiany w otoczeniu, również na sygnały natury emocjonalnej wysyłane przez jej nauczyciela.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Między Vermeerem a Griet aż iskrzy od erotycznego napięcia, jednak nie ma ono (moim zdaniem) nic wspólnego z seksem, choć mogłoby się sprowadzić do seksu. W takim jednak przypadku odbyłoby się to ze szkodą dla nich obojga (przykładem tego może być film Ponsa "Food of Love"). To pełne erotycznego niespełnienia napięcie jest wyrazem twórczej siły, energii życiowej, która w akcie duchowego zbliżenia prowadzi do poczęcia tego niesamowitego obrazu. Sprowadzenie tego do seksu oznaczłoby strywializowanie, upadek ze sfery ducha w sferę materii. I właśnie to nie daje spokoju żonie Vermeera. Gdyby to chodziło o seks, mogłaby to zrozumieć. Owszem byłaby zraniona, zazdrosna ale byłoby to coś, co potrafi objąć swoim umysłem. Tymczasem intymność Vermeera i Griet wybiega daleko poza to, znajduje się w sferze jej niedostępnej i tego nie może znieść. Ona też pragnęłaby tej więzi, która nie sprowadza się do seksu, kopulacji, kolejnego bachora. Jej zazdrość nie jest zazdrością o męża. Ona zazdrości Griet. I nie może znieść faktu, że Griet nie została wykorzystana jak wcześniejsze modelki, bo przez to stała się wyjątkowa, stała się kims, z kim ona nie może konkurować.

torne

I iskrzy i nie – Vermeer rozpoznaje w Griet skarb, który jednak i wykorzysta, jeśli zajdzie taka potrzeba – już choćby dla zachcianki van Ruijvena, jako że stanowi to o dalszej egzystencji jego rodziny.
Fakt ten może wydawać się nawet decydujący, że nie będzie dążył, by dziewczynę krzywdzić ponad miarę. Tym bardziej, że jak widać, najprawdopodobniej nie udało by się też uniknąć bękarta.
Na pewno dla Griet obcowanie z malarzem jest przeżyciem o wiele intensywniejszym (bo pierwszym, niepokojącym, nieznanym) niż dla Vermeera, któremu Griet jawi się najdoskonalszą z dotychczasowych modelek z naturalnym talentem i rozumieniem piękna, świeżości, jak i silną potrzebą niezależności. Być może ta ostatnia cecha decyduje w pewnym sensie o nienaruszalności dziewczyny.
Jakże urocza jest jej opętańcza przyspieszona radość, kiedy słyszy, że zamieszka na poddaszu tłukąc i rozcierając farbniki mistrza...
Stosunek Vermeera i Griet ma wymiar duchowy – mogliby w zasadzie obywać się bez słów. Porozumienie między tymi obojgiem jest absolutne. Griet żyje w aurze mistrza. Mogłaby ulec w niej roztopieniu – szczęśliwie odnajduje w sobie wystarczająco dużo trzeźwości, by raczej odszukać syna rzeźnika, tym samym unikając dania satysfakcji van Ruijvenowi.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Również i dla mnie silna więź łącząca Griet i Vermeera ma ‘wymiar duchowy’. Gdyby ich relacje nabrały ziemskiego wymiaru miłości fizycznej stałyby się czymś prozaicznym, zwyczajnym, dalekim od pokrewieństwa dusz, całkowitego artystycznego porozumienia i zjednoczenia, które ich ze sobą połączyło przepięknie wyrażone w słowach Griet: Zajrzałeś do mojego wnętrza. Inaczej nie mogłaby z taką otwartością, szczerością i oddaniem pozować swojemu mistrzowi, choć paradoksalnie nikogo bardziej w swoim życiu nie pragnęła. Ich wzajemne przyciąganie widoczne jest bowiem gołym okiem od pierwszych niemal chwil, jednak do końca będąc niespełnione i pozostając ‘między słowami’...

cherry

Nie jestem pewna, czy chodzi tu o przyciąganie między bohaterami. Malarz obserwuje Griet stale, ma się wrażenie, że ją podgląda. Widzi ją nawet bez czepka. Ale jest to moim zdaniem zainteresowanie właściwe artyście, który stale niemal podpatruje i przetwarza obrazy – tak jak w scenie w salonie, kiedy Catherine w końcu czuje się zmuszona aż ofuknąć Griet, żeby się nie guzdrała z rozkładaniem sztućców. Malarz wodzi za Griet wzrokiem, ale tak naprawdę nie z zainteresowania nią jako kobietą, lecz jedynie jako obiektem, który aktualnie odtwarza na obrazie i pragnie uchwycić esencję malowanej przez siebie postaci. Być może książka opowiada coś więcej ale film tylko tyle.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

I tak i nie. Oczywiście, że Vermeer nie zainteresowałby się Griet, gdyby nie stała się jego "muzą", gdyby nie zainteresowała go jako model, tworzywo. Oczywiście, że traktuje ją przedmiotowo. A jednak... jest człowiekiem, kiedy już zwrócił na nią uwagę, ludzka (czy też raczej zwierzęca, instynktowna) natura zaczyna się burzyć, pragnie zbliżeniania, pragnie zaspokojenia. Jedynie fakt, że jest człowiekiem, że potrafi zaprząc instynkty do pracy twórczej sprawiają, że nie ulega pokusie. Griet czuje to samo, choć w sposób mniej uświadamiany. Zbliżenie z malażem budzi w niej jakiś nie do końca rozumiany niepokój, przeczucie, że jest to droga do katastrofy.

