trudno w kilku slowach zawrzec potege chaosu jawiaca sie w tym filmie. uosobienim chaosu jest tu zarowno sam kinsky - niepokojaco perfekcyjnie odtwarzjacy role kompozytora dazacego do urzeczywistnienia swego idee fixe, jak i sama dzungla - niepokorne i nieujarzmione dziecko natury. jest w tym filmie scena, ktora dla mne przynajmniej stanowi esencje filmowej filozofii herzoga. scena ze statkiem wciaganym przez indian na wierzcholek gory. bezradny czlowiek, broczacy w blocie, zaslepiony szalem swego zaslepienia. makabryczna walka dwoch natur z ktorych jedna z gory stoi na zwycieskiej pozycji, druga zas nie zdajac sobie z tego sprawy, walczy...
tu tkwi sedno przeslania tworzczosci herzoga - unaocznienie naszej malosci w zwarciu z natura a przy tym ukazanie ludzkiego dramatu chwili, gdy czlowiek zdaje sobie sprawe z tej malosci.
fitzcarraldo jest dzielem sztuki, taka i tez jest moja ocena 10/10
Ja zupełnie inaczej odebrałem scenę wciągania statku na górę i muszę Ci powiedzieć, że jest w tym coś niesamowitego, jak bardzo może różnić się percepcja tej samej sceny. Tu nie chodzi nawet o jakieś wnioskowanie czy logiczne konstrukcje, ale, zwyczajnie, o empatię. Dla mnie jest to niesamowity obraz ludzkiej pasji i siły, a nie małości. Gdy patrzyłem na tego kolosa na szczycie wzgórza, to odczuwałem wzruszenie, właśnie w obliczu takiej manifestacji ludzkiej woli. Herzog lubi naturę, ale nie do końca rozumiem dlaczego próbuje się jej nadawać jakiś metafizyczny czy ideowy wymiar. Dla mnie filmy Herzoga są opowieściami o człowieku, a natura jest w nich niezwykle sugestywną drogą do opowiedzenia historii o ludzkich dramatach.