Widzę, że wypowiadają się sami pasjonaci anime, postrzegający oryginał (oryginalną ekranizację?) jako niedościgniony ideał, pełen głębi, geniuszu i filozoficznych znaczeń... Ja komiksu nie czytałam i, nazwijcie mnie ignorantką, ale bez jego znajomości z animowanej ekranizacji wyniosłam tylko niekończące się filozoficzne rozważania (ale tak perfidnie, że postać stoi i gada...) oraz bezmiar gołych cycków. Nie jestem osobą, która ogląda tylko komedie na poziomie "Testosteronu" i "Jackass świry w akcji", lubię rzeczy dające do myślenia (chociażby tuż przed GITS oglądałam "Ruchomy zamek Hauru"; "Ringu" też zresztą trudno nie docenić), ale osobiście nie wiem, jaką trzeba mieć znajomość komiksu albo tez ogólną miłość do dzieł japońskich, żeby obsypywać ten film animowany takimi superlatywami.
Ja, słysząc o amerykańskiej wersji, ucieszyłam się, że jest szansa na powstanie czegoś bardziej jasnego dla europejskiego widza, świadomego jego niewiedzy o fabule, będącego w stanie przybliżyć nam postacie, zarysować więcej z tamtejszej rzeczywistości (jakże zachwycającej!), a nie tylko zasypywać go gotowymi wywodami o e-egzystencji (które zresztą w XXI nie wydają mi się już same z siebie takie rzucające na kolana). Żeby nie było - również obawiam się gniota pełnego "akcji i strzelanin", ale jednocześnie mam nadzieję, że tym razem coś z tej historii zrozumiem.