torne

Ani przez moment nie unaocznia się wzburzenie emocjonalne Vermeera. Nie w filmie w każdym razie. Powiedziałabym, że jego stosunek jest nawet lekko kpiący. Żeby przerodzić się następnie w uznanie dla Griet – poprzez jej subordynację, wrażliwość, instynktowne rozumienie pracy mistrza i nieocenioną współpracę.
Moment, w którym kładzie rękę na stole obok ręki Griet jest wręcz nieznośnie sztuczny – nie ma w tym nawet niezręczności kochanków, której można by się na siłę w tym geście dopatrywać...
Ludzkie, jak mówisz, postrzeganie Griet rozpoczyna się w momencie, gdy van Ruijven robi bezwstydne aluzje do tłuczka artysty, bawiąc się kosztem i Vermeera i Griet. Także kiedy Griet prosi go o wstawiennictwo, a malarz w następstwie podjętych kroków odkrywa fałsz i zawiść domowników.
Ludzkie jest również przekazanie jej pereł, na które jak nikt inny sobie zasłużyła.
Przekłuwając natomiast ucho dziewczyny Vermeer nie dopuszcza się nawet najdrobniejszego uchybienia, mogącego świadczyć o pożądaniu Griet. To ona sytuację tę traktuje na poziomie powiedzmy płciowym, podążając bezpośrednio po tym „akcie” do tawerny, aby jak najprędzej oddać się Pieterowi, jak najprędzej pozbyć się dziewictwa rozprawiczonego już igłą Vermeera.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Film nie daje w tej kwestii jednoznacznej odpowiedzi (co dla mnie jest zresztą walorem a nie wadą scenariusza), ale myślę, że Vermeera i Griet połączyło bardzo silne uczucie, które nie było jedynie platoniczną miłością młodej, niedoświadczonej dziewczyny i czysto estetycznym zainteresowaniem malarza. Łączyło ich przecież bardzo wiele - można by to nazwać pokrewieństwem dusz, w końcu rozumieli się bez słów :) Dla Vermeera musiało być ogromnym zaskoczeniem, kiedy w prostej służącej odkrył artystkę, a w każdym razie osobę niezwykle wrażliwą na piękno sztuki, w dodatku o naturze skrytej i refleksyjnej - tak podobnej do jego własnej. Chyba po raz pierwszy spotkał kogoś, kto potrafiłby go zrozumieć - prawdziwy dar od losu. Czy w ogóle mógł jej nie pokochać :) Świetnie się uzupełniają - ona jest bardziej naturalna, zmysłowa, dociekliwa, on bardziej doświadczony, wykształcony, lepiej znający świat. Przypomina mi się w tym miejscu historia XIX wiecznego poety lorda Byrona, który nie wahał się związać z własną kuzynką twierdząc, że jest jego "alter ego". Tylko, że Vermeer wcale nie chce narażać swojej rodziny na skandal, przy okazji niszcząc życie Griet - przynajmniej ja tak odczytałam jego decyzję o tym, że pozwoli jej odejść w przekonaniu, że miała dla niego znaczenie jedynie jako modelka. Myślę, że on bał się swoich uczuć, bał się tego co mógłby jej powiedzieć, dlatego był przy niej nadmiernie sztywny i oficjalny, dlatego ukrywał ich wzajemne kontakty chociaż były zupełnie niewinne. Narzucił sobie kontrolę, ale obraz, który namalował zdradził, co naprawdę czuje, zdradził to jak naprawdę ją postrzega - nie potrafił kłamać, jako malarz, nie potrafił się zdobyć na to jeszcze jedno wyrzeczenie. Musiał jednak ogromnie cierpieć, kiedy odeszła - była jego pokrewną duszą, muzą i natchnieniem. Dzięki niej stworzył swój najpiękniejszy obraz.

