Po "Francuskim numerze" obiecałem sobie - nigdy* więcej polskiego filmu w kinie.
Pod wpływem walentynek złamałem postanowienie i gdyby nie przyjemny czas po seansie, to
byłbym wku***ony.
A tak dam 3, bo przynajmniej usłyszałem wszystkie dialogi, gdyż nikt ich nie zagłuszał
śmiechem...
Szczytem romantyczności w filmie była scena:
"Łysy nie żyje od dwóch lat". Jestem pod wrażeniem lekkości i humoru filmu, który miał premierę
w dniu zakochanych.
W przyszłym tygodniu pójdę na "Jacka Stronga", może będzie lepiej.
*nie dotyczy filmów Smarzowskiego.