W przypadku "Glitterbuga" mamy do czynienia z kolażem wspomnień, chwil złapanych w kadr i zmontowanych w całość. Nie ma fabuły, ale luźne skojarzenia, ruchome zdjęcia, przeżycia Jarmana. Nie ma tutaj związków logicznych, ale jak to w przypadku wspomnień jakieś okruchy, momenty pourywane w pół, zrozumiałe często tylko dla tych, którzy tam byli.
Filmu nie ogląda się łatwo, bo obrazy to skaczą niczym naładowane emocjami, to suną z opóźnieniem jakby nie chciały odejść. Brak im spokoju, spójności i uporządkowania. Jest ciągły ruch, bo z przeżyciami tak już jest, że kotłują się nieustannie wypluwając co raz minione chwile. Oglądamy więc jarmanowskie wspomnienia niczym pejzaże z okna pociągu. Coś z tego rozumiemy, coś próbujemy sami ułożyć, a coś umyka. To w końcu nie nasze wspomnienia.
Ale naprawdę ciekawie jest podpatrzeć cząstkę życia Jarmana. Ludzi mu bliskich, kadry z filmów, atmosferę, otoczenie. Wszystko przy wprawiającej niemal w trans muzyce.
Mnie zupełnie nie przeszkadzały skaczące,pourywane obrazy,one nadały specyficznego klimatu,taka trochę retrospekcja.Podglądając czyjeś życie,...fascynujący dokument. , mnóstwo emocji,Jarman zostawił po sobie swoją pocztówkę,wspomnienia,zatrzymał chwile...
Aż miło popatrzeć na młodziutką,uroczą Tildę,zupełnie inną jaka jest teraz.