Gerda

Szczęśliwie rzeczywiście film nie jest jednoznaczny. Obstaję jednak przy swojej wersji wzmożoną emocjonalność przypisując Griet. Nawet trudno mi określić ją mianem muzy, jak to robi większość uczestników forum. Owszem Griet jest niezwykle wrażliwa, posiada zmysł i zamiłowanie, ma wyczucie spraw wyższych wykraczających poza powszedniość życia, fascynują ją kolory. Jednak chyba prawie to samo można powiedzieć o żonie malarza, która przestała bywać w pracowni, ale dawniej jednak tam bywała, która ubiera się fantastycznie kolorowo, która w każdej ze scen ma inny rodzaj fryzury, której twarz ma wyraz zbudzonego ze snu anioła, dopóki nie straci panowania nad sobą i nie przegna wyimaginowanej konkurentki.
To że znajdujemy się z kimś drugim w duchowej komitywie, że osiągamy stan porozumiewania się bez słów, jeszcze długo nie musi świadczyć o narodzeniu uczucia, które z trudnością jest powściągane. Filmowy Vermeer w ogóle go nie musi powściągać, nie ma ani jednej takiej sytuacji w filmie. Cień takiej sytuacji pojawia się może jeden jedyny raz, kiedy Griet wychodzi w śnieżny dzionek po sprawunki i malarz dotykając jej chusty konstatuje, iż ta jest za cienka. Nie widać jednak, aby Griet opuściła dom w ciepłej opończy malarza. Pozostaje mimo mrozu w tej samej chuście. Więc niby gdzie tu czy to empatia, czy zlitowanie, czy cokolwiek innego. Jeśli ta uwaga była wyrazem troski o osobę nawet jedynie duchowo bliską, winno nastąpić konsekwentne danie wyrazu tej trosce. To nic że w drzwiach stała córka malarza intrygantka. To nie jest żadne usprawiedliwienie.
Tam naprawdę nie widać ze strony Vermeera żadnego uczucia. Myślę, że to widz życzeniowo kreuje to uczucie, jednak Colin Firth kreujący tę postać całkowicie przebywa w swoim świecie nie zważając wcale nawet na bardzo wyraźne sygnały ze strony dziewczyny. Kocha Catherinę, co zaznaczone jest nadto dobitnie. Griet natomiast ze swoim w żadnym razie wyrafinowaniem, a jedynie ze swoją uważnością (czy mam umyć okna? mogłoby to zmienić światło w pracowni...), zachwytem dla dzieł malarza i wyczuciem przedmiotu, jest zwyczajnie lepszym dodatkiem, niżby nim była dowolna dziewka pozbawiona tych walorów.
Malarza zniesmacza podłość i prostactwo świata uosobione w filmie pod postacią van Ruijvena. Griet jest natomiast przeciwwagą mecenasa przyczyniającą się do tworzenia pozoru harmonii. Uważam, że jej nie kochał – Griet i Vermeer wcale nie należą do tego samego świata. Relacja między nimi jest bardzo nierówna. I zresztą nie bardzo może być inna. Vermeer zna świat, ale nie kocha tego świata, jest zgorzkniały, jest rozczarowany, jest udręczony zależnością od van Ruijvena. Być może nawet w pewnym sensie gardzi sobą. Artysta jak on podporządkowuje się woli van Ruijvena na równi ze swymi sługami, na równi z Griet, która też nie wie jak malarzowi odmówić, mimo że ma inne obowiązki i wisi nad nią groźba gniewu żony malarza.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Sytuacje, które opisujesz są rzeczywiście dość dwuznaczne i można je różnie interpretować. Ja jednak przychylam się do opinii, którą już wcześniej wyraził(a) torne, że "między Vermeerem a Griet aż iskrzy od erotycznego napięcia". Przyznaję, że moja opinia opiera się głównie na subiektywnych odczuciach, ale jest kilka drobiazgów, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że odczytałam ten film właściwie. Przede wszystkim Vermeer (oczywiście w interpretacji Colina Firth'a) zbyt usilnie stara się przekonać wszystkich, że nic go z Griet nie łączy - posuwa się do kłamstw, które komplikują i tak już trudną sytuację rodzinną, a przecież mógłby przynajmniej spróbować wytłumaczyć żonie, że Griet jedynie pomaga mu w mieszaniu farb. Jego kontakty z Griet stałyby się jawne i nie miałyby już charakteru intymnych schadzek. W dodatku malarz, mimo pozornego spokoju, ujawnia wewnętrzne napięcie - kiedy dostrzega obserwującą go córkę reaguje przesadnie, jakby naprawdę zrobił coś niewłaściwego. W końcu gest Vermeera, gdy ściera łzę z policzka modelki i dotyka jej ust ma wyraźnie erotyczny charakter - nie sądzę, aby ta pieszczota była wyrazem jego wyrachowania (chęci osiągnięcia właściwego efektu na obrazie), jest to raczej skrywane pożądanie. Jeśli chodzi o Catharinę to rzeczywiście malarz mógł ją kochać jako piękna kobietę, ale żadnego głebszego porozumienia miedzy nimi nie dostrzegam, a sądzę, że tylko na nim może opierać się głębokie i trwałe uczucie. Gdyby naprawdę Catharina była mu bliska to nie służąca tylko żona pozowałaby mu do tak intymnego obrazu.

