Podszedłem do tego seansu na świeżo,nie znając (poza ogólnym zarysem) poprzednich wcieleń Major Motoko i muszę powiedzieć,że..................................film nie jest tak zły,jak go malują,co nie oznacza niestety automatycznie,że jest dobry. Jest pęknięty-bo z jednej strony oferuje bardzo dobrą oprawę wizualną (choć nie tak dobrą,jak by można było się spodziewać),próbuje,i to duży plus nie tracić z oczu bohaterki,jej dramatu i oczywiście ogólnego przekazu opowieści, jakim jest utrata człowieczeństwa(i próby jej odnalezienia,czy też zachowania) w cybernetycznej powłoce,a szerzej w cyfrowym świecie. Z drugiej zaś strony wszystko to podane jest jakby na pół gwizdka,po łebkach,bez nalezytego wybrzmienia. Owszem jest kilka scen perelek,jak chocby ta z wizytą u prostytutki,ale to troche mało. Główna oś dramatu-"związek" pomiędzy Motoko,a Kezu wypada niezwykle blado.Próba zachowania równowagi między czystą akcją (nakręconą zresztą tak sobie),a spokojnymi scenami nie udaje się. Najlepiej wypada świat przedstawiony-miasto moloch,przeladowany interaktywnymi,cyfrowymi reklamami,robotami,cybotgami etc., robi wrazenie (i to pomimo umiarkowanie dobrej jakosci CGJ)Co do Scarlett i jej roli-nie jest zła,nikt przy tym scenariuszu nie odegrał by jej lepiej. Dziewczyna ma w końcu doświadczenie z podobnymi bohaterkami (patrz Lucy) Reasumując-film ogląda się bez bólu,ale też bez specjalnego angażowania emocji. Ortodoksyjni fani Mangi i filmu Oshiego z pewnością nie będą zadowoleni,reszta raczej wzruszy ramionami. Podobnie jak ja,choć nie bez małego uśmiechu:)