Gerda

No popatrz – a ja tych usiłowań kompletnie nie dostrzegam – wręcz jest scena, w której malarz niemal prowokacyjnie odzywa się do Griet, aby zwrócić jej uwagę na perłę w cieni zgięcia szyi i zostaje przywołany do porządku przez oszołomioną tą impertynencją żonę.
Ani nikogo nie przekonuje ani też nie posuwa się do żadnych kłamstw. W domu sytuacja jest specyficzna wynikająca z braku pieniędzy. Więc Griet przyjęta jest jakby na jedną posadę a nie na dwie. Stąd też dziewczyna obrusza się nawet, kiedy malarz domaga się od niej, aby zajęła się jego barwnikami bądź pozowała mu. Griet dostosowuje się do woli Vermeera – dzieje się to jednak kosztem jej snu. Malarz jej nie ukrywa, to ona musi wykradać chwile, żeby nie powstało powiedzmy zbędne poruszenie i niesnaski w domu z uwagi na to, że sługa jest zbyt kosztowna, czy też że nie dość dobrze oddaje się swoim zakontraktowanym obowiązkom, skoro po nocach właściwie nie sypia.
Natomiast kiedy dochodzi do konfrontacji w efekcie oskarżenia o kradzież grzebienia Vermeer wcale się z tym nie kryje, że Griet jest razem z nim na strychu, a nawet staje w końcu w jej obronie. Vermeer nie tylko w filmie ale i w życiu był finansowo uzależniony od teściowej. To ona decydowała o wszystkim. W filmie widzimy, że nawet o udzielanych zięciowi zleceniach. To ona spiskuje przeciwko córce, gdy trzeba wykonać specjalne zlecenie van Ruijvena, a nie Vermeer.
Jeśli chodzi o żonę, w filmie jest to osobowość neurotyczna. Wyraźnie jest powiedziane, że już i wcześniej potrafiła się targnąć na dzieła męża. Catherina domaga się od niego pośpiechu w tworzeniu, co jest całkowicie zrozumiałe z uwagi na pęczniejącą czeredkę dzieci, natomiast zabójcze dla artysty, który i tak jest już wystarczająco udręczony nieustannym tworzeniem pod zamówienie.
W scenie z córką, najpierw zareagował nieadekwatnie, a dopiero potem omal się nie otarł o stale podpatrującą córkę.
Starcie łzy natomiast też do mnie nie przemawia, bo to samo by uczynił, gdyby to była łza np. jego dziecka.
To że w związku z Catheriną trudno dostrzec duchowe porozumienie kładę na karb nieustających ciąż chociażby, zintensyfikowanych dodatkowo niestabilną sytuacją finansową. Łatwo w takiej sytuacji o stępienie stosunków. Teraz ją już tylko interesuje, czy mąż dostanie kolejne zamówienie i jak szybko się z nim upora. A skądinąd wiadomo, że malował i ją. Spuścizna po Vermeerze jest niewielka. Być może na zaginionych obrazach mistrza nie raz była uwieczniona jego żona.
Jeśli chodzi o tytułowy obraz należy pamiętać, w jakim celu był tworzony (przynajmniej w filmie), dla kogo, jak również którą konkretnie modelkę ten ktoś wybrał. Zresztą nie chciałabym oddawać do prywatnej kolekcji tego prostaka wizerunku osoby bliskiej.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

:)) Gdybym nie oglądała filmu uważnie (i to dwukrotnie) chyba przyznałabym Ci rację. To co piszesz jest rozsądne, logiczne i bardzo trudno jest mi polemizować z tak przedstawionymi faktami. W każdym razie związek Vermeera i Griet ma niezwykle skomplikowaną naturę i niełatwo jest stwierdzić, czy to była rzeczywiście miłość, czy może dość niezwykła przyjaźń lub jedynie relacja nauczyciel - uczennica, malarz - modelka (przynajmniej z jego strony). Dla mnie decydujący dla rozumienia ich związku był fakt, że Vermeer odnosił się do Griet z pewnego rodzaju szacunkiem tzn. nie patrzył na nią przez pryzmat jej niższej pozycji społecznej. To prawda, że bywał w stosunku do niej szorstki, czasami nawet autorytarny, ale trzeba zauważyć , że miała ona dostęp do najbardziej intymnej sfery jego życia - tej sfery, w której mógł wyrażać siebie bez skrępowania narzuconego przez konwenanse i bez konieczności ukrywania prawdy. Nikt inny (nawet bliscy malarza) nie miał dostępu do jego pracowni, gdy tworzył, nikomu innemu nie zdradził istoty powstawania swoich dzieł. Służąca stała się więc dla Vermeera osobą bliską, a ich związek ewaluował w stronę erotycznej fascynacji. Naprawdę nie sądzę, aby scena, w której malarz nakłada Griet kolczyk, mogła być interpretowana jako wyraz relacji łączących ojca i córkę - to zupełnie inny rodzaj bliskości. Zachowanie Vermeera, gdy nieostrożnie mówi służącej o świetle odbijającym się w kolczyku żony, to dla mnie dowód tego, jaki ma do Griet stosunek - jest dla niego równoprawną partnerką w procesie tworzenia obrazu, liczy się z jej zdaniem, ceni jej opinie. Myślę, że to jeden z nielicznych dowodów uznania z jego strony, wypowiedź niemal nieświadoma, spontaniczna, a więc szczera. Vermeer zresztą również innymi zachowaniami potwierdza, że Griet wiele dla niego znaczy: broni ją przed niesprawiedliwymi oskarżeniami, a później przed van Ruijvenem (może nie potrafi znieść widoku Griet w ramionach innego mężczyzny?). A scena, gdy zauważa zbyt cienkie okrycie dziewczyny (dość dziwne zachowanie, jak na pogrążonego we własnym świecie artystę) – wydaje mi się, że zareagował nerwowo, gdy poczuł na sobie badawcze spojrzenie dziecka. Chyba przeceniasz też siłę uczucia łączącego malarza z Cathariną – nie pozowała mu, gdyż była zbyt nerwowa, zresztą ma do męża pretensje, że nigdy nie namalował jej portretu. Tak czy owak… to tylko sugestie i niedomówienia. Raczej nie przedstawiam faktów, tylko próbuje zrozumieć, co kryje się pod ich powierzchnią. A reżyser zostawił mnóstwo miejsca do interpretacji :)

ocenił(a) film na 10
Gerda

Zgadzam się w 100% z Gerdą. Dla mnie całą trudną do opisania relację Griet-Vermeer można wyczytać z z ich spojrzeń kierowanych ku sobie. I z pewnością nie tak patrzy dziecko na ojca, przyjaciel na przyjaciela czy uczeń na mistrza to jest coś znacznie bardziej intensywnego, zawierającego również (ale nie tylko) podtekst erotyczny. Wydaje mi się jednak że tak naprawdę "Dziewczynę..." najlepiej zinterpretować jako film o niespełnionej miłości. Tej "miłości", która przejawia się w różnych formach i odcieniach w naszym prawdziwym życiu, i którą czasami tak trudno zrozumieć. Vermeer i Griet prawdopodobnie także nie byli w pełni świadomi tego uczucia, które rodziło się miedzy nimi.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

A czym jest muza jeśli nie katalizatorem? I owszem, kiedyś taką muzą mogła być i żona... muzy nie są wieczne (podobnie jak i żony).
Kiedy piszę o relacji emocjonalnej/erotycznej między Vermeerem a Griet nie mam na myśli miłości! Jak pisałem w swoim pierwszym komentarzu, Vermeer wykorzystuje wszystko i wszystkich do swoich celów i tak dzieje się także z Griet. On jej nie kocha. Nie jestem pewien czy nawet widzi w niej pełną, odrębną i niezależną istotę ludzką. Griet jest kimś poślednim, ulotnym, nietrwałym... jak światło i cień. Zwróciła jego uwagę, wzbudziła jego malarską wrażliwość. I w ten sposób narodziła się więź. Ta więź, swoistego rodzaju emocjonalne porozumienie, jest w świecie fizycznym "reprezentowane" przez właśnie erotyczne przyciąganie. Siła twórcza, kreacyjna jest przecież siłą prokreacyjną. Owo iskrzenie erotyczne nie jest przyczyną, a konsekwencją tego, że Vermeer został zainspirowany do malowania przez Griet. Ta wzajemna fascynacja (bo przecież Griet czuje i reaguje na niewypowiedziane zachowania malarza, a jednocześnie sama, w zetknięciu ze sztuką emanuje energią twórczą, której przejawem w świecie fizycznym jest owo erotyczne przyciąganie) nie zostaje zmaterializowana w pełni, wpisana w karby zwykłego życia... dzięki temu właśnie, dzięki istnieniu napięcia, nierównowagi, możliwe jest tworzenie. Film zdaje się sugerować, że gdyby doszło do konsumpcji, to wtedy owa energia zostałąby uwolniona w akcie fizycznego zespolenia, po którym duchowa więź uległa zmiania i tym samym zaprzepaszczona zostałaby szansa na powstanie obrazu, który jest inspiracją dla tego filmu. To właśnie niespełnienie, owo emocjonalne napięcie przebija przez obraz Vermeera i fascynuje widzów.
A gestów wskazujących na to, że Vermeer czuje owo erotyczne przyciąganie jest wiele... wszystkie one zostają przeniesione na obraz, a niezaspokojone rządze choć w części rozładowuje żona.

torne

Masz tendencje do idealizacji. Nie widze zwiazku miedzy niespelnieniem w sensie seksualnym a wzmozona energia tworcza. Wlasnie spelnienie i powiedzmy niegasnace pozadanie mogą się fantastycznie przyczyniac do nieustannie zwyzkujacego napiecia tworczego. Jest z tym po prostu rozmaicie.

A film i ksiazka nie sa niczym innym jak spojrzeniem na sprawe z punktu widzenia Griet – już samo to daje nieobiektywne spojrzenie na przedstawione wydarzenia. Widzimy tylko to, co widzi Griet i nic wiecej.

Być może nawet sama Catherina wcale nie była az tak przerysowana – jest to ledwie spojrzenie Griet, która w ksiazce jest na domiar osobka nader rezolutna.

Film oczywiscie piekny – zaliczam go do najwazniejszych.

A Twoj pierwszy komentarz jest absolutnie trafny. I jak wszystkie inne, ktore dotad poznalam, bardzo mi sie podoba. Polemika dla samej polemiki - po prostu chcialam Cie wysforowac na pierwsza pozycje i nawet sie udalo.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

LOL

Dzięki

Ta dyskusja przywraca moją wiarę w osoby, które tutaj przychodzą. Są jeszcze na tym świecie ludzie, którzy CHCĄ sklecić więcej niż jedno zdanie na temat filmu.
Fajnie się Twoje posty czytało i fajnie się na nie odpowiadało.

Do kolejnego spotkania przy innym filmie :)

ocenił(a) film na 9
torne

Powyższe dotyczy rzecz jasna także innych osób, które tu i przy okazji innych dyskusji i filmów piszą rzeczy, które lubię poczytać (choć nie zawsze na nie odpowiadam)

[No dobra starczy tych słodkości. Za dużo cukru szkodzi ;)]

ocenił(a) film na 9
torne

Ja również dziękuję Tobie i ‘całej reszcie’ za świetną dyskusję i słowa na wagę złota, przekraczającego nawet ‘21 gramów’!;)

Miło wiedzieć, że są jeszcze ludzie naprawdę kino kochający i o nim pięknie się wyrażać potrafiący;)

Do następnego filmowego spotkania!;)

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

Dla mnie stosunek Vermeera do Griet pozbawiony jest kpiny, na pewno jest w nim obecne zaciekawienie, które szybko przybiera formę ucznia i mistrza, by następnie przerodzić się w akceptację, fascynację i pełne artystyczne porozumienie. Z jednej strony Vermeer patrzy na Griet wyłącznie jak malarz szukający w jej wizerunku inspiracji, z drugiej jak człowiek, który odkrył w niej pokrewną wrażliwość na sztukę i barwy, wreszcie jak mężczyzna, który dostrzegł w malowanej przez siebie postaci z obrazu, prawdziwą kobietę. Dla mnie momentem, który najsilniej mówi o ich wzajemnym przyciąganiu jest właśnie nakładanie Griet kolczyka z perłą. Jest w nim zawarta zarówno niewypowiedziana zmysłowość, tęsknota i niezaspokojone pragnienie. Uważam jednak, że gdyby tylko przekroczyli niewidzialną granicę cielesnej powściągliwości, nie osiągnęliby takiej bezwarunkowej doskonałości, wolności i wyższego stopnia artystycznego zespolenia o najróżniejszych odcieniach bieli, bliskiego barwie chmur...

cherry

„Kpina” na pewno jest oczywiście niezręcznym określeniem. Właśnie znalazłam lepsze: „pozornie bezstronne poczucie wyższości”. Chociaż po lekturze książki Tracy Chevalier wypada mi i od tego sformułowania odstąpić.
Co do reszty trudno mi się zgodzić. Dodatkowo utwierdza mnie w tym przekonaniu właśnie książka i tym bardziej chylę czoła przed doskonałą grą bez mała wszystkich aktorów, którzy perfekcyjnie oddali klimat książki.
To co piszesz na pewno odnosi się do samej Griet, ale na pewno – z mojego punktu widzenia, którego nadal bronię – nie do Vermeera. Chociaż rozumiem, na czym budujesz swoje odczucia. W książce zaświadcza o tym jedynie ostatnia scena, w której Griet się dowiaduje, że malarz przed śmiercią wypożyczył obraz Dziewczyny z Perłą. Dla mnie jednak nie musi to zaświadczać o wspomnieniu przepełnionym odczuciami erotycznymi. Nie zapominajmy, że książka jest pisana z punktu widzenia Griet. Mimo to natykamy się też na jej spostrzeżenia, że nie tylko na nią, ale i w określonych sytuacjach nawet na żonę, Vermeer patrzył jak malarz. Potwierdza to przyjaciel Vermeera van Leeuwenhoek, który jawi mi się zresztą jako alter ego Vermeera, swoiste pendant.
„Patrzył na mnie tak, jakby na moim miejscu siedziała zupełnie inna osoba, a nawet nie osoba, tylko rzecz – obiekt do namalowania.”
To co w filmie ubarwiono, co nieco łudzi czy też zwodzi widza, w książce jest nieobecne – w książce nie ma nawet przekłucia uszu, co mnie osobiście wydaje się być sceną kluczową (w książce taką sceną jest mimowolne ukazanie się Vermeerowi w rozpuszczonych włosach). Jedyne co pozostaje, to wkładanie kolczyka i otarcie łzy z policzka z następującym po nim muśnięciem warg – no cóż – to może świadczyć i o wyrażeniu uczuć i o niemalże bezwiednym odruchu w sytuacji, gdy komuś spływa po policzku łza tuż pod twoją ręką.
To że Vermeer wypożyczył w książce obraz, może mieć znaczenie rozmaite. Dla mnie jest to swoisty rachunek sumienia, a obraz ma być tą dźwignią, która pomoże się malarzowi ze swoim ciężkim życiem uporać – życiem przeżartym niemożnością podejmowania decyzji, życiem na modłę dyplomaty, który odczeka rozwiązania sytuacji bez podjęcia jakichkolwiek kroków – i być może wyłącznie w tym sensie jestem w stanie zaakceptować wersję, że również Vermeer był otwarty na relację więcej niż koleżeńską z Griet – być może wszedł by w ten układ jak po maśle, gdyby dziewczyna otwarcie narzuciła się mu. Przemawia to jednak wówczas przeciw niemu – bo tak działają ludzie bez charakteru, pozbawieni kręgosłupa i może tak też z Vermeerem rzeczy się miały. Ponieważ ja jednak mam tendencję do szukania w ludziach mocy (w bardzo szerokim rozumieniu), przychylam się tedy do wersji, że Vermeer sprowadził obraz z dwóch powodów: z uwagi, że być może uważał je za najbardziej perfekcyjnie wykonane przez siebie dzieło – samą perłę tworzył w pośpiechu, ale to ona właśnie przydała obrazowi przysłowiowej kropki nad „i” – z drugiej zaś strony ten obraz był dowodem bolesnego kompromisu z van Ruijvenem, których to kompromisów Vermeer musiał w swoim życiu zawrzeć wiele – najprawdopodobniej mając świadomość, że się ustawicznie zaprzedaje. A w tym konkretnie przypadku ulubiona służąca narażona była dodatkowo na upokorzenia ze strony mecenasa, którego sakiewka nęciła, ale interesy z nim nie były czyste. Dlatego też powyżej wspomniałam o rachunku sumienia.
Osobiście jestem zdania, że film jest nieporównywalnie lepszy od książki, bez której jednak w takim kształcie na pewno by nie powstał. Pozdrawiam wszystkich wielbicieli tego obrazu filmowego, M.

ocenił(a) film na 9
Klitajmestra

To właśnie dadana w filmie scena przekucia ucha Griet może być symbolicznym zbliżeniem dziewczyny i Vermeera. Służąca (dziewica) krwawi! Jest to także wyraz jej ogromnego poświęcenia dla samej sztuki!

użytkownik usunięty
torne

Małe sprostowanie: Ani jedna z poprzednich modelek Vermeera nie została przez niego wykorzystana seksualnie, a przynajmniej nie mówi o tym ani film, ani książka. Niezbyt uważnie oglądałaś (eś) film. To mecenas Vermeera - van Ruiiven wykorzystał swą służącą, którą przyprowadzał do Vermeera, aby wraz z nim pozowała do jednego z obrazów, ktory malarz tworzył na jego zlecenie... Wnoszę, że film Cię zauroczył (podobnie jak mnie) więc z pewnością zobaczysz go ponownie i zauważysz, że mam rację

ocenił(a) film na 10
torne

Tak - sceny Mistrza z Griet kipią erotyzmem. Wystarczy spojrzeć jak na nią patrzy (szczególnie w scenie gdy Griet zdejmuje czepek)! Ciągle zastanawiam się dlaczego jednak Vermeer nie zdecydował się na romans. Czyżby był wierny jednak swojej żonie?

użytkownik usunięty
Don_Louis

Skadinad wiadomo, ze bylo to malzenstwo z milosci a nie np. z rozsadku. Film daje wyraznie do zrozumienia, ze nie jest to zwiazek nieudany. I na pewno tez Catherina pod WIELOMA wzgledami przescigala Griet. To co moglo laczyc Vermeera z Griet bylo tak zarowno nienamacalne jak i byc moze ulotne jak mgla. Chyba wlasnie bardzo dobrze, ze do romansu nie doszlo - wtedy naprawde moglo by dojsc do katastrofy... Mysle, ze nawet nie chodzi tu o jakas wyimaginowana wiernosc - byc moze nie chcial kruszyc tej perly, jaka byla dziewczyna.

użytkownik usunięty

Zgadzam się, że małżeństwo Vermeera było udane, przynajmniej z jego strony. Jej było mi po prostu żal. Griet miała rodzinę, chłopaka, a żona Vermeera? Nie rozumiała sztuki, dzieci wychowywała za nią matka, jedyne co miała to miłość męża i swoją biżuterię, a Griet zabrała jej i jedno i drugie.
Mnie zafascynowała Cornelia. Dziwię się jak w takiej małej istotce zmieściło się tyle nienawiści. Griet stanowiła zagrożenie dla jej matki ale i dla niej. Mściła się za nie obie. Kiedy Catherina wpadała w panikę, ona obserwowała i wprowadzała w życie swój plan.

ocenił(a) film na 10

Ale jest też w filmie wspomniane o poprzedniej modelce wobec której Vermeer nie był tak wiele powściągliwy jak wobec Griet. Więc nie można do końca być pewnym jego wierności (czy też przynajmniej chęci pozostania wiernym), także i w tym przypadku. Może to właśnie jej zasługa iż nic więcej między nimi nie zaszło, nie do końca dała się opętać swojemu panu i mistrzowi, który pokazał jej co prawda zupełnie inny świat od tego w którym na codzień żyła ale ona nie zapomniała zupełnie o tym kim jest.
A swoją drogą ciekawe jak było naprawdę i kim była dziewczyna z perłą :))

Ged

Tym bardziej wskazuje to na to, jak cenną jak wyjatkową jawiła mu się Griet. Ale czy naprawdę warto sprowadzać ten film li tylko do historii miłosnej? Tu rozegrało się coś o wiele więcej... Trudno mówić o zasłudze, bo Griet być może nie uległa by wielu innym ale Vermeerowi jak najbardziej tak - byla gotowa do tego zbliżenia - przynajmniej Griet zagrana przez Johansson...

użytkownik usunięty
Ged

Jeśli chodzi o uwiedzenie poprzedniej modelki - to raczej dotyczy van Ruijvena a nie Vermeera.

użytkownik usunięty

Bardzo sluszna uwaga - w filmie jest to troszke enigmatycznie ujete.

torne

Musicie pisać epopeje. Jakiś mądry powiedział kiedyś że nie sztuką jest rozpisywać się na kilkanaście stron, ale sztuką jest napisać te kilkanaście stron w dwóch zdaniach !!

użytkownik usunięty
IGI

Mysle ze gdybym wczesniej nie czytala ksiazki, film bym zinterpretowala nieco inaczej.
W ksiazce bowiem sytuacja Griet jest duzo gorsza. Ma prawie we wszystkich wrogów: zonie Vermeera, Cornelii (robi jej pare brzydkich psikusow), nawet Tennake (ktora czuje sie zagrozona). Jedynym jasnym promieniem w tym jej nowym podleglym innym zyciu jest sluzenie "Panu" czyli Vermeerowi. Jego swiat jest dla niej marzeniem, do ktorego zostaje przez niego wciagnieta i ulega czarowi malarstwa i malarza, ktory w dodatku jest fascynujacym ja mezczyzna. Wchodzi do jego pracowni, potem do "mieszalni farb" i w koncu zatraca w tym świecie samą siebie, bo calkowicie (prawie) mu ulega. Więź miedzy nią a Vermerem opiera sie z pewnoscia na wzajemnej fascynacji, choc on ja z pewnoscia wykorzystuje najpierw jako pomoc a potem jako modelke, bo najwazniejsza jest dla niego sztuka. Ona rozumie jego sztuke, zaczyna mu pomagac, najpierw uciera barwniki, potem poprawia obraz (w ksiazce uklada jedynie faldy materii na stole, w filmie usuwa krzeslo, ktore jest zbedne). Widzi to, czego nie widzi zona czy tesciowa. Zaczyna byc dla niego inspiracja. Podsuwa pomysly, wreszcie pozuje.
Z pewnoscia malarz kocha zone, jednak jej nie maluje, bo ona nie nalezy do tego swiata - swiata jego sztuki. Zona go nie inspiruje, zaspokaja tylko jego potrzeby: potrzebe domu, pozycji spolecznej (kase trzyma tesciowa), potrzeby fizyczne. Sluzaca to inny swiat, w ksiazce bardziej widoczna jest podleglosc sluzacej, dzielaca ich roznica spoleczna, ktora jest nie do pokonania, relacja pan i sluga. Chocby w scenie z przekluwaniem uszu - w ksiazce dla niego to jest drobiazg, z ktorym powinna sie sama uporac, wazna jest tu tylko sztuka, nie mysli o tym jak ona wytlumaczy innym, w tym swojej rodzinie, ze ma przeklute uszy jak zwykla dziwka.
Jednoczesnie Griet jest dla niego wazna, ujmuje sie za nia, choc nie tak jak by powinien, ale to juz samo, że staje w obronie sluzacej dla jego zony jest jednoznaczne i niebezpieczne, a fakt że sluzacą maluje w jej - Catheriny kolczykach to skandal.
Tesciowa widzi, ze Griet jest inspiracja dla Vermeera i dlatego akceptuje ich "zwiazek" - wazne sa pieniadze za obraz, ktore sa potrzebne dla tak duzej rodziny.
To prawda, w filmie jest wyolbrzymiona fascynacja malarza sluzacą - dotyka jej, mowi, że okrycie zimowe jest za lekkie, przyglada sie jej ostentacyjnie, jak nakrywa do stolu, nawet przy zonie mowi do Griet o kolczykach - tego w ksiazce nie ma - no coz, trzeba bylo zrobic kinowy romans.
Jednak niewatpliwie w Vermeerze cos sie budzi, a potwierdzeniem tego najdobitniejszym jest to, że nie chce by podzielila los sluzacej w czerwonej sukni, zbalamuconej przez swego mecenasa i to że chce jeszcze raz przed smiercia spojrzec na ten obraz. Zreszta mozna dorzucic do tego jeszcze jedna sprawe: ma dla niej szacunek - choc ją podglada jak zmienia okrycie glowy i obserwuje jej wlosy, nie próbuje jej wykorzystac fizycznie, choc pewnie domysla sie, że by mu ulegla.
Na koncu nie staje w jej obronie, bo przepasc dzielaca ich jest zbyt duza, to w koncu tylko sluzaca, modelka, on jest zależny finansowo od tesciowej, bo musi tworzyc i od żony, z ktora ma dzieci i ktorą z pewnoscia po swojemu kocha. To XVII wiek i trzeba o tym pamietac. A co najwaznieszje on jest malarzem, dla ktorego jego sztuka jest najwazniejsza.
Po wyjsciu z tego domu, "po wydaniu się" wszystkiego, sytuacja Griet w ksiazce jest prawie beznadziejna, nie wiemy co zrobi, czy rzuci sie do studni wykorzystana, porzucona, upokorzona, czy pojdzie w swiat. Wybiera slub z Pieterem, ktory ja kocha, a dla niej to malzenstwo to prawie awans, a z pewnoscia poprawa sytuacji jej i rodziny (maja wreszcie mieso). Satysfakcje sprawia jej pozniejsza zmiana sytuacji czyli wezwanie do Catheriny, ktora upokorzona musi wreczyc Griet te nieszczesne kolczyki - dla Griet jest to wspomnienie zmarlego malarza, ktory w jej zyciu byl tak wazny, dla zony przyznanie sie do porazki, przyznanie, ze sluzaca cos dla Vermeera znaczyla.
Poza tym film sie naprawde dobrze oglada, a ksiazke sie dobrze czyta.
To nastepny film po "Między slowami", ktory mi sie ostatnio podobal. Polecam wrazliwcom.
MiG

użytkownik usunięty

aha, w sumie to macie racje, zgadzam sie z wami, papa

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones